Istnieje nieskończenie wiele miejsc, w których można poznać sobie męża. Można zrobić to tradycyjnie, w pracy czy jeszcze na studiach. Można nowocześnie, na Facebooku albo Tinderze. A można w końcu dość nietypowo, jak na przykład moja przyjaciółka, która ostentacyjnie zemdlała na schodach w Urzędzie Skarbowym, a jej teraz-już-mąż szedł akurat za nią, więc z czystej, ludzkiej przyzwoitości (a także braku innych chętnych) postanowił ją wtedy tam złapać. No i można też poznać się tak, jak my z Pawłem, czyli na… Majorce. A dokładniej to na szarym, polskim dworcu, w oczekiwaniu na pociąg na lotnisko, który nas na tę Majorkę zabierze – no ale wiadomo, że to już nie brzmi wtedy tak romantycznie ;-)
Czy zakochaliśmy się w sobie od razu? A gdzie tam! Chociaż nie rozstawaliśmy się przez kilka pięknych dni i już wtedy się śmialiśmy, że z takimi paskudnymi charakterami nie mogliśmy trafić na siebie przypadkiem. Tylko widzicie. Każde wakacje kiedyś się kończą. Wróciliśmy więc do Polski – on do Warszawy, a ja do Wrocławia. A że życie to nie romantyczna komedia, to żadnemu z nas do głowy wtedy nie przyszło, żeby z miejsca się przeprowadzić. Przeciwnie. Każde z nas miało poukładane życie w swoim mieście, swoich przyjaciół, swój mały świat. I pewnie zapomnielibyśmy o sobie, gdyby nie… komórka.
MĄŻ Z TINDERA ZAWSZE SPOKO
Ale nie, że Paweł zamknął mnie w piwnicy i wypuszczał tylko w dni wolne od pracy, tylko zwyczajnie: smartfony. To one uratowały nam wtedy tę raczkującą relację. Ba, to one pozwoliły jej się w ogóle rozwinąć! Dzwoniliśmy do siebie dzień w dzień, przegadując po kilka godzin. Kiedy nie rozmawialiśmy, wisieliśmy na Facebooku. Jak nienormalni! W sumie, więcej czasu spędzaliśmy wtedy z naszymi telefonami, niż z ludźmi, których mieliśmy wokół siebie na miejscu. Tak byliśmy wtedy siebie ciekawi, tak bardzo spragnieni kontaktu. Ale co zrobić, kiedy dzieli Was od siebie 350 km, a żadne nie chce ani zmieniać meldunku, ani kursować pociągami jako stały bywalec WARS-u? No wisieć na tej komórce, dopóki oboje się w końcu nie połapiecie, że w sumie to zakochaliście się w sobie już dawno. Bez względu na to, ile kilometrów Was dzieli i czy tego chcecie, czy nie.
Dlatego jak ktoś mi mówi, że internet czy smartfony zabijają relacje międzyludzkie, to mam ochotę krzyknąć: no co Ty! Przecież gdyby nie Facebook, Tinder czy inne cuda do randkowania, to wielu związków by w ogóle nie było. Sama znam kilka par z historią podobną do naszej i naprawdę, jestem ostatnią osobą, która by te nowe technologie aż tak demonizowała. Co nie znaczy jednak, że problemu nie ma, bo ze smartfonem jest trochę jak z żelazkiem. Jedno i drugie jest całkiem spoko, dopóki go rozsądnie używasz. A nie uwieszasz się na nim 24/7 albo przykładasz je sobie np. do czoła.
BADANIA NIE KŁAMIĄ. JEST ŹLE
Żeby jednak nie było, że te opowieści biorę sobie z kosmosu, to spójrzmy na najnowsze dane. Otóż w styczniu tego roku T-Mobile sprawdziło, jak smartfony wpływają na nasze związki. Przepytano wówczas ponad 1000 osób, wszystkie już dorosłe, odpowiedzialne, zdawać by się mogło: świadome tego, jak się z tych zdobyczy techniki korzysta. Niestety, wyniki są momentami co najmniej smutne. Okazuje się bowiem, że:
55 proc. czuło się ignorowanym przez partnera lub partnerkę, korzystających przy nich z telefonu
43 proc. przyznało, że ignorowało w ten sposób swojego partnera lub partnerkę
40 proc. uważa, że ich partner lub partnerka spędza zbyt dużo czasu z telefonem, gdy są razem
38 proc. uważa, że telefony mogą negatywnie wpływać na ich relacje intymne
26 proc. deklaruje, że często używa smartfona, będąc w łóżku ze swoim partnerem lub partnerką
Powiało grozą, co? Ale bez paniki. Nie takie bryły przed nami były!
TRÓJKĄT W ŁÓŻKU? DZIĘKI, ALE NIE
Oczywiście, możemy teraz pobawić się w zrzędliwych ludzi i biadolić nad tym, jakie to technologie są złe. Ale możemy też uderzyć się w czoło otwartą dłonią i powiedzieć: STOP! Nie wiesz, jak odkleić się od telefonu, skoro wciąż migają Ci powiadomienia? Wyłącz je. I tak będziesz zerkać na ekran? To nie wyciągaj tego telefonu z torebki. Nie sięgaj po niego w każdym możliwym miejscu i czasie. Nie ładuj go, ilekroć zacznie Ci siadać bateria. Pozwól sobie na to, żeby być czasem poza zasięgiem ludzi, którzy w tym momencie nie powinni Cię raczej obchodzić. Zwłaszcza, jeśli obok Ciebie jest człowiek, którego obchodzisz najbardziej na świecie. Serio, zapraszanie w takim momencie telefonu do łóżka jest jak dodawanie rodzynek do sernika. Można, ale po co? Mało to tragedii na świecie?
Ja wiem, że ten telefon kusi. Ale możecie mieć na to swoje patenty. Idziecie do restauracji? Nie kładźcie tych telefonów na stole! Umówicie się, że kto pierwszy sięgnie po swój, ten opłaca rachunek. Wracacie do domu? „Zapomnijcie” go wyjąć z kieszeni, a już na pewno nie zabierajcie go do sypialni. Musicie go naładować? Na bank są w domu też inne gniazdka. A może boicie się, że zaśpicie do pracy? Świetnie się składa, bo jutro już walentynki, więc w ramach prezentu kupcie sobie zwyczajny budzik. A może jesteście zero waste i nie chcecie mnożyć wokół siebie przedmiotów? Ok, nastawcie ten budzik w komórce, ale celowo zostawcie ją w innym pokoju. Dzwoniący alarm skutecznie podniesie Was z łóżka i skończą się płacze i jęki, że któreś znów spóźniło się do roboty, bo przespało kolejne drzemki!
MAJTKI MĄDRZEJSZE NIŻ CZŁOWIEK
Pamiętam, jak kilka lat temu zapytałam Pawła, jak obchodzimy walentynki, a on na to, że tradycyjnie, to jest: szerokim łukiem. Nie wiem, czy Wasze plany są równie porywające, ale może to dobry moment, żeby obiecać sobie calutki wieczór bez sprawdzania maili, bez odpalania Facebooka? Żeby dla odmiany popatrzeć sobie w oczy, a nie w ekran? Złapać za rękę swojego faceta, a nie znowu sięgać po tego nieszczęsnego smartfona? Umówić się, że kto pierwszy pęknie, ten zmywa? ;-) Serio, nie bójcie się takich zakładów. Wygońcie ten telefon z sypialni i skupcie się na tym, że jesteście w niej razem. Piękni, młodzi, szczęśliwi. A przede wszystkim – szaleńczo w sobie zakochani! Nie pozwólcie, żeby kawałek plastiku zepsuł Wam tę cudną relację, bo poskładacie się z żalu jak to krzesełko wędkarskie!
Ale, ale! Dla odważnych i śmieszkujących mam jeszcze jedną turbo-opcję! Bo żeby nie było, że T-Mobile tylko nas tak postraszyło tymi badaniami i zostawiło samych na pastwę losu, to podrzuciło nam jeszcze jeden z najbardziej odjechanych gadżetów, jakie widziałam. A mianowicie… inteligentną bieliznę, albo – mówiąc bardziej swojsko – majtki z czipem! Działa to tak, że zakładacie te majtki na siebie, podchodzicie do zaaferowanego smartfonem partnera, a on – dzięki specjalnej aplikacji – dostaje powiadomienie, że coś tu się właśnie szykuje. I teraz już wystarczy, że włączy sobie tryb „Love Mode”, a jego smartfon zostanie na 15 minut zablokowany. No ale tu nie ma co opowiadać, to trzeba zobaczyć! Filmik z instrukcją, jak działa Connected Underwear, znajdziecie pod tym linkiem!
A ja już teraz życzę Wam jak najwięcej miłości i czułości – nie tylko podczas walentynek! ♥
Kocham Was i Waszą historię :D Jakby człowiek film oglądał! Chociaż mdlejąca koleżanka też kradnie moje serce :D
Hahahha, taaaak, ta historia bije chyba nawet naszą :D
O matko, tyle razy się ludzie dopytywali na Instagramie, jak się poznaliście, a Ty trzymałaś w tajemnicy TAKĄ historię?! Megaaaaaa!
Sama nie wiem, jak tyle czasu trzymałam to w tajemnicy i dlaczego :D
Czytałam o tych badaniach już na insta Pauli Jagodzińskiej, to jest jakaś porażka… Żeby świadomie ignorować drugiego człowieka, bo się woli pobawić w łóżku telefonem… Smutne czasy nastały, oj smutne….
Też mi się wierzyć nie chce. Tyle dobrego, że ludzie zdają sobie sprawę z tego problemu – to już jest jakiś punkt wyjścia do zmiany.