To nie jest wpis sponsorowany. To wpis z cudownego miejsca, jakie odwiedziliśmy ponad rok temu razem z moim Pawłem. Pamiętam, w jaką wpadłam panikę, kiedy zbliżała się jego trzydziestka. Bo co tu kupić, żeby nie było zbyt banalnie? Zegarek? Miał ich kilka, kolejny planowali mu kupić znajomi. Skok ze spadochronem? No gdzie, przecież jeszcze mi zemrze w przestworzach! Z nieotwarcia spadochronu albo zwyczajnie, ze strachu. Deskorolka? Też w porządku, ale przecież nie jeździ.
A przecież to były 30. urodziny! Wyjątkowe. A my żyliśmy wtedy w związku 350+, bo mniej więcej tyle kilometrów dzieli Wrocław od Warszawy. Widywaliśmy się średnio raz w miesiącu, a przecież związki na odległość sprawdzają się tylko w jednym wypadku – kiedy na odległość trzymacie nie siebie nawzajem, ale wszystkich innych. Dlatego padło na wspólny wyjazd. Trzy dni zupełnego odcięcia od normalnego świata. Miasta, zgiełku, znajomych, pracy. Mieliśmy być tylko my. I miało być przepięknie.
Problem jednak w tym, że miejsca cudowne zwykle nie stoją na trasie przejazdu pociągów, a ja, choć prawo jazdy mam od ponad 10 lat, za kierownicę wsiadam tak często, że każdy przejechał w życiu więcej na wstecznym, niż ja do przodu. Potrzebowałam więc miejsca u siebie, na Dolnym Śląsku, gdzie będę mogła liczyć na pomoc znajomych, którzy zgarną nas z dworca i dowiozą do miejsca pobytu. I tak, przeglądając okoliczne zamki i pałace, trafiłam właśnie na Brunów. I dzisiaj Wam o nim opowiem.
BRUNÓW: HISTORIA PAŁACU
Pierwsza wzmianka o istnieniu tutaj dworu datowana jest jeszcze na XV wiek. Należał on wówczas do śląskiego rodu Zedlitzów i miał charakter typowo obronny. Na początku XVIII wieku nowym właścicielem został Bernard von Schmettau, który znacznie rozbudował posiadłość. Stary dwór zmienił w dwupiętrowy pałac, założył tu folwark i wybudował dwór dla zarządcy majątku. Następnie przez ponad 30 lat pozostawał własnością barona Filipa Hermanna von Sonnenburg, by w 1787 roku zostać sprzedanym von Schweinitzom. Małżeństwo nie nacieszyło się nim jednak długo, bo zaledwie trzy tygodnie później cały ich dobytek pochłonął pożar.
Niezarażeni przeciwnościami losu, postanowili dwór odbudować – tak nabrał on neobarokowego kształtu i w 1789 roku znów był gotowy do zamieszkania. Następnie przeszedł w ręce Senden von Schwienitz, a w 1838 roku – w ręce rodu Cottenetów, którzy żyli tu do 1945 roku. Oczywiście, posiadłość była przez te lata intensywnie rozbudowywana – powstał tu m.in. zachowany do dzisiaj cudowny park, fontanna, stajnia z powozownią, a nawet młyn wodny.
Sytuację skomplikowała jednak II wojna światowa – jeszcze w 1933 roku majątek został zajęty i przeznaczony na szkołę sportową Hitlerjugend, po czym przeszedł na własność nazistów. Po zakończeniu wojny kompletnie go ogołocono, a część posiadłości zniszczono. Po przejęciu przez Skarb Państwa przez pewien czas działał tu ośrodek kolonijny, aż w końcu pałac odrestaurowano i takim widzimy go dzisiaj.
GDZIE LEŻY BRUNÓW?
Dla niewtajemniczonych, pałac leży we wsi Brunów, w województwie dolnośląskim, 3 km od Lwówka Śląskiego i 120 km od Wrocławia. W 1977 roku tutejszy kompleks został wpisany do rejestru zabytków Narodowego Instytutu Dziedzictwa, a na listę trafiły m.in. oficyna i park z XVIII wieku oraz stajnia i kaplica z drugiej połowy XIX.
Pałac, jaki znamy w dzisiejszej formie, datowany jest na 1750 rok i wyróżnia się klasycystyczną fasadą i barokowymi, pięknymi wnętrzami. Na jego terenie – jak na trzygwiazdkowy hotel przystało – znajdziemy m.in. strefę wellness & SPA, bar, restaurację, bilard, plac zabaw dla dzieci oraz korty tenisowe dla co aktywniejszych dorosłych.
POLOWANIE NA OKAZJĘ
Jeśli zdecydujecie się na pobyt tutaj, niech nie zrażają Was ceny – mnie uratował akurat Groupon, na którym można było wykupić pobyt z rabatem sięgającym prawie 50 procent. Do tego doszła powitalna kolacja, codzienne śniadania i butelka wina, którą wypiliśmy w tutejszym bajkowym ogrodzie. Ogromny plus także za możliwość wyboru pokoju – ja uparłam się na romantyczny różowy i nie było żadnego problemu z podmianą rezerwacji.
Co więcej, w całym pałacu nie sposób znaleźć dwóch takich samych pokojów. To naprawdę miła odmiana i powód, dla którego zawsze wolę odrestaurowane pałace od eleganckich, choć bezdusznych hoteli. Jeśli więc szukacie uroczego miejsca na weekend, to chyba je właśnie znaleźliście.
ale przepiękne miejsce <3
Naprawdę warto się wybrać na weekend – zwłaszcza letnie wieczory są tam bajeczne <3
Byłam w tym roku na spacerze w pałacu, ale tylko na zewnątrz. Dobrze, że mamy blisko z Wro, bo coś czuję, że teraz przyszedł czas na odkrycie wnętrz pałacu! :D
O, koniecznie! Dla mnie super było to, że pani z recepcji podesłała mi zdjęcia wszystkich pokojów, jakie były dostępne w wybranym przeze mnie terminie i dzięki temu mogłam wybrać taki, który wydał mi się dla nas najlepszy. W ogóle obsługa tam to sama klasa <3
Z przyjemnością sprawdzę!
o ma mo… Jakie to piękne…