Na zdj. kadr z filmu „Pożądanie”, reż. Lisa Azuelos
– Romeo i Julia są zakochani, ale nie wolno im być razem…
– Nie martw się, będą zakochani przez całą wieczność.
– Wieczność jest dla frajerów.
Czy nastoletnia córka może być mądrzejsza od o trzy razy starszego od siebie ojca? Powyższy cytat pokazuje, że może. Bo widzicie, historię mamy tu piękną. Ona i on, oboje dojrzali. Z interesującymi biografiami, z własnym bagażem doświadczeń. W rolach głównych Sophie Marceau i François Cluzet, więc jeśli ktoś na ekranie widział ich wcześniej, to wie, że i na „Pożądanie” powinien szybko iść. Oboje im starsi, tym bardziej zmysłowi. Piękni, zabawni, inteligentni. Ludzie, na których patrzysz i myślisz, że Boże, jak ja chciałbym się z nimi zestarzeć.
On gra tutaj czarującego i wziętego prawnika, oddanego ojca i wzorowego męża. Ona – pisarkę w trakcie rozwodu, samotnie wychowującą dzieci i sypiającą dla sportu ze sporo młodszym od siebie kochankiem. Poznają się zupełnie przypadkiem i iskrzy, ale to w sposób totalny. Żart goni żart, a tych dwoje znów zmienia się w nastolatków. Te uśmiechy, te spojrzenia i gesty. Człowiek siedzi w kinowym fotelu i czuje, jak ten obraz uroczo go pieści.
Do tego film jest francuskojęzyczny, więc typowe robi się z niego romansidło, choć pojmowane w sposób mocno pozytywny. Czy raczej: komedia romantyczna. Ciepła, zabawna i nastrojowa. Do czasu. Bo reżyserem jest tu kobieta i – jak to zwykle kobiety – wszystko musiała tu spieprzyć.
Bo oto Pierre, choć zafascynowany Elsą, wygłosi górnolotne zdanie, że bohaterem nie jest dziś ten, kto odchodzi od żony, ale który przy żonie zostaje. I gdyby mój mąż (pozdrawiam, choć nie mieliśmy przyjemności jeszcze się poznać) wypowiedział przy mnie te słowa, przed upływem kwadransa miałby spakowane walizki.
Naprawdę, wierność jako bohaterstwo? Naiwnie myślałam, że chodzi o miłość, seks, albo chociaż przywiązanie. O uczciwość i konsekwencję, o wierność wyborowi. Naprawdę, ta dawka cierpiętnictwa, martyrologii, męczeństwa, czy jak to jeszcze tu zwać, choć wyłożona w sposób lekki i przystępny, sprowadziła mnie twardo na ziemię. A ja takich upadków nie lubię. Nie lubię, żeby pokazywać mi niebo, a potem mówić: patrz, mała, tutaj jest ziemia i Ty tutaj masz stać.
Azuelos zrobiła z tego banał nad banałami. Pokazała nam początek idealnej miłości, dusz, które wpadają na siebie po latach, które wspaniale ze sobą współgrają, ale które razem nie mogą przecież zaistnieć, bo mają już pewne zobowiązania.
W efekcie „Pożądanie” z tej uroczo zapowiadającej się, niekoniecznie może ambitnej historii, ale jednak słodkiej i kołyszącej zmysły, zmienia się w „Moralność pani Dulskiej” made in France. Tak, czuję się tutaj skarcona, jakby ktoś przyrżnął mi linijką po łapkach. Mam więc ochotę zapytać reżyserki: to tak robi się dzisiaj kino? Traktując widzów jak uczniaków, mówiąc im, co dobre jest, a co złe? Aż chce się sparafrazować Lindę i spytać: Co ty, kurwa, wiesz o pożądaniu?
I do tego ta wzniosłość! On mówiący, że nie wie, co go bardziej przeraża: zobaczyć ją ponownie czy nie zobaczyć jej nigdy. Albo narrator, pouczający, że żeby historia nigdy się nie skończyła, nie może się nigdy zacząć.
O mój Boże i wszyscy święci!
Najbardziej teraz potrzebuję potwierdzeń, że bajki mogą się spełnić i że właśnie 'chodzi o miłość, seks albo chociaż przywiązanie’. Bolesne rozczarowanie, bo jednak wciąż pokutuje przekonanie, że aby być szczęśliwym, wspaniałomyślnym lub szlachetnym, należy się umartwiać, rezygnować z siebie i poświęcać. W imię wierności, trwania, 'powinności’ czy pełnienia tzw. ról społecznych. Żal!
nie uznaję powinności ani ról społecznych, Tobie też polecam. podobnie jak i wiarę w bajki. a jak już się ten książę nie znajdzie, to najwyżej kupimy sobie po kocie. :)
„kupimy sobie po kocie”
Przygarniemy, przygarniemy ;)