Na zdj. kadr z filmu „Erratum”, reż. Marek Lechki
Jest taka piękna teoria pięciu minut – żeby chociaż tyle mieć codziennie dla siebie. Pięć minut to nie jest wiele. Przez pierwsze dwie minuty nie ma problemu z podsumowaniem dnia. Byłem tu i tam, spotkałem tego i tamtego, ale dalej jest przestrzeń, w której może się wyświetlić coś sensownego – czy czegoś nie spieprzyłem, czy nie powiedziałem za dużo albo za mało. Chodzi o to, żeby spać spokojnie, mieć czyste sumienie. To chyba tworzy całość życia, nie?
Tomasz Kot, Gwarancja na Kota, wywiad dla Gazety Wyborczej
Od roku obiecuję sobie, że znów będę o siebie dbać. Psychicznie i fizycznie. Wychodzić na spacery, ilekroć będzie świecić słońce, zanurzać się w kocu z książką w ręce, ilekroć za oknem będzie padał deszcz. Parzyć sobie pachnące herbaty, otulać kubek dłońmi, przyklejać nos do szyby, włączać leniwe piosenki. Malować paznokcie, kiedy najdzie mnie na to ochota, a nie kiedy stary lakier odpryśnie. Sprzątać mieszkanie, kiedy mi się zechce, a nie kiedy drogę do łóżka trzeba torować maczetą. Tak, mam taki piękny plan, że zwolnię i ułożę sobie dzień po swojemu. Każdy. Albo chociaż co piąty.
Nie udaje mi się, bo brak mi dyscypliny. Oraz jestem głupia. Staram się dbać o wszystko i o wszystkich, tak że na siebie nie wystarcza mi czasu.
Kiedyś usłyszałam piękne zdanie, że doba to nie jest guma, tego się nie rozciągnie. Nie posłuchałam. Próbowałam. Próbowałam wyrywać z niej jak najwięcej, jak najmniej spać, jak najwięcej pracować, jak najczęściej spotykać się z tymi, którzy tego aktualnie potrzebowali. I dzisiaj mówię, że dość.
Nie jestem samotną matką z trójką dzieci, nie znajduję dla siebie wymówki. Jestem zdrowa, jestem młoda, jestem silna. Mam wszystko, czego potrzeba, żeby żyć po swojemu, a tymczasem żyję deadline’ami, problemami wszystkich dokoła, dniami płacenia rachunków i wyjazdów do domu. I obwiniam siebie o to regularnie. O to zaniedbanie, zaniechanie, zapomnienie o tym, co najważniejsze. O sobie. Tak, moi drodzy. Egoizm jest dobry. Egoizm jest potrzebny.
Dlatego tak podbudowała mnie wypowiedź Kota, która sprawia, że czuję ulgę. Że nie jestem z tym sama, że skoro inni muszą wyznawać teorię pięciu minut, to znaczy, że nie jestem jedyną osobą na świecie, która nie potrafi ich dla siebie z całego dnia wykrzesać. Czy mnie to pociesza? Tak. Bo pozwala wierzyć, że małymi kroczkami można odzyskać spokój. Zatrzymać się, nawet gdy się wali i pali.
Wiecie, co? Dzisiaj też się waliło i paliło. Tak jak wczoraj, przedwczoraj, 15 marca i dzień po Sylwestrze. A jednak udało się. Udało się usiąść na kanapie na pięć, a może i więcej minut. Nie myśleć o telefonie, który zaraz zadzwoni, nie odpisać jeszcze przez chwilę na maile, nie dopisać jeszcze 500 znaków do kolejnego tekstu. Waliło się i paliło, a jednak nie zawaliło i nie spaliło. Świat kręci się dalej i nikt nie zauważył, że przez 5 minut mnie w nim nie było. Spróbujcie dać sobie tych 5 minut dziennie. Zostać sami ze sobą. Pomyśleć.
Wystarczy, żeby się uśmiechnąć. Albo przeciwnie, rozpłakać.
[…] starannie pomalowany. Bez szczególnego powodu po chwili zamykam oczy. Uczę się korzystać z teorii pięciu minut. Podsumować siebie dzisiejszą w kilku prostych zdaniach. Oczyścić umysł ze śmieci. […]
[…] z kontekstu. Wyróżniam między innymi za teksty, takie jak ten. Poza tym za pisanie z pasją o filmach i o książkach. Za to, że kazała iść na Whiplash i […]
Jednodniowe urlopy na złapanie oddechu, nieustanne obiecywanie sobie, że w ten weekend już na pewno przeczytasz odkładane od dawna książki, będziesz wstawać kilka minut wcześniej, by chociaż pokręcić hula-hop, skoro plan porannego biegania upada z tygodnia na tydzień, bo najlepsze jest przecież planowanie ‘od poniedziałku’ albo ‘po okresie’. Z drugiej strony – w każdym działaniu, jakie wykonujesz dla innych, jesteś też ty, więc może nie tylko pięć minut każdego dnia poświęcasz sobie..? ;-) A już zupełnie poważnie – mam obawy, czy te ‘pięć minut’, poświęcane sobie każdego dnia, niebezpiecznie nie znajdzie się na liście do ‘odhaczenia’, w szeregu innych zadań,… Czytaj więcej »
wiesz co, raczej patrzyłabym na nie w kategoriach wyrabiania w sobie dobrych nawyków. właśnie po to, żeby nie zaczynać wszystkiego od jutra, od poniedziałku i od odwiedzin wróżki zębuszki. ja np. jestem kompletnie niezdyscyplinowana, więc jak ktoś mi czegoś z góry nie narzuci, to się zawsze wykręcę. nawet przed samą sobą. :) żeby nie było – nie czytam żadnych poradników motywacyjnych ani niczego w stylu „10 sposobów jak ułożyć sobie życie”, ale to jakoś do mnie przemawia. tym bardziej, że doszłam już do etapu, w którym nawet śniadania i kolacje jadam przed kompem, żeby nie tracić czasu. trochę chore, nie?… Czytaj więcej »
„musze to…”, „musze tamto…”, „musze sramto…” – przekleństwo! A jest jeszcze taki stan – up time… czasem mi się zdarza – wyostrzenie zmysłów kręci najbardziej – spróbuj!