Doktor Strange. Co to jest za film!

„Doktor Strange” to prawdziwa uczta dla oka i to nie tylko dlatego, że główną rolę gra w nim Benedict Cumberbatch. Co prawda od czasów Sherlocka Holmesa jestem w nim bezapelacyjnie zakochana i obejrzałabym go nawet wtedy, gdyby zamiast Bogusława Lindy był nową twarzą kampanii Pharmaton Geriavit, ale nie tylko na niego miło jest tutaj popatrzeć. Przede wszystkim, ten film to wizualny majstersztyk. Jeśli komuś na początku wydawało się, że będzie to lekko zerżnięta „Incepcja”, to od razu powiem, że mamy tu do czynienia z czymś o wiele lepszym od dzieła Christophera Nolana.

Sama oglądałam ten film w 2D, a i tak zdarzało mi się zbierać szczękę z podłogi. Nie, żebym była znawcą w temacie, ale łamanie praw fizyki jest tu na naprawdę świetnym poziomie i sama nie wiem, czy bardziej zachwyca mnie to, co wyczynia się tu z architekturą, czy to, jak pokazuje równoległe światy. Nie zdradzę Wam, jak się film kończy, ale musicie zobaczyć też finałową scenę walki. Gdzie ona się dzieje! I jak inaczej została pomyślana! Zamiast klasycznego mordobicia mamy wizję jak po LSD, a masa olśniewających efektów sprawia, że całość wygląda jak pierwszorzędna opowieść z pogranicza psychodelicznej wizji i uwspółcześnionej magii. Naprawdę, cudna rzecz!

Doktor Strange

W ROLI GŁÓWNEJ: ZDOLNY, ALE CHAM

Wracając jednak do głównego bohatera, to za rekomendację powinny wystarczyć Wam tutaj dwa słowa. Po prostu: Benedict Cumberbatch. Klasa sama w sobie, charyzma, urok osobisty i momentami dobrze nam znany Sherlock Holmes. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, komu innemu równie genialnie mogłaby przypasować ta rola. Cumberbatch jako wcielenie doktora Stephena Strange’a jest tak samo wiarygodny i wspaniały, jak Robert Downey Jr. w roli Tony’ego Starka. Ba, na samym początku pod względem charakteru to jest nawet istny Iron Man! Przystojny, bogaty, arogancki, z niemożliwie rozdętym ego, szybkim wozem i pokaźnym zbiorem luksusowych zegarków.

Strange zamiast bronią, interesuje się jednak neurochirurgią – oto przed nami staje wybitny specjalista od specjalnych przypadków, jakich pozazdrościłby mu nawet doktor House, do tego nastawiony na poklask i blichtr (w końcu czym jest ratowanie ludzkiego życia, skoro można błyszczeć na bankietach i konferencjach). A najlepsze jest to, że mimo tak paskudnego charakteru… tego faceta naprawdę da się lubić. Ba, szłoby go nawet pokochać.

Pech chce, że brawura towarzyszy Strange’owi nie tylko na sali operacyjnej, ale i na drodze. Na samym starcie dochodzi więc do wypadku, który całkowicie poharata mu dłonie. A chyba wszyscy wiemy, jaką karierę ma przed są chirurg bez precyzyjnych i w pełni sprawnych rąk. I właśnie tu się zaczyna przygoda – bo kiedy kończą się pomysły (i pieniądze), a współczesna medycyna pokazuje środkowy palec swojemu pilnemu adeptowi, musi on szukać ratunku gdzie indziej. W ten sposób trafia do niezbyt przyjaznego Katmandu, gdzie z roli mistrza będzie musiał cofnąć się do roli ucznia i zapomnieć o wszystkim, w co do tej pory wierzył. A czekać na niego będzie tam Starożytna.

Doktor Strange

Doktor Strange

TEN MISTRZ WAS MOŻE ZASKOCZYĆ

I chociaż do nauczenia się Strange będzie tutaj miał sporo – począwszy od podróżowania między alternatywnymi wymiarami, przez opuszczanie własnego ciała, aż po manipulowanie czasem – to niech nie zwiodą Was dotychczasowe wyobrażenia. Tym razem wszechwiedzącym  mistrzem nie będzie posunięty w latach Azjata, przykurczony i skromny. Zamiast niego dostaniemy kobietę – białą, łysą i… o nieokreślonym bliżej wieku. W tej roli wspaniale prezentuje się Tilda Swinton, która przyzwyczaiła nas już chyba do tego, że zwyczajnych postaci to ona raczej nie gra. Tutaj w roli wymagającej i chłodnej nauczycielki także spisała się znakomicie. I choć nie oszczędziła Strange’owi typowo duchowych wykładów, to jego niezawodny humor rozwalał tu każdy pompatyczny nastrój.

A skoro o humorze już mowa, to chyba śmiało można pokusić się o stwierdzenie, że to głównie dzięki niemu ten film tak wyśmienicie się udał. Nie czarujmy się – nagle, w czasach nam współczesnych, na ulice wychodzą ludzie w dziwnych przebraniach i próbują zaginać czasoprzestrzeń. Część pomalowana jest do tego jak na egzotyczny karnawał, a wszyscy rzucają tylko sobie znane zaklęcia. Zderzenie takiego poziomu absurdu (czy też raczej: magii) z dzisiejszym, bądź co bądź cywilizowanym światem, nie mogło (i nie powinno było!) przebiegać całkiem serio.

I choć każdemu bohaterowi zdarza się tu czasami widza rozśmieszyć, to jednak na prowadzenie wychodzi właśnie Doktor Strange, który bystrością, wyczuciem i celnością żartu mógłby obdzielić niejednego bohatera. Bez względu na to, czy ma przeprowadzić operację, walczyć o losy świata czy może siłą woli ukręcić bicz z powietrza, potrafi wymyślić do tego naprawdę pierwszorzędny komentarz. Dlatego również za dialogi film dostaje ode mnie mocne 5 na 5.

Doktor Strange

Doktor Strange

ZŁOCZYŃCA STANDARDOWO JEST ZŁY

Niestety, Doktor Strange nie doczekał się tu zbyt charyzmatycznego czy choćby ciekawego oponenta. Naprzeciw niego staje bowiem niejaki Kaecilius, czyli – jak można się było spodziewać – dawny, zbuntowany uczeń Starożytnej. Który, jak na czarny charakter przystało, chciałby uzyskać nieśmiertelność, no i ewentualnie władzę nad światem. Problem jednak w tym, że ani jego motywacja, ani nawet wcześniejsza historia nie jest zbyt wiarygodna czy porywająca. Ot, kolejny typ spod ciemnej gwiazdy, któremu ambicje kazały sprzeciwić się mistrzowi i szukać wsparcia po mrocznej stronie mocy. Grający Kaeciliusa Mads Mikkelsen wypadł przez to dosyć przeciętnie – nawet nie dlatego, że swoją postacią się tu nie popisał, ale dlatego, że niespecjalnie miał kiedy i jak.

Nieco blado wypada też Chiwetel Ejiofor jako Mordo, który jak na zaawansowanego ucznia jest dość sztywny i poukładany. Nie wiem, czy nie podchodził do tej roli zbyt serio, czy właśnie taki miał na nią pomysł – dla mnie to postać dość przezroczysta, którą zagrać mógłby i kto inny. Aby równowaga została jednak zachowana, obok niego pojawia się Benedict Wong jako… Wong. I jest po prostu genialny! Jego wstrzemięźliwość i dyscyplina, przeciwstawiane co chwilę butnemu i cwaniaczkującemu Strange’owi, to kolejne mocne (i śmieszne!) momenty tego filmu. Żal byłoby też pominąć Rachel McAdams, grającą Christine Palmer – lekarkę i byłą miłość Strange’a. Może jej rola nie była tutaj zbyt wielka, ale to, co miała do zagrania, zagrała znakomicie.

Doktor Strange

Doktor Strange

Doktor Strange

ULUBIENIEC WIDZÓW: CZERWONA PELERYNA

Podsumowując więc kwestię postaci – ktoś tu przeprowadził naprawdę świetny casting! W znakomitej większości aktorzy wydają się wręcz stworzeni do swoich ról, choć jest tutaj jeszcze jedna, o jakiej dotąd nie wspominałam, a która urasta momentami do mojej ulubionej. A jest nią… peleryna. Nieposłuszna, żyjąca własnym życiem i płatająca figle Doktorowi Strange’owi ma w tym filmie kilka naprawdę dobrych wejść. Dlatego nie dziwcie się, kiedy mówią, że to jedna z lepszych ról – a już na pewno lepsza od roli Ejiofora czy Mikkelsena.

Sama fabuła także jest tu na tyle ciekawa, by trzymać widza w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny. Pewnie, że masa tu dziur i uproszczeń i niejedno pytanie chciałoby się po seansie zadać, ale nie zmienia to faktu, że Marvel naprawdę świetnie wprowadził nam Strange’a do akcji. Ten film broni się bowiem sam – nie trzeba znać kontekstu, komiksów, całego uniwersum. Nie trzeba wiedzieć nic. „Doktor Strange” to absolutnie odrębna całość, atrakcyjna niezależnie od stopnia naszego zaawansowania czy wiedzy. Ja przed seansem nie wiedziałam o nim nic, a i tak wpisuję go do czołówki najlepszych filmów roku.

Podsumowując – do kina marsz. Dla tych efektów, dla tych aktorów oraz dla tej historii. Uśmiejecie się, zachwycicie i zobaczycie kolejny sposób, w jaki można chcieć zniszczyć świat. A do tego będziecie wiedzieć, żeby na listę tegorocznych prezentów od Mikołaja wpisać pelerynę, która pozwoli Wam lewitować.

Doktor Strange


Dla nieprzekonanych – zwiastun:

Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Laskosko

I spodoba się nawet tym, którzy fanami sci-fi, fantasy i tych innych voodoo raczej nie są? Dajesz słowo? Ręczysz głową?

ucherubinow

Super recenzja! Już się nie mogę doczekać aż zobaczę :)