Ciekawość to podobno pierwszy stopień do piekła. Oraz coś, czego w odniesieniu do życia innych, ja sam nie wykazuję zupełnie. Szczególnie do osób mi obcych. Zapytaj mnie, z kim sypia aktualnie Majdan, to zastanowię się najpierw, czy chodzi o tego Majdana od piłki, a potem: kiedy on właściwie przestał kopać. TV nie oglądam, Pudelka nie czytam. Większość aktualnych informacji dostarcza mi Facebook, portale tematyczne i w najmniejszym chyba stopniu prasa. Ten system pozwala mi ominąć wiele bełkotu, którym jesteśmy zarzucani każdego dnia. Jego minusem jest jednak to, że często o jakichś trendach, zjawiskach czy wydarzeniach dowiaduję się bardzo późno. Ostatnio na przykład dotarło do mnie coś, co od dłuższego czasu w sieci nazywane jest „pato-stremingiem”. Już sama nazwa „patostreamy” brzmi obiecująco, prawda?
NIE TAKI INTERNET ZŁY
Facebook, jak i inne społeczności, to wiele niespożytkowanego dobra. Strumień niekończących się informacji, polecanych przez innych ludzi. No czy to nie jest świetne? Wydawać by się mogło, że żaden istniejący do tej pory algorytm nie wyselekcjonuje dla nas lepiej dopasowanych informacji, niż zrobią to nasi znajomi. Wystarczy śledzić odpowiednie osoby, aby ciągle być na czasie i wiedzieć, co i gdzie się dzieje. Od Ciebie więc zależy, kto będzie Twoim „internetowym mentorem”. Kimś, od kogo będziesz czerpał informacje i inspiracje.
Nie chce Ci się czytać? Jest YouTube – wystarczy słuchać, bo patrzeć w sumie nie musisz. Nauczysz się gotować, robić biżuterię, zdjęcia czy pleść na drutach. Ta otwartość i ogólna dostępność informacji to przełom w skali globalnej i wielkie dobro, które spotkało nasze pokolenie. W sumie – dla nas dobro, a dla naszych dzieci normalność i codzienność – one, rodząc się, mają do tego dostęp tak, jak my mieliśmy do elektryczności i bieżącej wody.
I ta otwartość, ogólna dostępność i prawo każdego użytkownika społeczności do udostępniania ulubionych informacji, czasami powoduje u mnie odruchy spazmatyczne. Bo o ile moja społeczność jest dość hermetyczna, to zawsze znajdzie się ktoś, kto pochwali się odkryciem nowego pseudo-celebryty. Dowiaduję się wtedy o istnieniu różnych internetowych „fenomenów”. Od domorosłej edukatorki życia seksualnego każdego Polaka, po wybitnie nieudane kopie sióstr Kardashian. I co wtedy? Nic. Tak, jak pisałem wcześniej, staram się nie interesować życiem innych, obcych mi ludzi. Szczególnie, jeśli są to osoby, które w mojej opinii niewiele sobą reprezentują. Ot, kolejne “sezonowe gwiazdy” pragnące poklasku, który prawdopodobnie będą chciały w przyszłości zamienić na złotówki.
JEST PRODUKT, JEST ODBIORCA
Skoro jednak godzimy się, aby ludzie dzielili się wybranymi treściami, to nie możemy innym zabraniać ich tworzyć. Skoro internetowi celebryci mają swoją publikę, to niech dla niej tworzą. Nawet to, co nam się nie podoba, to, czego nie rozumiemy i czego może nie szanujemy. Ale tolerować powinniśmy. Rynek zweryfikuje każdy produkt. Nie zawsze zgodnie z naszą opinią każdy twórca czy format musi się bronić. I dopóki ten się broni, synergia między twórcą a odbiorcą ma sens. W innym przypadku nie powstałoby tyle paradokumentów, prawda? Jest produkt, jest odbiorca, koło konsumpcji się kręci.
Są jednak na scenie internetowej „osobistości”, które swoimi produkcjami wykraczają poza granice dobrego smaku, bariery moralne i obyczajowe. I mowa tu o osławionych przez TVN patostreamerach. To twórcy, którzy pod płaszczem kontrowersji chcą wybić się wysoko, zdobyć popularność oraz rzesze fanów. Pokazują więc streamy z melanży, domowej burdy czy obleśnego jak noc listopadowa seksu. Po co? Dam sobie uciąć kciuka, że sami nie wiedzą, po co. Bo biznes zrobić na tym cholernie ciężko, wizerunku się prędko nie wypierze, a jak pokazuje ostatni case youtubowego Gurala – można za to iść siedzieć. No chyba, że dla publiki. Tej, która ciągle rośnie i popycha ich do kolejnych, coraz to odważniejszych wyzwań i odcinków. Tej, która motywuje ich i jest dla nich miernikiem dobrze zrobionej roboty. I o ile podrabiane Kardashianki potrafię zignorować, o tyle wszelkie patologiczne produkcje doprowadzają mnie do szewskiej pasji.
I nie chodzi tu nawet o same produkcje. Bo ludzi, którym piąta klepka odkleiła się od potylicy, była i jest masa. Kiedyś byli albo postrachem, albo pośmiewiskiem osiedla. Ich publika nie wykraczała zwykle poza kilkanaście osób. Dziś, dzięki dobrodziejstwu sieci i kamerce za parę złotych, mogą stać się popularnymi twórcami internetowymi z rzeszą przyklaskujących ich poczynaniom ludzi.
KTO TO OGLĄDA?
I to właśnie ci ludzie mnie przerażają. Tacy pato-viewerzy. Wszyscy ci, którzy oglądają te pseudo-produkcje. Wszyscy ci, którym przyjemność sprawia patrzenie, jak dziewczyna obrywa kolejny raz z liścia. Jak ktoś upadla się do nieprzytomności, żeby zebrać parę 'donatów’ na kolejną imprezę. Tak, tak, bo tworząc takie gówno, można też znaleźć sponsorów.
Od dłuższego czasu męczy mnie strasznie jakość treści, które pojawiają się w internecie. To, że koncerny mediowe karmią nas papką, zaczynaną od clickbaitu, To, że portale sprzedają nam metody na zrzucenie 15 kg w 2 tygodnie. To, że ambitna treść ginie bardzo często pod stosem chłamu. Ale czemu mamy się dziwić, skoro my sami potrafimy tworzyć i promować takie „gwiazdy”? Sami napędzamy tę karuzelę, a potem dziwimy się, że naszego dzieciaka pod szkołą przekopała banda kretynów.
Raczej tego nie dożyję, ale łudzę się, że powstanie kiedyś Internet 2.0. Taka wersja premium sieci, do której wejdą tylko ci zweryfikowani, którzy nie boją się podpisać pod własnymi poglądami imieniem i nazwiskiem. Tacy, którzy dzięki swojej reputacji będą w stanie blokować takie treści natychmiast. Internet, w którym YouTube nie będzie zdejmował ze streamu patologii dopiero po tym, jak cały precedens zacznie śledzić prasa i telewizja. Pobożne życzenia, prawda?
Do tego czasu apeluję do siebie i do Was o większe zainteresowanie i piętnowanie tego typu zachowań. Internet nie jest dla wszystkich, chociaż wszyscy chcą mieć do niego dostęp. I każdy zrobi z niego użytek na swój sposób. Wierzę, że patologia jest trendem przejściowym, ale chciałbym, abyśmy pomogli mu przejść szybciej.
Jestem ciekawa kim są ludzie którzy lubią to oglądać. I na dodatek sponsorują to! Masz rację, mamy duży wpływ na takie produkcje bo jestesmy odbiorcami, ale są miliony osób, które oglądają Majdanów, Hipnozę i inne gówna, i na to już nie mamy wpływu.
Zgadza się. Róbmy więc coś z tym na co wpływ mamy ;)
Ja się odciąłem, bo mam na koncie też duży fackup wizerunkowy i jakoś rozumiem, co tzw. twórcy próbują zrobić. Kwestia ceny, a wszystko da się kupić. Wracam do swojego ambitnego pisania i jest mi bardzo ciężko z ciężarem doświadczeń z przeszłości, więc nie piętnowałbym tylko chorym zachowań, ale przede wszystkim walczył o świadomość. W społeczeństwie szerzej. Ciągle za mało jest akcji społecznych, które wniosłyby jakiś większy wkład, a internet mają przecież wszyscy. Cieszę się, że napisałeś o patologii i ja też mam takie marzenie, żeby Internet zrobił krok wstecz, bo przecież jeszcze nie tak dawno były grupy dyskusyjne, gdzie netykieta… Czytaj więcej »
Ze świadomością społeczności jest ciężko. Ale jeszcze gorzej jest z ambicją takiej widowni. Wszędzie, ale to wszędzie zasypywani jesteśmy masą gówna a szczególnie wybitna jest telewizja. Nie można się dziwić, że młode pokolenie idzie oglądać takiego patusa skoro matka z ojcem do kotleta oglądają mięsnego jeża z Teneryfy. Smutne.
O patostreamie dowiedziałam się dosłownie tydzień temu, na jednej z prelekcji BCP. Osobiście nie potrafię zrozumieć, jak można to oglądać i jeszcze zachęcać ludzi do tego, by sobie nawzajem coś złego robili – jednak samo zjawisko podglądactwa i życia czyimś życiem jest znane od dawna. Niegdyś żyło się życiem sąsiada, później plotkami z gazet, telewizja stworzyła Big Brothera, a internet przeniósł to na level, którego chyba nikt nie przewidział. I nie bardzo wie, jak kontrolować. Bo jednak, o ile w telewizji możemy mówić o wyreżyserowaniu, świadomym tworzeniu wizerunku w takich programach (nie wierzę, że osoby w nich występujące nie mają… Czytaj więcej »
Zgadza się. A internet niczego nie zapomina.