To jest szał czy nie ma? Moje podsumowanie roku 2020 w najważniejszych liczbach

Pamiętam, że kiedy robiłam podsumowanie 2018 roku, zawarłam tam takie jedno proste życzenie:

2018, byłeś dla mnie dobry.

2019, nie spierdol tego.

No a czego mam sobie życzyć na 2021 rok, to już szczerze nie wiem. 2020 wybitnie nisko zawiesił poprzeczkę i w sensie globalnym ciężko mi sobie wyobrazić, żeby mogło być gorzej. Natomiast prywatnie? Nie mam do niego zastrzeżeń. Owszem, my też najedliśmy się strachu, straciliśmy przez pandemię sporo pieniędzy, a nawet w pośpiechu wyprowadzaliśmy się z Warszawy na trzy bite miesiące, ale finalnie? Bilans wychodzi nam bardzo na plus. Jesteśmy zdrowi, jesteśmy szczęśliwi, jesteśmy razem. Drugie dziecko w drodze, nasze firmy odbiły się na szczęście od dna i w sumie, to niespecjalnie jest na co narzekać. Przeciwnie! Więc hej, 2021! Bądź dla nas łaskawy! Byle to słynne zdrowie było, a ze wszystkim innym jestem pewna, że poradzimy sobie już sami ;-)


12 MIESIĘCY W 12 LICZBACH,

CZYLI MOJE PODSUMOWANIE 2020 ROKU:


0

Dokładnie tyle podróży z mojej listy marzeń udało mi się odhaczyć. Malediwy, Bali, Islandia, Nowy Jork, Las Vegas, ba – nawet Paryż, Berlin czy Barcelona – nagle stały się tak odległe, jakby dzieliły nas nie kilometry, a lata świetlne. Czy to boli? Bardzo. Bo od lat powtarzam sobie, że nie będę odkładać marzeń na później i od lat… wciąż je odkładam. Owszem, w tym roku przyszła pandemia. Czy to mnie jakoś usprawiedliwia? A nawet jeśli, to co? Odpuściliśmy huczne wakacje rok temu, bo byliśmy zmęczeni pracą i woleliśmy swojski, spokojny Kołobrzeg. Wcześniej – bo Staś był za mały. Jeszcze wcześniej – bo pojawiła się okazyjna oferta nieco innych wakacji. I jestem na siebie tak bardzo zła – tak niewyobrażalnie zła, że na samą myśl serce mi pęka. Bo ten rok jak żaden inny pokazał nam, że nic nie jest w życiu pewne. Że fundamenty naszego świata – niczym w bajce o trzech świnkach – zrobione są ze słomy i z dnia na dzień może przyjść wilk, który nam je zdmuchnie sprzed nosa. I mówię to absolutnie szczerze i ze łzami w oczach: nigdy, pod żadnym innym względem, nie czułam się aż tak bardzo przegrana.


3

Na trzy okrągłe miesiące wyprowadziliśmy się z Warszawy, kiedy tylko na dobre zaczęła rozkręcać się u nas pandemia. Całą historię tej wyprowadzki opowiadałam Wam już pod tym linkiem. I z perspektywy czasu wciąż uważam, że maksymalnie dobrze spędziliśmy tamten czas. Odpoczęliśmy, mieliśmy siebie przez okrąglutką dobę, Staś wyszalał się z dziadkami (a oni z nim) jak nigdy. To był cudowny, leniwy czas. Przeplatany strachem i niepewnością, ale jednak cudowny. Czy w takim razie nie chciałabym takiego życia na dłuższą metę? Z dala od ciągłej pracy, tony obowiązków, Warszawy? Nie. Nie, bo wiem, że wtedy straciłoby cały swój urok. Wtedy to było jak nasza własna Narnia. Jak przejście na drugą stronę lustra. Ale cały urok polega na tym, że wiesz, że w każdej chwili możesz jednak wrócić. Tamten spokój, powolność, sielskość – nie jest na teraz, nie dla nas.


1

Jak jeden zawalony projekt. Czyli ebook o związkach, na który wiem, że sporo osób czeka od naprawdę dawna. Kiedy w sierpniu ogłaszałam hucznie premierę, nie wiedziałam jeszcze, że jestem już w ciąży. O wszystkim możecie przeczytać zresztą pod tym linkiem. Wtedy książka była już skończona, promocja powoli się rozkręcała, a ja nie miałam pojęcia, że zaraz wszystko to będę musiała zarzucić, bo przez okrągłą dobę, przez wiele tygodni, będę rzygać jak kot. A na zmianę rzygałam już i płakałam. Z bezsilności, bezradności, frustracji, zmęczenia. Wiele razy pisałam Wam o tym, jak ciężka była moja pierwsza ciąża, ale jeśli miałabym je porównać, to jednak ta druga przejechała po mnie jak czołgiem. A kiedy poczułam się wreszcie ciut lepiej, przyszedł listopad i… najbardziej aktywny czas na blogach. Tym sposobem ebook znów musiał zejść na drugi plan. Ale spokojnie, na pewno jeszcze Wam to wynagrodzę!


20

Tyle faktur za współprace wystawiłam w grudniu, co oznacza, że był to najlepszy okres w historii bloga. Nigdy nie pracowałam tak dużo i ciężko, ale też nigdy nie zarobiłam tak wiele. A musicie wiedzieć, że całą masę innych współprac przy tym odrzuciłam. Od dawna wybieram tylko te, które czuję w 100 procentach i które są spójne z tym, jaka jestem i czego sama używam. I wreszcie czuję, że to się opłaca. Nigdy nie przeczytałam też tylu cudownych maili od marek i agencji, które chwaliły nas za wyniki, kreatywność i profesjonalizm. A dlaczego Wam o tym piszę? Bo, po pierwsze, jestem z nas cholernie dumna. A po drugie dlatego, że wcześniej pół roku pandemii dało nam konkretnie w kość. Ja nie zarabiałam prawie wcale. Paweł – choć ma własną firmę – z powodu obostrzeń stracił 3/4 swoich klientów. I choć oboje prowadzimy biznesy online, to właściwie z tygodnia na tydzień przestaliśmy cokolwiek zarabiać. I choć pierwszy miesiąc czy dwa jawiły się jako beztroskie wakacje, to szybko przyszła niepewność. Czy i kiedy będzie znowu dobrze? A jak nie będzie? Co z kredytem, planami? My nie z tych, którzy się martwią na zapas, ale nie był to dla nas lekki czas. I dlatego tak bardzo cieszę się, że jesienią wszystko zaczęło wracać do normy, a grudzień okazał się przełomowy. Raz, że udało się nadrobić stracone miesiące, a dwa, że po raz kolejny potwierdziło się, że po każdej burzy wychodzi słońce.


14

A konkretnie: 14 maja 2021. Czyli termin drugiego porodu! Za sobą mam dopiero 21 tygodni naprawdę niełatwej ciąży, ale jestem ogromnie szczęśliwa, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Od zawsze powtarzam Wam, że jestem jedynaczką i sama uważam bycie jedynakiem za najlepszy układ na świecie. Dlaczego więc zmieniliśmy zdanie? Ano głównie dlatego, że moje dziecko nie jest takie, jak ja. Staszek jest szalenie towarzyski, kocha dzieci, kocha się nimi opiekować, bawić się z nimi, spędzać czas. I o ile ja zawsze odnajdywałam się w swoim własnym świecie, o tyle jestem pewna, że dla niego rodzeństwo to najlepsza opcja. Podjęcia decyzji nie ułatwiał też mój mięśniak, o którym pisałam Wam już kilkukrotnie i który znów zaczął niestety odrastać. Znów stanęliśmy więc przed wyborem: ciąża już albo wcale. I wierzcie mi, że odkładaliśmy tę decyzję tak długo, jak długo było to tylko możliwe. Zwłaszcza, że pandemia to wyjątkowo słaby czas na takie atrakcje. No ale dłużej się już nie dało. Na szczęście ekspresowo udało się zajść i teraz trzymajcie tylko kciuki, żeby dalej wszystko poszło już gładko!


366

Dokładnie tyle dni spędziliśmy z Pawłem pod jednym dachem, właściwie non stop. A to dlatego, że przez pandemię oboje pracowaliśmy z domu. Ja akurat pracuję tak już od dawna, ale Paweł wcześniej wymykał się czy to do kawiarni, czy do jakiegoś biura. Ten rok był pierwszym, kiedy byliśmy ze sobą zamknięci na tak małej przestrzeni i… nie pozabijaliśmy się! A przy naszych charakterach, to naprawdę coś. A już zwłaszcza – przy fatalnym układzie naszego mieszkania, w którym nie ma praktycznie… drzwi. Ani nawet ścian, w które można by je wstawić. Niewtajemniczonym zdradzę tylko, że mamy całkiem spore mieszkanie, które powinno być trzypokojowe, ale poprzednia właścicielka wprowadzała się tu jako singielka i miała taki rozmach, że razem z architektką połączyły to w jedną, wspólną, otwartą przestrzeń. Efekt? Wizualnie – raj! Zero kantów, piękne łuki, dużo miejsca. Praktycznie – zgroza. Mało prostych ścian, pod którymi można by postawić choćby szafę, no i brak drzwi, za którymi można by się zamknąć albo którymi dałoby się trzasnąć. Mamy jedynie wejściowe, do łazienki oraz na taras. No szału nie ma.


152 692

Tylu fanów ma aktualnie mój fanpage na Facebooku. Co czyni go jednym z największych fanpage’y blogerskich w ogóle. Już 100 tysięcy wydawało mi się jakimś kosmosem nie do osiągnięcia, ale okazuje się, że wszystko jest do zrobienia! I to bez jakichś wielkich nakładów na reklamy i zaśmiecania ludziom tablic podbieranymi innym stronom memami ;-) Da się? Da się! I jasne, że też mogłabym narzekać, że kiedyś to były czasy, bo i zasięgi posty miały większe, i przyrost fanów był szybszy, to ogromnie cieszy mnie to, że jest, jak jest. To już są liczby, które świetnie się bronią i przy negocjowaniu współprac, i przy łechtaniu własnego ego ;-) I – co najważniejsze – stoi za nimi naprawdę fajna społeczność!


5 321

Tyle osób zapisało się do newslettera, który w 2020 roku zdecydowałam się w końcu prowadzić. Czy to dużo? Biorąc pod uwagę inne kanały, które prowadzę – raczej bardzo mało. Ale jak na kilka miesięcy wysyłania treści raz w tygodniu i wspominania o tym od wielkiego dzwonu, i tak powinnam uznać to za spory sukces. Na pewno na liście zadań na 2021 rok jest i większa promocja newslettera, i regularna wysyłka maili do Was. Jeśli jeszcze się nie zapisaliście, a chcielibyście, to wystarczy kliknąć w ten link. Nie rozsyłam spamu, wiadomości przychodzą wyłącznie raz w tygodniu, a w każdej kryje się 7 linków z naprawdę fajnymi rzeczami. Czasami są to namiary na super teksty i wywiady, czasami zdjęcia czy teledyski, a czasami – informacje o zniżkach, konkursach czy aktualne rabaty. Słowem – warto! Zwłaszcza, że wypisać się zawsze można, a newsletter jest kompletnie darmowy.


115

Tyle tekstów ukazało się w tym roku na blogu. Czy to dużo? Patrząc na statystyki poprzednich lat – raczej mało. W stosunku do 2018 roku, to spadek praktycznie o połowę. Z drugiej strony, blog zaliczył same wzrosty! Do tego skupiłam się na rozwijaniu Instagrama, prowadzeniu newslettera i napisałam naprawdę potężnego i merytorycznego ebooka. Biorąc pod uwagę, że mój zapał dość mocno ostudziła pandemia, w której nastroje chyba wszyscy mieliśmy, jakie mieliśmy, i że niemal całą jesień spędziłam wymiotując w toalecie, to to i tak nie jest taki znowu zły wynik. Największą burzę wywołał chyba tekst o Dniu Szpilek, choć moim zdaniem dużo ważniejszy jest ten o haśle, że ciąża to nie choroba, a do pośmiania – ten z 50 faktami o nas! Z kolei spośród tekstów Pawła największą furorę zrobił ten o 4 rzeczach, których pragną mężczyźni i dlaczego żadną z nich nie jest seks. Do dziś zebrał blisko 3,5 tys. polubień i przeczytało go 140 tys. ludzi! A to są już naprawdę konkretne liczby!


27 081

Tyle osób liczy obecnie nasza dziewczyńska grupa wsparcia, którą założyliśmy z Pawłem na Facebooku. I tak, dobrze myślicie – Paweł jest tam jedynym facetem! Raz, że od początku bardzo mi przy niej pomaga, a dwa, że silna, męska ręka okazuje się tam często nieoceniona ;-) Natomiast to, w jakim kierunku poszła grupa, to dla mnie jest jakaś magia. Dziewczyny pomagają sobie w najróżniejszych kwestiach, od wyboru sukienki na wesele, po wsparcie finansowe i materialne w przypadku utraty pracy czy niechcianej ciąży. Naprawdę, nie zliczę, ile razy w tym roku byłam zaskoczona tamtejszym poziomem wsparcia i empatii, ale jeśli potrzebujecie o cokolwiek zapytać, to grupę polecam Wam całym sercem. Nazywa się Fajne dziewczyny i znajdziecie ją pod tym linkiem – moim nieskromnym zdaniem, to jedna z najlepszych grup w całym polskim internecie!


34 476

Dokładnie tyle osób obserwuje mnie aktualnie na Instagramie. I z ręką na sercu mogę powiedzieć Wam, że to jest od miesięcy moje ulubione medium! Najszczersze, najbardziej autentyczne i spontaniczne, gdzie na bieżąco można wszystko skomentować, o wszystkim pogadać i pokazać Wam rzeczy, na które nie byłoby miejsca na blogu. Świetny szampon do włosów, nowy sweter, wycieczka w góry, super hotel, a może pogadanka o szybkich ślubach czy bolesnych rozwodach? Instagram pomieści to wszystko! Do tego można na nim swobodnie do Was pogadać, co kiedyś mnie krępowało, a dziś sprawia mi niesamowitą frajdę. I Wam chyba też, skoro tak chętnie mnie tam oglądacie ;-) I tak, wiem, że przez wiele lat niesłusznie ignorowałam ten kanał. Choć wiedziałam, że nie zniknie szybko jak Snapchat ani nie zniży się poziomem choćby do TikToka, to jakoś wydawało mi się, że blog i Facebook zabierają mi wystarczająco dużo czasu. I to zarówno jako twórcy, jak i jako użytkownikowi, który też jest przecież odbiorcą tych wszystkich treści. Dzisiaj wiem już, jak bardzo się myliłam. Instagram to potęga i zaniedbywanie go było dużym błędem. Który – mam nadzieję – pilnie właśnie naprawiam!


2 934 215

Tak, tak. To są prawie 3 miliony! Niestety, wciąż nie złotówek, których się tu dorobiłam, ale… żywych ludzi! Dokładnie tylu użytkowników w ciągu tego roku odwiedziło bowiem ten blog. Dla mnie te liczby są absolutnie kosmiczne. No a przy okazji najlepiej pokazują, jak to jest z tym słynnym hasłem, że blogów dzisiaj to już nikt nie czyta. Szczerze? To był najlepszy rok w całej mojej blogowej historii. Miałam najwięcej czytelników, zarobiłam najwięcej pieniędzy (i to w środku pandemii!), a do tego wciąż czuję, że jestem w dokładnie tym miejscu, w którym chciałabym być. Do pełni szczęścia (w tym zawodowym sensie) brakuje mi już tylko wydania ebooka. Zwłaszcza, że calutki od dawna jest już gotowy i dopięcie wszystkiego to powinna być kwestia maksymalnie kilku tygodni. Natomiast blogowo nic się nie zmienia. Nadal mam zamiar pisać tu do Was regularnie i mam nadzieję, że jeszcze częściej będzie pisał dla Was mój Paweł! Ostatnio najwięcej czasu poświęcam jednak na stories na Instagramie – serie Q&A biją tam rekordy popularności, a ja czuję się trochę jak redakcja Bravo, odpowiadając na kolejne Wasze pracowo-związkowo-rozterkowe pytania ;-) Jeśli jeszcze mnie tam nie obserwujecie, to polecam serdecznie! Mój profil znajdziecie pod tym linkiem, pod nazwą @joannapachla – zapraszam do obserwowania!


A jak tam Wasze podsumowanie roku?

Jaka liczba najlepiej oddaje Wasz 2020 rok?

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments