Nie, to nie jest żaden chwyt marketingowy. Nie budujemy też sztucznie napięcia ani nie mamy dzikiej satysfakcji z odpowiadania na setki prywatnych wiadomości. Przeciwnie, jesteśmy już tematem zmęczeni. Jakoś dotąd wychodziliśmy z tego optymistycznego założenia, że przecież każdy ma prawo do własnych granic, własnej intymności i poszanowania decyzji, jakie podejmuje. I dlatego też wcale się nie spieszyliśmy. Uprzedzając ewentualne zarzuty: nie, to nie jest tak, że jak prowadzisz bloga, to automatycznie robi się z Ciebie osoba publiczna, której życie niczym w „Big Brotherze” jest wystawione 24h na dobę na pokaz. W końcu czym innym jest pokazywanie fajnych ciuchów czy zdjęcia śniadania, a zupełnie czym innym – płeć dziecka.
A skąd ta silna potrzeba trzymania w tajemnicy akurat tej konkretnej kwestii? Fajerwerków nie będzie. Ot, zwyczajnie, ze strachu. Wiele razy mówiłam Wam o tym, że moje ciało nie jest stworzone do ciąży. Już pierwsza z nich była zagrożona, ale druga idzie na rekord. Pisałam o tym już pod tym linkiem. Dość wspomnieć, że do stanu po cesarskim cięciu i wyjątkowo niefortunnie położonego mięśniaka, którego usunąć się po prostu nie da (chyba, że z całą macicą), doszła jeszcze skracająca się szyjka macicy. Efekt? Założony w 25. tygodniu ciąży pessar i zalecenie lekarskie, żeby się maksymalnie oszczędzać.
#INSTAMAMA ZE MNIE ŻADNA
To tłumaczy zresztą, dlaczego nawet na chwilę nie weszłam w rolę typowej instamamy, które co chwilę bombarduje swoją społeczność zdjęciami obfotografowanego z każdej strony brzuszka. Nie, żebym miała coś przeciwko. Po prostu mnie to akurat przerasta. Możecie mi wierzyć bądź nie, ale naprawdę nie ma nic fajnego w chwaleniu się tym, jak świetnie się z tym rosnącym brzuszkiem wygląda, jeśli człowiek wciąż ma świadomość, że ta jego ciąża to jednak jest zagrożona.
Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że nawet ten 25. tydzień to dużo i że medycyna nie takie wcześniaki dzisiaj ratuje. Jedne ratuje, innych nie. A te, które zdołają przeżyć, często borykają się z wieloma problemami – niekiedy przez całe życie. Niezależnie więc od przeżywalności dzieci urodzonych przedwcześnie, dla mnie nie było to żadne pocieszenie. Dlatego odliczałam tygodnie, żeby minął chociaż ten 32. tydzień. To już jest dużo bezpieczniejsza granica, chociaż wiadomo, że po drodze wciąż wiele może się wydarzyć.
ROSNĄCEGO BRZUCHA NIE UKRYJESZ PRZED ŚWIATEM
Ale wracając do tematu. Jaki to ma związek z tym, że akurat płeć dziecka trzymaliśmy w tajemnicy, a nie całą ciążę? Przede wszystkim, przy mojej pracy zwyczajnie by się nie dało. Regularnie pokazuję się przecież na stories na Instagramie. Ile można kadrować tak, żeby nie było widać nic poniżej szyi, bo ciążę zdradzałby nawet rosnący magicznie biust? A już zupełną niemożliwością byłoby robienie takich zdjęć tutaj, na bloga. A wierzcie mi, że trzymałam to w tajemnicy najdłużej, jak mogłam. Dość wspomnieć, że w ciążę zaszłam na początku sierpnia, a pierwsze zdjęcia z brzuszkiem pojawiły się tutaj na sam koniec grudnia.
Ktoś powie, że w takim razie należało w ogóle przestać się pokazywać. Ale wciąż: to jest moja praca. Kto o zdrowych zmysłach dobrowolnie zrezygnowałby z możliwości zarobku przez pół roku, jeśli nie dłużej? Do tego spodziewając się dziecka? Przecież my mamy kredyty, swoje firmy, całą masę zobowiązań. I jasne, że gdyby była taka bezwzględna konieczność i musiałabym np. przeleżeć całą ciążę, to z braku wyjścia byśmy się na to zdecydowali. Na szczęście mogłam łączyć jedno i drugie, a i termin powiedzenia o ciąży wydawał mi się idealny.
Tylko widzicie. Czym innym jest dla mnie powiedzenie o ciąży, a czym innym ogłoszenie płci dziecka, pokazywanie wyprawki, zdradzenie imienia. Dlaczego? Bo takie rzeczy budują przywiązanie. Inaczej mówi się o ciąży czy dziecku, a inaczej o Piotrusiu, Marysi, Ani czy Tomku. I to jest w sumie odpowiedź na te wszystkie pytania. Nie chciałam zdradzać wcześniej płci dziecka, bo nie czułam się w tej ciąży bezpieczna. Oczywiście od początku liczyłam się z tym, że różnie może być. Ale mój komfort psychiczny jest w tym wszystkim ważny, jeśli nie najważniejszy. Jeśli założyłam, że nie zdradzę płci dziecka przed konkretnym tygodniem, to nie było opcji, żebym zmieniła zdanie. Natomiast czuję, że powoli nadchodzi ten moment.
PŁEĆ DZIECKA TO NIE JEST SPRAWA OGÓLNONARODOWA
I zanim ktoś powie, że płeć mogła zmienić się w trakcie i posypią się te wszystkie historie, jak to Tosia okazała się Antkiem, to uprzedzam, że robiliśmy badania genetyczne. A one są właściwie nieomylne. U nas był to test Sanco Plus. Można wykonać go już od 10. tygodnia ciąży i wtedy też się na to zdecydowaliśmy. Czas oczekiwania na wyniki to bodajże 5 do 10 dni, więc nie musieliśmy ani wypatrywać niczego na USG, ani tym bardziej wróżyć mi z kształtu brzucha. Płeć dziecka znamy praktycznie od początku ciąży, co nie zmienia faktu, że po prostu nie chcieliśmy jej dotąd ujawniać.
Tymczasem nie ma tygodnia, żebym nie dostawała na Instagramie pytań o to, jak udaje nam się trzymać to w tajemnicy i czy wszyscy nas nie naciskają. Pewnie, że naciskają. Tylko wtedy należy odpowiedzieć sobie na kilka ważnych pytań. Co jest dla mnie ważniejsze? Własny komfort i poczucie bezpieczeństwa, czy cudza ciekawość? Czy mam ochotę przesuwać własne granice wyłącznie dlatego, że ktoś tego ode mnie oczekuje? Czy osoba, która naprawdę jest nam życzliwa i chce dla nas jak najlepiej, wchodziłaby z butami w nasze życie i w kółko wypytywała o rzeczy, o których wyraźnie mówić nie chcemy? No właśnie.
KIEDY CIĄŻA TO WALKA
I to nie są sytuacje, dotyczące tylko osób „publicznych”, jak niektórzy chcieliby nas traktować. Z Waszych historii wiem, że takie samo podejście ma do Was koleżanka z pracy, teściowa, mama, a nawet mamy koleżanka. No więc nie. Nie jesteście nic nikomu winni. Wasza ciąża to nie jest sprawa publiczna. Wasz brzuch to nie jest dobro narodowe, żeby wszyscy mieli prawo go swobodnie dotykać. Naprawdę, ciąża to wyjątkowo wymagający czas. I nawet, jeśli Wasza od początku przebiega wzorowo i bezproblemowo, to wciąż nie macie obowiązku dzielić się wszystkim i ze wszystkimi. Chcecie zdradzić płeć dziecka? Super. Nie chcecie? Też super. Chcecie zdradzić imię, pokazywać ubranka, pokoik, wyprawkę? Śmiało! Chcecie to zostawić tylko dla siebie? Też jest okej!
Ja wiem, że media społecznościowe zatarły nam te granice. Że łatwiej zapytać nam o coś osobę po drugiej stronie ekranu i że czasem uderzamy w tony, na które nigdy nie odważylibyśmy się w realnym życiu. Ale to nie jest w porządku. Granice obowiązują wszędzie i każdy z nas ma je inaczej wytyczone. Niezależnie od tego, czy chodzi akurat o ciążę, czy o cokolwiek innego. A już tak całkiem na koniec: pamiętajmy proszę, że każda ciąża jest inna. I podczas gdy jedna kobieta będzie się nią ekscytować już od początku, zarzucając Was zdjęciami USG i tego, jak jej pięknie brzuch rośnie, to druga będzie próbowała robić dokładnie to, co ja.
Przetrwać.
O matko, dawno żaden tekst nie otworzył mi oczy na tak ważne sprawy! Kurcze, Asia, dzięki, że dzielisz się tym w taki sposób i dbasz w tym wszystkim o siebie. Podejrzewam, że bycie w zagrożonej ciąży i jednoczenie bycie influencerką jest podwójnie trudne. Jestem poruszona
Wiem, co czujesz. Jestem miesiąc po porodzie, ale ciąża była wymagająca i okupiona milionami łez. Jestem młoda, w tym roku kończę 24 lata, ciąża nie była w sumie planowana, ale jak już stała się faktem, to wzięłam to na klatę. Najpierw były plamienia w 7-8 tc, później zapalenie pęcherza w 17 tc. W 25 tc skracająca i rozwierająca się szyjka macicy, w efekcie – szpital i podtrzymanie ciąży. W 27 tc puścili do domu, kazali leżeć. W 30 tc kontrola – pessar, bo szyjka dalej się chciała rozwierać pomimo leków. W 33 tc, pomimo pessara, rozwarcie 3cm – kolejny pobyt… Czytaj więcej »
Ale trzeba Ci przyznać, ze w ciąży wyglądasz obłędnie :)
Dużo zdrówka, bo teraz to najważniejsze!