Nigdy nie miałam większych kompleksów, związanych ze swoim wyglądem. Bynajmniej nie dlatego, że jestem wybitnie piękna czy zgrabna. Raczej świadoma swojej wartości i tego, że nie należy mierzyć jej w kilogramach czy centymetrach. Owszem, jako nastolatka wściekałam się na za duży nos, zbyt dużą liczbę znamion czy bladą cerę, przez którą dzieci nazywały mnie córką młynarza. Ale to były drobiazgi, które prędzej, niż do płaczu, doprowadzały mnie wtedy do śmiechu. Jest jednak jeden kompleks, z którego do dziś się nie wyleczyłam. I jestem na siebie szczerze wściekła, bo sama go sobie zafundowałam. Mimo starań rodziców, namów rówieśników i nieskończonej liczby okazji. Przez wiele lat nie zrobiłam zupełnie nic, aby się z nim uporać. A kiedy zaczęłam, okazało się, że jest już trochę zbyt późno i nie wszystko, co stracone, da się jeszcze nadrobić.
Co zatem jest tym kompleksem? Ci z Was, którzy są ze mną tu dłużej, wiedzą na pewno. Niewtajemniczonym muszę przyznać się, że… angielski. A konkretnie jego nieznajomość. Powiedzmy to sobie wprost: mam na imię Asia, mam 35 lat, a angielskiego nigdy się tak naprawdę nie nauczyłam.
JAK MOŻNA NIE ZNAĆ ANGIELSKIEGO W XXI WIEKU?
Ano można. Można być upartym jak osioł i chcieć się nauczyć wszystkich języków, tylko nie tego. Bo brzydki, oklepany, bo wszyscy znają, to po co ja też mam znać. Żeby nie było – to nie tak, że byłam leniwa. Przez całą szkołę miałam czerwone paski na świadectwach, na studiach stypendia naukowe, itd. I do tego kochałam języki obce! Natomiast robiłam, co mogłam, byle nie uczyć się właśnie tego jednego. I tak od podstawówki uczyłam się francuskiego, od liceum niemieckiego, a od czasu studiów – hiszpańskiego. Każdy z nich szczerze kochałam, a nauka to była dla mnie frajda. Tylko co dzisiaj z tego mam? Nieużywany język przecież zanika, a z żadnym z nich nie miałam od czasów studiów kontaktu. Za to tego najważniejszego, który przydawałby mi się dzisiaj na co dzień, wciąż dobrze nie znam. Owszem, dzięki lekcjom zdalnym trochę nadrobiłam, ale wciąż szału nie ma.
Dlatego oczywiste było dla mnie, że moim dzieciom tego nie zrobię. Że nie pozwolę, aby straciły te najlepsze lata, kiedy nauka języka przychodzi najłatwiej i to poprzez zabawę. Że zapiszę je na angielski tak szybko, jak tylko będzie można. I faktycznie, kiedy wybieraliśmy Stasiowi przedszkole, jednym z głównych kryteriów były właśnie języki: angielski, bo jest najważniejszy, oraz hiszpański, bo dzięki bajce „Santiago z mórz” Staś bardzo, ale to bardzo go lubi. Kolejnym krokiem była szkoła angielskiego online. I to był strzał w dziesiątkę! Od razu mówię, że nasza szkoła nazywa się Novakid i nie dziwię się, że nazywana jest szkołą języka angielskiego nr 1 w Europie. Co w niej takiego niezwykłego? Jak wyglądają zajęcia? Jakie są plusy tego rozwiązania? Już Wam mówię! A dla niecierpliwych – niespodzianka!
DARMOWA LEKCJA + ZNIŻKA
Najlepsze jest to, że lekcja próbna w Novakid jest zawsze darmowa. A jeśli zdecydujecie się na założenie konta i rozpoczęcie nauki, to z moim kodem dostajecie zniżkę w wysokości 60 złotych!
Link do zapisów: https://www.novakid.pl/r/mefa
Kod to JOANNA349376
Co Wam daje darmowa lekcja próbna? Przede wszystkim: zobaczycie, jak to działa! Czy Wasze dziecko jest zainteresowane taką nauką, czy mu się podoba i jak się odnajduje. A do tego pomoże określić poziom jego wiedzy. Lekcja jest całkowicie bezpłatna, więc niczego nie tracicie.
Spróbujcie koniecznie!
NOVAKID: RZECZY, KTÓRE MUSISZ WIEDZIEĆ
Novakid to szkoła języka angielskiego online dla dzieci w wieku 4-12 lat. Staś zaczynał jako czterolatek i ta formuła sprawdza nam się genialnie. Po pierwsze, lekcje trwają 25 minut – i nie, to nie jest za krótko. To jest dokładnie tyle, ile potrzeba, by przekazać konkretną wiedzę, a jednocześnie nie znudzić i nie zmęczyć dziecka. A to bardzo ważne! Najważniejsze na starcie to nie tylko zaciekawić malucha, ale – przede wszystkim – nie zniechęcić go do nauki. Tutaj tego ryzyka nie ma – także dlatego, że nauka przebiega tu w formie zabawy. I to dosłownie! Program jest zróżnicowany i naprawdę ciekawy, a w czasie lekcji dzieci rozwiązują zadania, kolorują, zakreślają, śpiewają, powtarzają i naśladują nauczyciela. A wszystko to w mega miłej i przyjaznej atmosferze. Bez presji, frustracji i jakichkowiek pretensji. Czyli odwrotnie, niż bywa to zwykle w tradycyjnej szkole.
To, co urzekło mnie już na samym początku, to sposób wyboru nauczyciela. Otóż każdy z lektorów Novakid przygotował krótkie wideo z… autoprezentacją! I dla mnie to jest hit. Nie żadne tam foto i bio, z którego i tak nie da się niczego dowiedzieć, ale wideo, na którym od razu widzicie nauczyciela w akcji. Jego temperament, mimikę, sposób mówienia. Każdy rodzic zna swoje dziecko i bez trudu oceni, kto przypadnie jego dziecku do gustu, a kto niekoniecznie. Staś na przykład uwielbia blondynki i to od zawsze. Więc to było pierwsze kryterium. Drugim był uśmiech – i rzeczywiście, już po zobaczeniu kilku takich prezentacji trafiliśmy idealnie! Co ważne, do wyboru macie dwa typy lekcji. W opcji standard są to zajęcia z nauczycielami, którzy biegle posługują się językiem angielskim, zaś w opcji premium: z certyfikowanymi native speakerami języka angielskiego. My wybraliśmy tę drugą i jest super!
CZY ANGIELSKI ONLINE DLA DZIECI MA SENS?
Zanim ktoś się oburzy, że angielski online to zły pomysł, bo dzieci i tak za dużo czasu spędzają przed ekranami, a kiedyś to były czasy, bo wychodziło się na podwórko i grało w klasy… Cóż, to się nie wróci. Mamy 2022 rok i obsługa telefonu i komputera to absolutna podstawa. Także w przypadku dziecka, co najlepiej pokazała przymusowa nauka zdalna. Oczywiście, można próbować izolować od tego dziecko, tylko po co? Dla nas Novakid to mocne 10/10. To my wybieramy, kiedy i gdzie odbywają się lekcje. Nie ma sztywnego grafiku, jak z klasycznym nauczycielem, z którym umawiacie się na konkretną godzinę i tak tydzień w tydzień. Jedziecie na wakacje? Żaden problem! Dziecku nie przepada żadna lekcja, bo przecież wystarczy dostęp do internetu. Maluch się rozchorował? Nie musi wychodzić nawet z łóżka. Jeśli tylko ma siłę i ochotę, może brać udział w lekcjach, które traktuje jak świetną zabawę.
Novakid to też genialne rozwiązanie dla tych bardziej skrytych i nieśmiałych dzieci. Tutaj w lekcjach może uczestniczyć też rodzic i nikt nie ma o to pretensji. U nas na pierwszych lekcjach Staś wybiegał z pokoju, wchodził tacie na plecy, kazał mu robić za siebie zadania. I co? I nic! Pani uśmiechała się tak samo, jak zawsze, była cierpliwa, wyrozumiała, pomocna. Efekt? Staś z każdą lekcją stawał się coraz odważniejszy i później sam już dopytywał o Matty. Do tego program jest tak skonstruowany, że dziecko zdobywa gwiazdki za poprawne odpowiedzi i dobrze rozwiązane zadania, więc to dodatkowa motywacja. Ba, są tu także fantastyczne zadania domowe, które bardziej niż obowiązek, przypominają doskonałą zabawę! Gry typu memo, rysowanie, kolorowanie – wszystko to sprawia, że dziecko naprawdę chce się uczyć! A raczej bawić, bo nauka to tu miły skutek uboczny.
LEKCJE Z NOVAKID: HIT CZY KIT?
Jak dla nas: hit przez duże H! Nauczyciele są tu naprawdę cudowni, świetnie przygotowani i pomysłowi. A tych 25 minut wyciskają niczym cytrynkę. I szczerze? Gdyby każdy z nas miał w szkole taki angielski, dziś wszyscy mówilibyśmy płynnie. Do tego na co dzień widzimy, że lekcje są nie tylko fajne i zabawne, ale – przede wszystkim – skuteczne. Staś sam chętnie powtarza słówka, których się nauczył, nazywa po angielsku kolory i przedmioty, liczy do 10, wymienia członków rodziny, itd. A już najlepsza jest ta duma z samego siebie, kiedy przychodzi i pyta: „mamo, a wiesz, jak jest po angielsku to i to”? I ja wtedy mogę udawać, że nie wiem i zmieniać się w jego ucznia. Naprawdę, Novakid rozbudził w nim taką ciekawość języka, że aż serce rośnie, gdy się na to patrzy.
Z kolei fakt, że lekcje odbywają się online, działa tylko na plus. Raz, że dziecko od małego jest obeznane z technologami, które stanowią dzisiaj podstawę tak w nauce, jak i na rynku pracy, a dwa, że zakazany owoc smakuje przecież najlepiej. My od małego dawkujemy mu dostęp do komputera i telefonu i doskonale wie, że za długo sobie przed nimi nie posiedzi. A dzięki angielskiemu może. My zaś mamy pewność, że spędza ten czas przed monitorem w naprawdę fajny i wartościowy sposób. Dla nas więc Novakid to nie tylko genialna szkoła angielskiego online, ale i realna inwestycja, która się opłaca. Zwłaszcza, że dziecko w tym wieku uczy się chętnie i zapamiętuje wszystko błyskawicznie. Dlatego tak ważne jest, aby nie przespać tego okresu i maksymalnie wykorzystać jego potencjał. A że pierwsza lekcja jest kompletnie darmowa – tym mocniej polecam Wam też spróbować! ;-)
JESZCZE JEDEN BONUS!
Jeśli macie konto na Instagramie, to mam dla Was jeszcze jedno ułatwienie!
Wejdźcie na profil @novakidpolska i napiszcie im w wiadomości hasło „joanna” – tam team Novakid czeka na wszystkie Wasze pytania! Pomogą Wam dobrać zajęcia, podpowiedzą, czy to już właściwa pora, nawet pomogą Wam dopasować nauczyciela do Waszego dziecka!
Ta pomoc też jest oczywiście darmowa!