Na zdj. kadr z filmu „Złodziejka książek” , reż. Brian Percival
Wyobraźcie sobie uśmiech po tym, jak dostaliście w twarz. I tak przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Na tym polegało ukrywanie Żyda.
Markus Zusak, Złodziejka książek
Wszyscy tylko o świętach, a wiecie, że dzisiaj przypada 125. rocznica urodzin Adolfa Hitlera? Urodził się dokładnie 20 kwietnia 1889 roku. I tak przypomniała mi się „Złodziejka książek”. Jeśli widzieliście, to rozumiecie. Jeśli nie, to zobaczcie.
Przede wszystkim, zaczyna ją spoiler najwyższych lotów. I to rozumiany w kategoriach głęboko filozoficznych, a nie tylko czysto filmowych. „Drobna uwaga. Wszyscy umrzecie” – słyszymy na starcie i od razu robi się lżej.
A i narrator urzeka tutaj kreacją. Z tym swoim łagodnym, baśniowym głosem, z lekkością i gracją komentujący rozgrywające się na naszych oczach historie. Wszechwiedzący i wszechmogący, bo oto, moi drodzy, mówi do nas Śmierć.
I dobrze, że taka ta Śmierć jest inna. Że nie widzimy jej, ale słuchamy jej kojącego głosu. Głosu – co ciekawsze – męskiego. Chwała więc autorowi, że wybił się ponad sztampę. Że zrezygnował ze startej, zużytej przez kulturę kostuchy, by podać publiczności tę postać w zmienionej i tak przyjaznej formie.
Swoją baśń osadził jednak w możliwie najsmutniejszych chyba dekoracjach. Oto jej akcja rozgrywa się w przeddzień wybuchu II wojny. Do tego, w nazistowskich Niemczech.
Na szczęście lądujemy w domu pełnym ciepła i miłości, w którym – choć rządy sprawuje surowa i musztrująca wszystkich Rosa – ponad wszystko cenione są wartości rodzinne, a cała nazistowska ideologia warta jest tyle, co zeszłoroczny śnieg. Oczywiście, że chodzi się na zebrania, a z obowiązku nosi na mundurkach swastykę. Ale później wraca do domu z przeczuciem, że wojna to tylko nieszczęście i głód.
Oczywiście, że sporo tutaj naciągnięć. Że jak na dziewięciolatkę, to przesadnie jest jednak odważna. Że wykradanie książek ze stosów podpalanych przez nazistów czy domu nieprzyjemnego burmistrza grubymi nićmi wydaje się szyte. Że te jej próby doświadczania świata poprzez czytanie może nie dość mocno zostały tu umotywowane. Że baśń to mocno lukrowana, czyniąca z wojny jedynie niezobowiązujące tło. Ale pytam się zatem: co z tego?
Większość zarzutów, wysnuwanych pod adresem „Złodziejki”, do tego się właśnie zawęża. Że to jak przyprószyć wojnę konfetti, w hollywoodzkim stylu sprowadzić ją do banału. A przecież bzdury to są kompletne i w inną zupełnie stronę należałoby kierować wzrok. Przecież realizm przeplata się tutaj z magią, oferując taką dawkę wzruszenia i silnych emocji, jakich nie dałyby nam żadne podręczniki historii.
I cóż z tego, że reżyser spycha wojnę gdzieś na drugi plan? Choćbyśmy czuli wobec tego moralny opór, zapierali się rękami, nogami, to tak, ta wojna przemija. Znika z pamięci tych, którzy jej nie doświadczyli. Nie traci na ważności, ale i nie organizuje nam życia. Nie jest w centrum wydarzeń.
„Złodziejka książek” zawiera zresztą wszystko to, co potrzebne. Są emocje i jest historia. Jest ten przyklejony uśmiech, z którym trzeba trwać, choć pod schodami ukrywa się Żyda. Jest próba zachowania człowieczeństwa i życia w normalności, podejmowana każdego dnia.
Jest w końcu piękna scena zamalowania kartek legendarnej „Mein Kampf”, która odtąd służyć ma jako dziewczęcy pamiętnik.
No pięknie, pięknie puszcza do nas oczko reżyser, niejednokrotnie wyciskając łzy.
Widziałam tylko film i podzielam zachwyt. Jest naprawdę niezwykły i taki… ciepły. Ładny.
Filmu nie widziałam, ale czytałam książkę. Chętnie zobaczę ekranizację. Co do męskiej personifikacji śmierci, to gdzieś obiło mi się o uszy, że wzięło się to z języka niemieckiego, gdzie słowo śmierć (der Tod) jest rodzaju męskiego. Nie wiem, czy Markus Zusak zna niemiecki, jednak jest to prawdopodobne, zważając na pochodzenie jego rodziców (Niemcy i Austria). Ponadto miejscem akcji są Niemcy, nazewnictwo i język niemiecki, stąd chyba logiczny wybór męskiej personifikacji śmierci wywodzący się z kultury niemieckiej.
Uważam, że to jedna z najlepszych książek jaką czytałam. Szkoda, że film nie oddaje sedna przesłania tej powieści.