Kojarzycie kosmetyki Johnson’s Baby? Pewnie, że kojarzycie! I macie do nich bardzo mocno określony stosunek. Albo je uwielbiacie, bo przywodzą Wam na myśl czasy Waszego własnego dzieciństwa, albo ich nienawidzicie, bo naczytaliście się, że składy są złe, a do tego powodują raka. Kiedy więc odezwała się do mnie agencja, organizująca dla nich konferencję na temat nowej odsłony produktów, zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Bo owszem, ja także mam sentyment, ale przy okazji też się już trochę naczytałam. Dlatego odpowiedź była jasna: jeśli mamy razem działać, to pod warunkiem, że zmienia się nie tylko opakowanie, ale i zawartość. I że uda mi się zapytać o te wszystkie kontrowersje, które gdzieś się tam przez ostatnie lata wokół marki zbierały. Efekt? 7 stron wywiadu, z którego wybieram dla Was to, co najważniejsze. Oraz składy, które w telegraficznym skrócie prezentują się tak:
0% barwników, 0% parabenów, 0% SLS/SLES
90% składników pochodzenia naturalnego
60% mniej składników w portfolio
400 składników OUT
NAJWIĘKSZA REWOLUCJA W HISTORII FIRMY
Otóż okazuje się, że marka faktycznie po raz pierwszy od 120 lat przechodzi tak wielką transformację. Że posłuchała rodziców, rozczarowanych składami i postanowiła usunąć z nich to, co było zbędne. Dlaczego dopiero teraz? Bo proces zmiany składów produktów trwa tak naprawdę latami. Co prawda drobne modyfikacje przeprowadzane są na bieżąco i bez większego rozgłosu, natomiast taka rewolucja, z jaką Johnson’s Baby postanowił przyjść do rodziców teraz, zdarza się pierwszy raz.
– Oczywiście, już wcześniej wiedzieliśmy, że oczekiwania rodziców się zmieniły i to, co kiedyś było dla nich normą, dziś może wzbudzać niechęć, jak choćby zapachy, barwniki czy konserwanty – przyznaje Agnieszka Machnio, ekspertka marki Johnson’s, a także autorka poradników i szkoleń z dziedziny pielęgnacji niemowląt oraz naczelna magazynu dla położnych „W Czepku Urodzone”.
– Natomiast tak diametralna zmiana potrzebuje lat pracy, badań i testów. Zwłaszcza, że produkty Johnson’s Baby znane są na całym świecie i w zależności od zakątka globu, różnią się jednak składem. Trzeba było sprawdzić, jakie są oczekiwania rodziców w każdym z tych miejsc i przygotować się do transformacji, szanując ich poglądy i potrzeby, ale też potrzeby skóry dziecka, ekologię, dostępność surowców – tłumaczy.
SKŁADY LEPSZE, ALE TO NIE JEST SAMA WODA
I choć ta zmiana zajęła im trochę, to jej efekty możemy już oglądać w Polsce. Na półkach znajdziecie tylko odnowione produkty: bez barwników, parabenów, SLS/SLES, gdzie 90 procent to faktycznie składniki pochodzenia naturalnego. Co nie znaczy jednak, że nie można by się do czegoś tutaj przyczepić. W sieci już pojawiają pierwsze komentarze z pretensjami o konserwanty, zapachy czy inne składniki. Oraz stare, słynne hasło, że najlepiej to myć dziecko samiusieńką wodą. Co, jak się okazuje, dalekie bywa od prawdy.
– Dzisiaj ludzie chcą, żeby było jak najmniej składników. Wyobrażają sobie, że formuła szamponu może się składać z dwóch składników, bo tak będzie ekologicznie i zdrowo. Oczywiście, że może, ale nikt nie będzie chciał myć tym włosów. Dlatego staramy się tłumaczyć, skąd takie składy, a nie inne. Produkty muszą robić to, do czego zostały stworzone: myć, nawilżać, natłuszczać. A żeby tak się działo, to musi się tam znaleźć określona liczba substancji, które to zapewnią – tłumaczy dr Magdalena Sikora, ekspertka z Politechniki Łódzkiej, popularyzująca wiedzę na temat bezpieczeństwa kosmetyków i ich działania.
WYRZUĆMY WSZYSTKO, NIECH NIE BĘDZIE NICZEGO
Sama pamiętam, jak jeszcze na szkole rodzenia położna zszokowała nas radą, żeby przy przewijaku ustawić miskę z wodą, a obok płatki kosmetyczne. Żadnych płynów do kąpieli, szamponów do włosów, żadnych chusteczek nawilżanych, emolientów, oliwek ani innych „wspomagaczy” codziennej pielęgnacji. Szczerze? Nie wyobrażałam sobie tego wtedy i nie wyobrażam sobie teraz. Wybaczcie dosadność, ale naprawdę są takie rodzaje zabrudzeń, których samą wodą i nasączonym wacikiem komfortowo usunąć się nie da. Podobnego zdania jest zresztą Machnio:
– Czasami obserwujemy dyskusje: wyrzućmy wszystko, twórzmy tylko z naturalnych składników, tylko przy minimalnych składach. Ale później jak zaczynamy analizować, czy jest sens tak robić, czy możemy wtedy zapewnić bezpieczeństwo dziecku, którego skóra się rozwija i jest narażona na różne niebezpieczeństwa, to okazuje się, że nie. Że ten wacik z wodą raczej nie wystarczą. Dlatego musimy być gdzieś pomiędzy oczekiwaniem klientów, a nauką, wiedzą i rozsądkiem – tłumaczy.
– To, co się znajduje na skórze, to nie tylko substancje, które można usunąć samą wodą i które się w niej rozpuszczają. Są też takie, które się z wodą nie mieszają, czyli np. wszelkiego rodzaju tłuszcze. I tutaj niestety woda sobie już nie poradzi. Rozumiem więc położną czy rodzica, którzy chcą dla dziecka łagodności pozbawionej czegokolwiek, co mogłoby mu zaszkodzić, ale patrząc z drugiej strony na dzisiejszy przemysł kosmetyczny, to jesteśmy w stanie stworzyć taką formułę i taki kosmetyk, które dla skóry będą łagodne jak czysta woda, ale dla brudu już nie. I to właśnie staramy się robić – dodaje.
ŻEGNAJCIE, WSZYSTKIE KOLORY TĘCZY
Pamiętacie kosmetyki z własnego dzieciństwa? Zwłaszcza te wszystkie kolorowe płyny do kąpieli? Żółte, różowe, fioletowe, zielone? Intensywnie pachnące, skrzące się drobinkami i oczywiście robiące w wannie tonę dzikiej piany? A dziś? Dziś za dobry kosmetyk uchodzi ten, który nie pachnie, nie pieni się i najlepiej jest kompletnie bezbarwny. I ten pogląd – przynajmniej po części – uwzględniono także w produktach Johnson’s Baby. Przede wszystkim – usunięto z nich barwnik.
– Jeszcze kilka lat temu nikomu nie przyszło do głowy, żeby się zastanowić, czy płyny i szampony muszą być kolorowe. To było dla nas zupełnie naturalne. Natomiast dzisiaj widzimy, że klienci przywiązują do tego wagę. Zadaliśmy sobie więc pytanie, czy barwnik w produktach jest czymś, co tam musi być, czy jednak nie. I okazało się, że nie musi, bo nie pełni żadnej funkcji, która wpływa na użytkowanie produktu. Wpływa tylko na funkcję wizualną, więc równie dobrze można stworzyć piękne, kolorowe opakowanie, kryjące w sobie produkt, który tego barwnika nie ma. Takie są oczekiwania dzisiejszego rynku i tutaj spokojnie mogliśmy się dostosować – tłumaczy Machnio.
– Dokładnie: istnieje określona lista składników, które w kosmetykach dla dzieci muszą być obecne i takich, których można się pozbyć. Jeśli więc klienci sobie życzą produktów bez barwników, to można zrobić je bez barwników. Natomiast nie zapominajmy, że parę lat temu to był symbol atrakcyjności produktu. To była frajda: wlewam płyn do wody, a ona robi się kolorowa. Ale czy skóra tego potrzebuje? Nie. I tutaj trzeba przyznać rodzicom rację – dodaje dr Sikora.
JAK MOŻNA PERFUMOWAĆ KOSMETYKI DLA DZIECI?! MOŻNA, A NAWET TRZEBA
A jak się ma rzecz z zapachami, których co niektórzy także tak chętnie by się pozbyli? Okazuje się, że to byłoby już ze szkodą dla dziecka. Substancje zapachowe, stosowane w produktach Johnson’s Baby, nie tylko bowiem nie są szkodliwe (nawet w sensie alergogennym), ale i – jak się okazuje – są w nich naprawdę potrzebne.
– Wchodzimy tutaj w sferę sensoryki i tego, jak postrzegamy świat. I jesteśmy zgodni z ekspertami co do tego, że kąpiel i mycie to dla dziecka nie tylko czynność oczyszczania skóry, ale też rytuał, przyjemność. Te doznania węchowe, które towarzyszą kąpieli czy pielęgnacji, pobudzają u nas ośrodki szczęścia. Nasze produkty zawsze pachniały delikatnie, ale nie przestaną pachnieć zupełnie, właśnie ze względu na dobro dziecka – tłumaczy ekspertka marki Johnson’s.
– Pamiętajmy, że węch jest dla nas bardzo ważny. Człowiek zapamiętuje zapachy już od najmłodszych lat, a te, które kojarzą mu się później z czasem dzieciństwa, to przecież najprzyjemniejsze zapachy. Co więcej, badania pokazują, że dzieci, które są kąpane kosmetykami pachnącymi, chętniej angażują się w zabawę i kontakt wzrokowy z rodzicami. Ta czynność nie jest wtedy machinalna, jest autentyczną zabawą, przyjemnością – dodaje dr Sikora.
NIE WSZYSTKO PRAWDA, CO PISZĄ NA FEJSIE
Kolejna kontrowersja dotyczy owianych złą sławą konserwantów. Wystarczy wejść na jakąkolwiek grupę dla matek, żeby przeczytać analizę składów bardziej precyzyjną od pamięci Sheldona Coopera. Żeby nie było – ogromnie doceniam poziom świadomości dzisiejszych matek na temat kosmetyków dla dzieci oraz ich składów. Podziwiam chęć i zaangażowanie, natomiast nie podziwiam naiwności i powtarzania bzdur.
Przykład? Kiedy wycofają ze składów rakotwórcze składniki. To pomyślcie: przy wszystkich dzisiejszych obostrzeniach, konieczności uzyskania masy certyfikatów i atestów, kto o zdrowych zmysłach dopuściłby do sprzedaży produkt, mogący wywoływać raka? No bądźmy poważni, a przynajmniej się postarajmy. Albo ciągłe pytania o to, kiedy produkty Johnson’s Baby przestaną być testowane na zwierzętach. Odpowiedź? 15 lat temu.
Podobnie rzecz się ma z konserwantami. Jasne, że możemy je lubić lub nie. Natomiast pamiętajmy, że ich stosowanie to nie jest sztuka dla sztuki i że w kosmetykach pełnią one ściśle określone funkcje. A mianowicie: mają im zapewnić czystość, bezpieczeństwo i długoterminowość. Dlatego możemy usuwać z kosmetyków barwniki, ale konserwantów już nie powinniśmy.
KONSERWANTY SĄ POTRZEBNE. I JUŻ WAM MÓWIĘ, DLACZEGO
– Ostatnio coraz częściej padają hasła, żeby robić wszystko bez konserwantów, a wtedy świat będzie lepszy. Ale nie padają pytania o to, czy wyobrażamy sobie, ile jest wokół nas bakterii. Ile jest okoliczności, w których my sami zabrudzamy produkt dla dziecka. Wkładamy przecież palce do opakowań z kremem, wlewamy z powrotem do butelki nadmiar szamponu czy oliwki, jaki nam się wylał na rękę. Do tego używamy takiego produktu tygodniami, jeśli nie miesiącami. A wystarczy, żebyśmy wprowadzili do produktu jedną bakterię, żeby na koniec dnia mieć ich już miliony. Co jest więc bezpieczniejsze? Produkty z konserwantami czy bez nich? – pyta Machnio i trudno się z nią nie zgodzić.
– Dlatego tłumaczymy, że konserwant – odpowiednio dobrany i przygotowany – jest bezpieczniejszy dla nas niż niekontrolowany rozwój bakterii. Musi istnieć coś, co je powstrzyma. To tworzenie formuł musi być balansem pomiędzy tym, czego chcemy jako rodzice i klienci, a tym, co my jako firma uznajemy jako bezpieczne. Po to są technologowie, chemicy i cały sztab ludzi, który nad tym pracuje – dodaje.
– Musimy też mieć świadomość, że konserwant dobiera się do konkretnego kosmetyku i daje się taką jego minimalną ilość, która zabezpieczy jego czystość. Czyli nie daje się tego ani na oko, ani tyle, ile można. Ale autentycznie najmniejszą ilość, która wystarczy, by zapewnić bezpieczeństwo. Ja wiem, że to jest nośny temat i wszyscy się oburzają, po co dodawać konserwant, albo co gorsza dwa. Ale ludzie nie mają świadomości, że te dwa konserwanty działają synergicznie, że ze sobą współpracują. A to jest bardzo ważne, bo czystość kosmetyku to bezpieczeństwo dziecka – dodaje dr Sikora.
WIELKA ZMIANA W PRODUKTACH JOHNSONS’BABY: HIT CZY KIT?
Oczywiście to, co zrobicie z tą wiedzą, to jest wyłącznie Wasza sprawa. To Wy decydujecie o tym, czy dany produkt Was przekonuje, czy nie. Czy jego skład jest dla Was w porządku, czy może odpowiada Wam coś zupełnie innego. Szczerze? Mnie przekonuje ta zmiana. Ta szczerość i otwartość ze strony marki, która ma odwagę powiedzieć: ok, zmieniliśmy składy i dziś dajemy Wam całkiem nowe produkty. A jednocześnie nie ugina się wobec tych wszystkich roszczeniowych haseł i zamiast za wszelką cenę starać się przypodobać rodzicom, jasno wytycza granice, bo najważniejsze jest dla niej bezpieczeństwo dziecka i jego skuteczna pielęgnacja.
I mnie to pasuje. Zwłaszcza, że od zawsze daleko mi do zawziętej eko-matki, która przeciera dziecko wacikami, w każdym składzie dopatruje się całej tablicy Mendelejewa, a bodziaki pierze w orzechach. Jak we wszystkim, tak i tutaj zdaję się na zdrowy rozsądek. A także na własną intuicję, która podpowiada mi, że dopóki widzę, że moje dziecko jest maksymalnie zdrowe, zadbane i szczęśliwe, to mam 100 procent pewności, że nie przestrzeliłam się z żadnym wyborem.
Używamy Johnson’s Baby od kiedy pamiętam, tak samo jak używamy kremów Nivea – jak ktoś chce się doczepić składów, to się zawsze doczepi. A wydaje mi się, że jednak taka duża firma trochę lepiej się na tym zna, niż samozwańcze matki ekspertki i te ich wszystkie sroki od poleceń…
O, to, to…
Widziałam Twoją relację na Instagramie i byłam ciekawa, czy powiesz coś więcej. Nie mam dzieci, kosmetyków nie używam i też jestem z tych, „co się naczytali”. I już chciałam wejść tu i ponarzekać, że to kolejny subiektywny tekst sponsorowany, ale mile mnie zaskoczyłaś. Też myślałam, że konserwanty to zło.
Tak, tak, sama konferencja to by było za mało, bez wywiadu i materiału dla Was to nie miałoby sensu :) I bardzo się cieszę, że stanęłam na wysokości zadania, bo nie ukrywam, że na początku nieco bałam się tego tekstu! <3
To chyba jedyna sensowna rzecz, jaką o nich przeczytałam. Jako fanka – dziękuję.
To duży komplement, dziękuję!