Na zdj. kadr z filmu „Manglehorn”, reż. David Gordon Green
Poprosiłem boga o rower, ale wiem, że to tak nie działa. Więc ukradłem rower, i teraz proszę Boga o przebaczenie.
Nie wiem, czy znacie ten cytat, ale zawiera się w nim dokładnie całe moje wyobrażenie na temat Ala Pacino. Człowieka, który potrafił wziąć życie w swoje ręce i zgarnąć dla siebie najlepsze role, jakie były do zgarnięcia. Rozchwytywany przez reżyserów i podziwiany przez kobiety, pojawia się na ekranie w roli zgorzkniałego starca i… nadal przyprawia o drżenie rąk.
Tym razem Pacino nie kradnie roweru. Kradnie cały film. To on jest największą i zarazem jedyną jego zaletą. On jest jego początkiem, środkiem i zakończeniem. To jego głos nas prowadzi i jego powolny chód wiedzie nas za sobą po tamtejszym świecie. A nie jest to świat kolorowy.
Otóż tytułowy Manglehorn jest dość posunięty w latach. Widać po nim, że życie miał udane – zawód trenera, opinia podwórkowego autorytetu, urok zbira od napadów na sklepy z kijem baseballowym w ręku. A jednak widzimy go kompletnie już złamanego, samotnego, zdziwaczałego.
Manglehorn prowadzi przy tym zakład ślusarski, niekiedy wyjeżdża w teren, by ratować sześciolatków, bezmyślnie zatrzaśniętych przez matki we wnętrzach brudnych samochodów. Jak każdy samotny człowiek, Manglehorn ma swoje dziwactwa i rytuały. Ma też kota, co gorsza – chorego. I to kot ten, razem z wnuczką, są jedynymi dowodami na to, że gdzieś tam w okolicy klatki piersiowej czaić może się serce.
Przyznaję od razu bez bicia, że początkowo nużyła ta historia bardzo. Te listy, pisane do Clary, niby czułe, a jednak fatalne. Częste, puste, wspominające. Nie pasujące do tego mężczyzny, do tych okoliczności. Ale niech im będzie, niech gra Al starszego, złamanego przez niespełnioną miłość pana, pozbawionego sensu życia i beznamiętnie spędzającego swoje ostatnie lata. To wszystko bowiem nieważne. Ważne, że jest Al, a Al nie zawodzi nigdy.
O złych rzeczach nie ma sensu mówić, dobre należy pamiętać. Cieszmy się więc, że Pacino i tym razem swój rower zdołał ukraść i módlmy się, aby dane mu było jak najdłużej jeszcze na nim jeździć. Bo drugiego takiego światowe kino już nie będzie miało.
Zobacz zwiastun filmu:
Al zawsze dobry, chociaż mam wrażenie, że w ostatnich latach Hollywood trochę zaniedbuje go w kwestii dobrych ról. Przypadek udziału w komedii Adama Sandlera to chyba najsmutniejszy przejaw tego zaniedbania Ala, chociaz podobno był on najjaśniejszym elementem tego filmu (mimo że chyba dostał za nią złotą malinę albo chociaż nominację:))
p.s.
Hunter to jest Holly, Dolly to Parton:) Popraw sobie literówkę.
O, złośliwy edytor, przecież ja wiem, że Holly! Btw. przeczytałaś zanim ja myślałam, że opublikowałam. :D Muszę uważniej ustalać godziny publikacji. :D