„Za duży na bajki”: Chyba najbardziej uroczy film, jaki można zobaczyć dziś na Netflixie

Dobry film familijny, a do tego polski? Oto i on! „Za duży na bajki” nie bez powodu nie schodzi z pierwszych miejsc w TOP10 najchętniej oglądanych filmów Netflixa. Oto dostajemy tutaj kino tak ciepłe, mądre i wzruszające, tak przy tym autentyczne i szczere, że nawet teraz, jak przypominam sobie najlepsze sceny, to mam łzy w oczach. Ten film po prostu trzeba zobaczyć – samemu, rodzinnie, czy jak tam sobie chcecie. Ja na zmianę śmiałam się i płakałam, a nie jest to typ kina, który zwykle mnie rusza.


BAJKA O WALDUSIU, KTÓRY GRAŁ W GRY

Szczerze? Kiedy zobaczyłam film w polecanych propozycjach Netflixa, sam tytuł wydał mi się fajny i intrygujący. Ale już opis o tym, jak to „rozpieszczony gracz chce wziąć udział w nadchodzącym turnieju, ale choroba jego matki i ekscentryczna ciotka zmuszają go do przemyślenia priorytetów”? Zupełnie nie. Po pierwsze, trudno mi było uwierzyć w lekki i przyjemny seans, skoro już na wejściu mowa jest o chorobie. A po drugie – serio, gracz? I to do tego dzieciak. O turniejach gamingowych nie mam zielonego pojęcia, a samo słowo „e-sport” przyprawia mnie o lekkie ciarki. Zresztą, wystarczy jeden rzut oka na głównego bohatera, Waldusia, żeby widzieć, jaki z niego jest e-sportowiec.

I tutaj pojawiła się moja kolejna obawa, a mianowicie – szkodliwe utrwalanie stereotypów. I to zarówno gracza bez prawdziwego życia, jak i rozpieszczonego przez mamusię dzieciaka, który nie robi nic poza tym, że człowieka wkurza. Tymczasem wystarczy już kilka minut, żeby przekonać się, że „Za duży na bajki” jest wart absolutnie każdej poświęconej mu sekundy. Nic nie jest tu takie znowu oczywiste, a już pomysł poprowadzenia narracji z perspektywy samego Waldusia to absolutne mistrzostwo. Bo Walduś jest całkiem bystry i uroczy (nawet wtedy, kiedy nie potrafi zapamiętać jednego prostego słowa) i nawet, jak się wkurza, to tak, że człowiek się od razu uśmiecha. A wkurza się często, bo oto wprowadziła się do niego ciotka-świruska.


HALO, CIOTKA MI TU ZWISA Z SUFITU 

Powiedzieć o ciotce Waldka, że jest specyficzna, to jak nie powiedzieć nic. Już sam czas oczekiwania na nią zapowiada nam, że lekko nie będzie. I faktycznie, kiedy tylko stanie w ich drzwiach, nic nigdy nie będzie już takie samo. Kto to przecież widział, żeby zmuszać dziecko do ruchu? Do spacerów, jeżdżenia na rowerze, samodzielnego wybierania ubrań do szkoły? Albo do robienia sobie herbaty, co gorsza! Albo do takiego sprzątania czy wnoszenia zakupów, o. Przecież to jeszcze dziecko, dziecinka niemal, którą matka zachuchałaby i zagłaskała na śmierć. Sęk w tym, że matka jest chora. I że do tego szpitala to wcale nie idzie na takie tam kontrolne badania. Walduś nie ma więc wyjścia. Stopniowo poddaje się opresyjno-represyjnym metodom wychowawczym ciotki, choć pogarda początkowo jest w nim wielka.

A ciotka, jak to ciotka. „W każdą przestrzeń mi się ładuje, emocjonalną także” – powie o niej Waldek. Tu mu wręczy szczotkę do mycia kibla, tam każe samemu przygotować sobie jedzenie. A w wolnych chwilach podwiesi sobie liny pod sufitem, żeby swobodnie pozwisać. Mniej więcej to mieli na myśli ludzie z Netflixa, nazywając ją ekscentryczną. I muszę Wam powiedzieć, że ta postać jest po prostu mistrzowska. Grająca ją Dorota Kolak jest w tym tak prawdziwa, tak przekonująca i tak zaangażowana, że nawet, kiedy przeprowadza na Waldku tę swoją tresurę, to widać od razu, że stoi za tym dobro, ciepło i troska. Nawet wtedy, kiedy każe mu robić kółka rowerem wokół bloku i nie wypuszcza z ręki stopera.

za duży na bajkiza duży na bajki


ROBIĆ COŚ TRZEBA, A NIE NIC NIE ROBIĆ

„Robić coś trzeba, a nie nic nie robić” – oto i motto zwariowanej ciotki, które w końcu stanie się mottem także samego Waldusia. Nie będę Wam zdradzać, co się w tym filmie z nim dzieje, ale bez obaw: nie znajdziecie tu spektakularnej metamorfozy na miarę Chodakowskiej. I chociaż sześciopak na brzuchu też byłby całkiem spoko, to znacznie ważniejsze jest to, że Walduś pewne rzeczy zaczyna rozumieć. Nawet te, które skutecznie stara się wyprzeć, bo przecież prawda – zwłaszcza dla dziecka ciężko chorej matki – wcale nie jest lekka i przyjemna. Nie bójcie się też, że będzie to film o umieraniu. To raczej cenna lekcja tego, co w życiu ważne – i w tym stwierdzeniu nie ma za grosz przesady. A ważny jest przede wszystkim drugi człowiek. Matka, ciotka, dziadek, przyjaciel. Słowem: rodzina.

„Najgorzej bać się samemu” – pada w którymś momencie z ekranu, a mnie do teraz zachwyca, jak prosto i z wyczuciem dało się to wszystko pokazać. Przypominam, że głównym bohaterem wciąż jest tu Walduś. I powiem Wam, że łatwo było to spartolić. Przegadać, wypakować ten film banałami, utrwalić stereotyp leniwego nołlajfa, który nic, tylko gra w gry. Tymczasem dostajemy kawał dobrego, porządnego kina. Nikt tu nie przedstawia gier jako gorszej formy rozrywki, nikt też Waldusiowi grać nie zabrania. Przeciwnie, wszyscy mu w tym kibicują i choć wizja ta jest może nieco zbyt wyidealizowana, to dla mnie ważne było to, co ci wszyscy bohaterowie nawzajem tutaj od siebie dostają. A dostają wsparcie i to niemałe.

za duży na bajkiza duży na bajki


ZA DUŻY NA BAJKI, ALE DO ROLI – IDEALNY

Oczywiście, fabuła to jedno, a aktorzy – drugie. I nie wiem, czy to pierwsze miałoby prawo się powieść, gdyby nie tak cudownie odtworzone role. Walduś – czyli pozaekranowy Maciej Karaś – jest dla mnie w tym filmie mistrzem nad mistrzami. Te ruchy, drobne gesty, mimika – wszystko tutaj się zgadza, wszystko pasuje. A przecież to jeszcze dzieciak! Ekipę do grania też dostaje niczego sobie, bo przecież i wspomniana wcześniej Kolak to już doświadczona aktorka, i grająca jego mamę Karolina Gruszka. Tej też należy się kilka słów, bo w roli przesadnie zatroskanej mamy spisuje się świetnie. Umęczona leczeniem i postępującą chorobą, słusznie przerażona, ale i rozdrażniona choćby najmniejszym przejawem tego, że ktoś tu jej synkowi funduje przyspieszony kurs dorastania – jest w tym wszystkim wspaniała.

Jest i on – dziadek. Jedyna ważna, dorosła postać męska w tym filmie. Waldek mistrzowsko i bardzo obrazowo nam go zresztą przedstawia. Otóż dziadek to „twardziel, a tak naprawdę, to wcale”. Także i on będzie próbował tego Waldka trochę życia nauczyć – będzie po męsku, ze wspólnym łowieniem ryb i rozmowami na mostku. Czyli dość standardowo, a jednak tutaj się broni. Dziadka gra przy tym Andrzej Grabowski, czego komentować nawet specjalnie nie trzeba. No udała im się ta obsada, udała.

za duży na bajki

za duży na bajki


TY TEŻ MOŻESZ ODEBRAĆ STĄD SWOJĄ LEKCJĘ

Bajki mają to do siebie, że kończą się zwykle morałem. „Za duży na bajki” także swój morał posiada. Nie będę psuć Wam zabawy z samodzielnego obejrzenia go, ale zapewniam, że warto. To naprawdę lekki i przyjemny film, traktujący o rzeczach dokładnie odwrotnych. Na ekranie przewija się przecież temat choroby, umierania, dorastania, lęku, starości, w końcu – straty. Jest też o miłości – także tej utraconej i o marzeniach – zarówno tych spełnionych, jak i tych brutalnie przerwanych. Jest w końcu o pierwszych przyjaźniach, pierwszych zauroczeniach, sukcesach i porażkach. A wszystko to podane w tak przyjemnej formie, z tak dobrze wyważonym humorem, niewymuszonymi dialogami i fantastycznymi bohaterami, że naprawdę nie dziwi mnie wysokie miejsce w rankingach.


„Za duży na bajki” – zobacz zwiastun filmu:

 


Zdjęcia: Netflix/materiały prasowe

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments