Wiem, co ta wszechobecna propaganda sukcesu potrafi robić nam w głowę. Jak działają cudze osiągnięcia, kiedy samemu nie ma się na koncie żadnych. Kiedy stoisz i patrzysz, jak inni odhaczają po kolei wszystkie Twoje największe marzenia. I to takie, które kisisz w sobie od lat. Śmiało mogę powiedzieć, że hej, byłam tam. I myślałam, że to dawno już za mną. Że teraz idę po wszystko. Dobrze zarabiam, wszystko mi się niby udaje. Ale jak zaczęłam przygotowywać dla Was podsumowanie 2021 roku, to okazało się, że z wielu planów (w tym tych najważniejszych) wyszło okrąglutkie zero. I czas uczciwie to przyznać.
Kiedy pisałam Wam zeszłoroczne podsumowanie, widniał w nim taki fragment: „2020 wybitnie nisko zawiesił poprzeczkę i w sensie globalnym ciężko mi sobie wyobrazić, żeby mogło być gorzej. Natomiast prywatnie? Nie mam do niego zastrzeżeń”. I proszę, okazało się, że może być gorzej. Że można tak samo nie zrealizować swoich marzeń, nigdzie nie polecieć, nie wydać wymarzonej książki, nie zadbać o siebie tak, jak by się chciało i jak organizm by tego potrzebował. Oraz stracić dwie bliskie osoby, choć to akurat nie jest temat na dzisiaj. Dlatego dzisiaj będzie znowu do bólu szczerze. O tym, co mi wyszło i o tym, co mi nie wyszło. Sama jestem ciekawa, czego okaże się więcej.
12 MIESIĘCY W 12 LICZBACH,
CZYLI MOJE PODSUMOWANIE 2021 ROKU:
0
Jak zero egzemplarzy sprzedanego e-booka o związkach, którego obiecałam Wam już przecież tak dawno. No ale ciężko, żeby sprzedało się coś, co nigdy nie ujrzało światła dziennego. Boli tym bardziej, że przecież od dawna jest napisany. Ba, jest napisany od tak dawna, że boję się teraz do niego siadać, bo nie wiem, czy nie zechcę pisać zaraz wszystkiego od nowa. Pierwszy raz o tym, że już jest i już, już Wam go zaraz wypuszczę, pisałam pod tym linkiem. Byłam już wtedy na początku promocji, wszystko miałam przemyślane i zaplanowane. Poza tym, że będę rzygać jak kot. Niestety, druga ciąża okazała się dla mnie jeszcze trudniejsza, niż pierwsza. Później wiadomo: poród, połóg, niemowlę w domu. No i grudzień, czyli najbardziej pracowity okres na blogach. I tak mi minął rok. Ale już poprawiam koronę i działam!
0
Czasu dla siebie. Serio, to jest niesamowite, jak świetna jestem w teorii, a jak kiepska w praktyce. Doskonale umiem ocenić, kto i kiedy jest przepracowany, co powinien zmienić w swoim życiu, żeby mu było milej i przyjemniej i wiem od Was, jak często przydają Wam się te moje zalecenia i rady. A jednocześnie sama wykładam się tu jak żaba na lodzie. Wszystkie postanowienia, że będę mniej pracować, więcej spać i więcej jeść, wszystkie te przeczytane artykuły i książki – wszystko to psu na budę, bo jeśli mam być sama wobec siebie szczera, to nie udało mi się tego zmienić nawet w 10 procentach. Czy to wyłącznie moja wina? No nie, bo znów: urodziłam drugie dziecko i trzeba było oddać uwagę, czas i siły komuś innemu. A doba nie guma, to się nie rozciąga. Tylko gdzie w tym wszystkim ja?
0
Chyba najbardziej dotkliwe zero z całego zestawienia i największa porażka zeszłego roku. Czyli: kondycja naszego związku i ilość czasu, spędzonego razem. Zdecydowanie mamy tutaj co nadrabiać, bo zeszły rok był skoncentrowany na byciu fajną mamą i fajnym tatą (oraz fajnymi pracodawcami i pracownikami jednocześnie), a niekoniecznie na tworzeniu fajnego związku, co przecież też jest szalenie ważne. To też kolejny powód, dla którego miałam średnią ochotę na promowanie swojego e-booka. Ja wiem, że szewc bez butów chodzi, ale jednak dobrze (a już na pewno uczciwie) jest najpierw ogarnąć własny związek, zanim się weźmie za cudze. Co też mam (mamy) zamiar zrobić. Lekko nie będzie, bo doba wciąż ma tylko 24 godziny, ale jak zwykle sobie poradzimy!
0
Tu właściwie mogłabym przekleić akapit z zeszłorocznego podsumowania. Że zero, bo dokładnie tyle podróży z mojej listy marzeń udało mi się odhaczyć. Malediwy, Bali, Islandia, Nowy Jork, Las Vegas, nawet tak bliskie Paryż, Berlin czy Barcelona – wciąż znane mi są jedynie z filmów i zdjęć z Instagrama. I jasne, już wtedy można to było sensownie usprawiedliwiać, bo przecież przyszła pandemia. Problem w tym, że wcale nie minęła. Że czekaliśmy z podróżami, aż to się skończy, a końca zupełnie nie widać. Co więcej, doszła do tego upragniona ciąża – tym trudniejsza, że zagrożona. Czy rozsądnie i bezpiecznie było w tej sytuacji wozić się z brzuchem po świecie? Absolutnie nie. Trudno mi więc mieć do siebie pretensje. A jednak mam, bo żaden rozum nie uleczy złamanego serca.
7
Jak 7 maja 2021 roku! Zdecydowanie najpiękniejsza data z całego roku, bo wtedy urodziła się nasza Zosieńka. Historię swojego porodu opisywałam Wam już pod tym linkiem i wciąż uważam, że to było cudowne i warte wszystkiego doświadczenie. I nie mam wątpliwości co do tego, że poród w prywatnym szpitalu jest wart absolutnie każdych pieniędzy. Poziom zaopiekowania, poczucie bezpieczeństwa, podejście do matki i dziecka – wszystko było na najwyższym poziomie. A i sama Zosia jest naprawdę genialna. Czy widziałam się wcześniej jako mama dwójki? Nie i nawet już w ciąży zastanawiałam się, czy dobrze zrobiliśmy. A teraz nie pamiętam już, jak to było bez niej! I choć bycie jedynakiem ma swoje plusy, to widzę, jak cudownie jest Stasiowi i Zosi ze sobą, a nam z nimi. Jest pięknie. Absolutnie przepięknie!
4
Jak czwarte urodziny Stasia. Co to jest za chłopak! Charakterny, zaczepny, żywiołowy, a jednocześnie empatyczny i cudownie wrażliwy. No uwielbiam gościa! W roli starszego brata też odnajduje się od początku wspaniale, więc Zosia ma z nim raj. A Staś, jak to Staś: pewnego dnia oświadczył, że następnym razem do przedszkola pójdzie nigdy, co konsekwentnie realizuje. Żyjemy więc tak sobie we czworo, przez pandemię głównie w domu i… mimo to jest super! Może niezbyt łatwo, ale i tak super. Zwłaszcza, że Staś ruszył już z lawiną dosyć kłopotliwych pytań. Zapytał np. jednej babci, dlaczego gotuje gorsze rosołki od drugiej oraz mnie, jak bardzo jestem stara, że mam już tyle zmarszczek. No cóż: niewyparzoną gębę i szczerość do bólu ma ewidentnie po mnie. Upór niestety też.
5000
To kwota tylko jednego z przelewów, jakie w tym roku poszły na pomoc innym. Nie chcę się wdawać w szczegóły, bo to zawsze wywołuje kontrowersje (a komu, a ile, a po co), ale uważam, że z odpowiedzialności społecznej i wspierania innych odrobiłam w życiu całkiem spoko lekcję. Wielokrotnie wspierałam różne fundacje i stowarzyszenia, ze Szlachetną Paczką i małymi braćmi Ubogich na czele. Czasem bezpośrednio, czasem przez kogoś. Standardowo też oddawałam rzeczy do domów samotnej matki i… pomogłam wyremontować pokój dla dzieci jednej z Fajnych dziewczyn, której zabrano chłopców i warunkiem powrotu była poprawa warunków lokalowych. Nie mówiłam Wam o tym na bieżąco, ale to, że czegoś nie widać, nie znaczy, że tego nie ma. Zarabiam, więc wspieram
2 278 206
Tak, tak – ponad dwa miliony. Żeby nie było – wciąż nie jest to stan mojego konta, ale coś nawet bardziej satysfakcjonującego. A mianowicie: liczba ludzi, którzy zawitali tu do mnie w zeszłym roku. Czy to dużo? Bardzo! A jednak znów odzywa się we mniej wewnętrzny krytyk czy – mówiąc bardziej swojsko – zwykły Smerf Maruda, bo owszem, to dużo, ale też dużo mniej, niż rok wcześniej. W 2020 roku licznik zbliżył się już do 3 milionów. A tym znów: ciąża, fatalne samopoczucie, a następnie konieczność (ale i ogromna przyjemność!) ogarniania dwójki dzieci – to wszystko wywarło realny wpływ na statystyki bloga. Oczywiście, nie jest to spadek, który mógłby martwić, ale jednak po to są liczby, żeby uczciwie się im przyglądać. Ale wciąż: to ponad 2 miliony! Nie sądziłam, że aż tylu ludzi od tylu lat będzie mnie czytać!
65
Dokładnie tyle tekstów ukazało się w zeszłym roku na blogu. Czyli: rekordowo mało! Okej, w tym kontekście spadek liczby unikalnych użytkowników wydaje się jak najbardziej naturalny. Dla porównania, w 2020 roku opublikowałam tutaj 115 tekstów, a w 2018: 229! Dla 2019 nie robiłam zdaje się żadnego podsumowania, ale idę o zakład, że też było tego więcej. Powody, dla których pisałam mniej, wymieniłam już wyżej. Ale ogromny wpływ na to miało też moje przejście na Instagram. To jemu poświęciłam w zeszłym roku najwięcej uwagi i zdecydowanie było warto. Uważam też, że to obecnie najfajniejsze medium: najbardziej szczerze i naturalne, spontaniczne, ale i zwyczajnie, po ludzku, ciekawe. Mój profil znajdziecie pod tym linkiem: @joannapachla – chodźcie!
58 251
Aktualna liczba osób, która obserwuje mnie w tym momencie na Instagramie. Dla porównania, w zeszłym roku były to 34 tysiące, więc różnica jest kolosalna! Ale to zasługa zarówno mojej pracy, jaką w ten kanał wkładam, jak i poleceń innych i zwyczajnego szczęścia. Kiedy publikowałam stories o zakazach w związku (część z nich spisałam Wam później tutaj na blogu), ludzie udostępniali je lawinowo. I to był największy przełom. Nie tylko dlatego, że konto szybko urosło, ale też dlatego, że dało mi to wiatru w żagle. Naprawdę, nie wyobrażam sobie większej motywacji! A dziś? Dziś stories kocham i uwielbiam. I to zarówno pogadanki, jak i serie Q&A o życiu i związkach. Szkoda, że kosztem bloga, ale wszystkiego na 100 procent prowadzić się nie da. A jeśli muszę wybierać, to ostatnio coraz częściej wybieram Instagram.
145 035
Czyli liczba moich obserwatorów na Facebooku. Co oznacza, że mój fanpage tam wciąż jest jednym z największych, jeśli chodzi o polskie blogi. I pod tym względem to wciąż jest moja duma. Choć znów: zaniedbałam go mocno. Wciąż pamiętam czasy, kiedy musiałam publikować codziennie, bo takie było moje założenie. Nawet, gdy trafiłam do szpitala, miałam ze sobą komputer, ładowarkę i – uwaga – przedłużacz. Mina pielęgniarki – bezcenna… Oczywiście, z perspektywy czasu wiem, jak bardzo to było głupie i tu akurat nauczyłam się sporo odpuszczać. Z tym, że czas, który zaoszczędziłam, poświęciłam na rozwijanie konta na Instagramie. Coś za coś. Jeśli więc też się frustrujecie, że zaniedbujecie jedną rzecz kosztem drugiej, to uspokajam: też tak mam. I to jest całkiem normalne, chociaż – nie powiem – frustruje.
33 010
A dokładnie 33 009 kobiet liczy obecnie nasza grupa wsparcia na Facebooku! Tą jedną brakującą osobą jest Paweł, który występuje tam w roli admina. I wiecie, co? Ten rok po raz kolejny utwierdził mnie w przekonaniu, że „Fajne dziewczyny” to są nie tylko z nazwy. Naprawdę, ogrom dobrych rad (ale takich naprawdę dobrych!), wymiany doświadczeń, zbiórek, wsparcia, wysyłania paczek potrzebującym – to przeszło nasze najśmielsze oczekiwania! Żeby nie było, na grupie można też pogadać o ciuchach, facetach i czym tam jeszcze chcecie. Moim zdaniem to absolutnie najlepsza grupa, zrzeszająca wyłącznie kobiety i utrzymująca się bez hejtu, na tak wysokim poziomie. Jeśli jeszcze jej nie poznałyście, to tu jest link do Fajnych dziewczyn – dołączajcie koniecznie!
Wnioski? Na szczęście wyciągnięte. 2022, daj mi no tylko szansę!
Dzień dobry! Śledzę Twojego bloga od jakiegoś czasu, nie ze wszystkim się zgadzam i czasami trudno mi zaakceptować Twoje podejście do pewnych spraw, ale dzisiaj, po przeczytaniu tego wpisu uderzyło mnie to, że chyba trochę siebie nie doceniasz i może mój komentarz pomoże ci trochę łaskawiej spojrzeć na porażki zeszłego roku :) Przede wszystkim jesteś bardzo pracowitą kobietą, wychowującą przy tym dwójkę maluchów (mam jedno dziecko, też pracuję i też bywa trudno), które na pewno doceniają twoje zaangażowanie i miłość! Oczywiście, że super wymiatać na wszystkich polach jednocześnie, ale nikt z nas nie jest cyborgiem. Myślę, że wkładasz serce w… Czytaj więcej »
Dzisiaj jakoś wyjątkowo trafiłam na podsumowania roku 2021 i mogę cię uspokoić dla większości jakoś jest to rock porażek — ale to jest tylko z punktu widzenia autorki tekstu — czytając tekst można zauważyć jakich postępów dokonaliśmy. Możesz uznać ten rok za porażkę, ja to widzę zupełnie inaczej i podziwiam. Nie pierwszy raz jestem tutaj na twojej stronie i rzadko kiedy lubię tak kogoś poczytać jak ciebie ;)
Z pozycji obserwatora mogę poradzić, żeby ustawić aktualizacje na insta i fejsie na raz, szczególnie stories :)