Na zdj. plakat promujący „Dzikie historie” w reż. Damiana Szifróna
Świat jest zbyt ciekawy, żeby przeżyć go w jednej z góry określonej roli.
Pedro Almodóvar w rozmowie z Pawłem Felisem, „Duży Format”, 15 września 2011
Co można zrobić z drugim człowiekiem? Można go otruć, dorzucając do jajecznicy trutki na szczury. Nazwać go na autostradzie kutasem, bo za wolno jedzie, po czym rozwalić mu głowę gaśnicą. Można też wbić mu nóż w plecy albo udusić pasem bezpieczeństwa. Albo, na przykład, wysadzić go sprytnie w powietrze.
Czy po takim wstępie trzeba dodawać, że „Dzikie historie” w reżyserii Damiana Szifróna to film po prostu genialny? Prześmieszny, inteligentny, do bólu absurdalny i nieprzewidywalny. A do tego odpowiadający na jedno z najważniejszych pytań ludzkości: jak daleko się posuniesz, kiedy trafi Cię szlag? Co będzie, kiedy puszczą Ci nerwy? Do jakiej granicy będziesz w stanie się jeszcze hamować? I do czego będziesz zdolny, kiedy ją wreszcie przekroczysz?
„Dzikie historie” pokazują sześć takich historii. Niepowiązanych ze sobą na płaszczyźnie fabularnej, ale jednak pokazujących ten sam rozwój wydarzeń. Przedstawiających bohaterów, których los wystawia na ciężką próbę. Którzy niezwykle szybko i płynnie przechodzą przez kolejne stany emocjonalne, ze zwykłych, szarych obywateli przemieniając się w żądne mordu bestie. Jakby w myśl słów Almodóvara, że nie sposób przeżyć życia w jednej, ściśle określonej roli.
Będzie też biznesmen, przemierzający długie kilometry swoim nowiuteńkim audi oraz inżynier od ładunków wybuchowych, któremu służby drogowe wciąż odholowują auto. Będzie też milioner, któremu runie świat, gdy jego syn ucieknie z miejsca wypadku. I na koniec groteskowe wesele, kiedy panna młoda wpada w szał, a pan młody jedyne, co może zrobić, to wtulić się w piersi matki oraz spektakularnie porzygać.
Niespodziewane biegi wydarzeń, wyraziste postaci, nawarstwiające się frustracje, solidna dawka czarnego humoru i rosnące z każdą minutą napięcie – to wszystko czyni ten film niesamowicie ciekawym. Za rekomendację niech posłuży też fakt, że swoją premierę miał w Cannes, a Roman Gutek, dyrektor wrocławskiego festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty, na którym film został w ten weekend pokazany, reklamuje go jako film o każdym z nas.
Chciałoby się rzec: „oby nie”, ale nigdy nie wiesz, kiedy i Ciebie trafi w końcu szlag.
Zobacz zwiastun filmu:
[…] Dlatego to, że nie mogłam odpuścić i nie obejrzeć Dzikich historii, zawdzięczam głównie Asi i jej tekstowi (jakkolwiek dziwnie nie brzmiałoby to słowo). Rozbudziła ona moją ciekawość na tyle, że […]
Może jestem małostkowy i nienależytą uwagę przywiązuję do niezaprzeczalnego geniuszu twórcy, ale jednak mam pewne ALE! Otóż to, że oprócz „dzikości” historii brakuje mi tu wspólnego mianownika. Czegoś w rodzaju klamry, która połączy te zdarzenia i da widzowi jeszcze więcej satysfakcji. Czegoś w rodzaju Pulp Fiction, choć może nie dosłownie i nie koniecznie takiego samego, ale jednak czekamy na coś co pozwoli zrozumieć, dlaczego to właśnie ci ludzie i ich historie zostały opowiedziane…
A nie wystarcza Ci właśnie to stawianie ich wszystkich pod ścianą? Dla mnie takim wspólnym mianownikiem jest właśnie odpowiedź na pytanie: co zrobisz, kiedy puszczą Ci nerwy. Przecież bez sensu by było, gdyby się okazało, że mieli np. wspólną matkę. :) Moim zdaniem taki mianownik nie musi występować na płaszczyźnie fabularnej, nie musi być wyłożony wprost w toku akcji. Tak jest chyba lżej. Ale jasne, każdy ma prawo do własnego zdania. :)
Brzmi i wygląda zachęcająco.
Naprawdę, bawiłam się przednio!