Nie podróżuj z dzieckiem, mówili. Poczekaj, aż dorośnie, mówili

Jestem ogromną fanką tego, jak łatwo przychodzi nam udzielanie innym rad. A doświadczam tego od wielu lat – początkowo jako dziennikarka, później jako blogerka, teraz także jako mama. Nie podróżuj z dzieckiem. Poczekaj, aż dorośnie. Poczekaj, aż będzie coś z tych podróży pamiętać. Dajcie spokój z wyjazdami, tylko się umęczycie. Siedźcie lepiej na tyłkach, dzieci źle znoszą podróże. A dajcie spokój, takiemu maluchowi nigdzie nie będzie lepiej, niż w domu. Znacie? Kojarzycie? Ja mogłabym tak wymieniać bez końca. I uśmiechać się przy okazji do siebie, bo trudno o większe brednie ;-)

Żeby nie było – wiem, co mówię, bo ze Staśkiem podróżujemy dużo i często. Kiedy miał miesiąc, pojechaliśmy na Mazury. Kiedy miał pół roku – leciał z nami na grecki Zakynthos. A swój roczek świętował w boskim Rzymie. Doświadczenia i wiedzy nam nie brak i dlatego dziś podzielę się z Wami przepisem na podróż idealną.

SKŁADNIK PIERWSZY: EKIPA

Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę – kojarzycie te słowa, wypowiadane przez Piotra Fronczewskiego? Kryje się za nimi pierwszy, najważniejszy składnik idealnej podróży. Musicie mieć nie tylko czym i dokąd jechać, ale – przede wszystkim – z kim. Bo żeby spędzać ze sobą godziny w jednym samochodzie, samolocie czy choćby na najbadziej luksusowym jachcie, to zwyczajnie trzeba się lubić.

Nie czarujmy się – w podróży nie zawsze bywa kolorowo, a najgorsze, co może się Wam przytrafić, to jęczący i wiecznie narzekający partner. Jasne, że czasem bywa ciężko. Jasne, że możecie spędzić pół dnia w korkach, utknąć na lotnisku czy w tradycyjnie opóźnionych w Polsce pociągach. I możecie wtedy nie lubić wszystkiego dookoła, ale wciąż musicie lubić siebie – zwłaszcza, jeśli podróżujecie z takim małym dzieckiem. To ono musi być wtedy Waszym pępkiem świata i to na jego potrzebach i dobrym samopoczuciu musicie się skupić. A ja gwarantuję Wam, że wystarczy Wam jego jedna kosmiczna mina, żeby się w ułamku sekundy rozchmurzyć.

pałac osowa sieńpałac osowa sieńpałac osowa sieńpałac osowa sieńpałac osowa sieńpałac osowa sieńpałac osowa sień

SKŁADNIK DRUGI: MIEJSCE

My ostatni weekend spędziliśmy w Pałacu Osowa Sień – miejscu, zupełnie oderwanym od rzeczywistości. Takim, w którym czas się już dawno zatrzymał. Zaczęło się od tego, że nie mogliśmy znaleźć drogi, GPS szalał, a kiedy w końcu trafiliśmy na miejsce, okazało się, że mamy do dyspozycji przestronny apartament na – bagatela – trzecim piętrze. Oczywiście, miało to swoje plusy – na przykład plus 30 kg bagaży, które Paweł musiał na to trzecie piętro wnieść ;-) A tak zupełnie na serio, apartament polecamy zwłaszcza ze względu na to, że daje swoim gościom swobodny dostęp do wieży. Do tego składa się z dwóch poziomów: niższego, z łazienką i salonem z widokiem na ogród, oraz z wyższego, gdzie mieści się część sypialniana.

Niewątpliwym atutem pałacu jest także  300-letni ogród w stylu angielskim i możliwość zjedzenia przepysznych posiłków na tamtejszym tarasie. Jest też huśtawka, cudowna obsługa, cały pokój gier i absolutnie wszystko, co potrzebne do złapania chwili wytchnienia i pełnego relaksu. Sam pałac jest przy tym już dość wiekowy. Jego powstanie datuje się na 1878 rok, a on sam, ukryty pośród drzew, zdradza się tylko swoją zamkową wieżą. Cudowne miejsce, jeśli marzy Wam się ucieczka od miasta i spokojny, niespieszny weekend. Razem z nami było tam kilka rodzin – i wszystkie z takimi małymi dziećmi ♥

pałac osowa sień

pałac osowa sień pałac osowa sieńpałac osowa sieńpałac osowa sieńpałac osowa sieńpałac osowa sieńpałac osowa sieńpałac osowa sieńpałac osowa sieńpałac osowa sień

SKŁADNIK TRZECI: WEHIKUŁ

Czy – mówiąc bardziej współcześnie – środek transportu. Otóż życie to nie bajka, więc nie mieliśmy szans na przelecenie się niczym Alladyn na latającym dywanie, ale fura, która nam się trafiła, była chyba jeszcze lepsza. I wiecie, co jest najzabawniejsze w całej tej wycieczce? Że w tak odległe i zapomniane przez czas miejsce pojechaliśmy autem, które z historią ma niewiele wspólnego, bo dopiero zaczyna pisać własną. Mowa o nowym BMW 225xe – o tym, że piszczę na widok BMW X6, pisałam Wam już niejednokrotnie. Ale i to mogłabym pokochać miłością najszczerszą. Zwłaszcza, że to była pierwsza w naszej historii hybryda, do tego w automacie. 

Kiedy zapytałam Pawła, jak mu się jeździ, skwitował krótko, że przecież to BMW, więc nie może jeździć się źle. I faktycznie, tylko utwierdziliśmy się w przekonaniu, że to jest nasza wymarzona marka. Od razu rozprawiamy się też jedną z miejskich legend – auta BMW naprawdę posiadają kierunkowskazy i używa się ich całkiem zwyczajnie! ;-)

To,  co nas najbardziej zdziwiło, to przepaść technologiczna, którą dosięgnęła auta nowsze od naszego. Okazuje się, że 10 lat to szmat czasu. A systemy, które mieliśmy dostępne w 225xe, ostatecznie rozwiały wszelkie wątpliwości. Wiecie, z jakim uczuciem człowiek bije się w pierwszej kolejności, kiedy uruchomi wszystkie te cacka? Trochę jak typowy Janusz – niby powinno zahamować w korku samo, ale co, jeśli nie zahamuje? Co będzie, jak przydzwonimy w auto przed nami? Co, jak się tempomat nie wyłączy? Obawy były jednak niepotrzebne, jeździło się cudnie, miejsca mieliśmy sporo nawet na fotelik dla Staśka i ogromny kosz piknikowy, a po weekendzie wcale nie chciało nam się zwracać do salonu naszego testowego egzemplarza.

Ach, i wracając do najważniejszego – BMW 225xe to hybryda. A to z kolei mega fajne rozwiązanie! Choćby dlatego, że naładowanie u rodziców silnika elektrycznego pozwoliło nam wyskoczyć po lody na miasto zupełnie za free. Tzn. za free dla nas, niekoniecznie dla nich ;-) Podsumowując: przygoda bardzo fajna i oby więcej takich! Z taką ekipą, w takie miejsca i tylko takimi autami!

BMW hybryda BMW hybrydaBMW 225xeBMW 225xeBMW 225xeBMW 225xeBMW 225xeBMW 225xe

Za zaproszenie dziękujemy marce BMW

Testowany model: BMW 225xe iPerformance Active Tourer

Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Gosis

Pamiętam, jak jeszcze niedawno chodziłam tam do pierwszej klasy. Tak, w tym pałacu była kiedyś szkoła :)