Kolacja w ciemności, czyli pieniądze wyrzucone w błoto

Pamiętacie te okropne zabawy z dzieciństwa, kiedy mama albo babcia próbowała wcisnąć w Was jedzenie, używając formuły „zamknij oczy, otwórz buzię”? No więc tak wygląda w skrócie kolacja w ciemności. Tu znów możesz poczuć się jak dziecko, czyli zjeść to, czego wcale nie chciałeś i wybrudzić się przy tym jak świnia, bo średnio raz na dwadzieścia razy uda Ci się trafić widelcem w talerz.

Od razu uprzedzam – nie lubię niespodzianek. Wolę wszystko wiedzieć wcześniej i mieć nad wszystkim kontrolę. Jedni nazwą mnie nudziarą, inni z pełnym zrozumieniem przybiją mi piątkę. Tym pierwszym kolacja w ciemności może wydać się przygodą życia, ci drudzy będą ją wspominać równie przyjemnie, co moczenie prześcieradła albo ekstrakcję górnej szóstki.

Naprawdę, nie wiem, jak można czerpać przyjemność z jedzenia rzeczy, których się nie widzi i które znacznie częściej lądują na naszych spodniach, niż w buzi. Bo tak, najpierw tym jedzeniem trzeba jeszcze wcelować sobie w usta. A jak się nabierze za dużą porcję – czego przecież z zasłoniętymi oczami nie sposób ocenić – to można się nieprzyjemnie zdziwić. I ja tam przez całą naszą kolację siedziałam właśnie tak nieprzyjemnie zdziwiona.

MIAŁO BYĆ ROMANTYCZNIE, WYSZŁO JAK ZAWSZE

Zacznijmy od tego, że kolacja w ciemności naprawdę odbywa się w ciemności. Ale to takiej totalnej, do której Wasze organizmy nie są zupełnie przyzwyczajone. To nie jest to samo, co noc, kiedy do pokoju wpada światło latarni albo księżyca. To nie jest też to samo, kiedy zamkniecie oczy, bo wtedy macie świadomość, że w dowolnym momencie możecie je jednak otworzyć.

Kolacja w ciemności Wam tej możliwości nie daje: wchodzicie do pomieszczenia, w którym jest totalny mrok. Ale to tak, że nie widać nawet konturów: ludzi, stołów, krzeseł. Nie wiecie, gdzie są ściany. Nie wiecie, na czym usiądziecie. Nie wiecie, kto prowadzi Was właśnie za rękę albo czy przypadkiem nie przykłada Wam penisa do ust.

Dla mnie już sama ta ciemność okazała się czynnikiem mocno blokującym. Nie, żebym była osobą przesadnie strachliwą – ale ciemność, przez którą nie przebija się nawet światło smartfonów, jest dla mnie ciemnością zupełnie nową. Taką, której absolutnie nie chciałabym ponownie doświadczać. Także dlatego, że kolacja w ciemności – choć z założenia przeznaczona dla dwóch osób – jest kolacją do kitu, kiedy się tej drugiej osoby nie widzi. Pewnie nie będzie dla Was odkryciem stwierdzenie, że słowa to zaledwie ułamek całej komunikacji. Są jeszcze gesty, mimika, spojrzenia. Kiedy tracicie to z pola widzenia, czujecie się jak podczas rozmowy telefonicznej – odpada Wam cały rytuał bezpośredniego patrzenia i mówienia, zostaje tylko ten jeden, jedyny głos.  Czy to jest romantyczne? Dla mnie nie.

KOLACJA W CIEMNOŚCI, BURACZKI W RĘKAWIE

Czy jest to smaczne? Także nie. Nie wiem, jak Wy, ale ja zawsze jem najpierw oczami. To znaczy: potrawa musi mi się wizualnie podobać, żeby mogła mi naprawdę smakować. Nie jestem typem człowieka, który widzi na talerzu breję, ale łapie za sztućce ochoczo. Nie wierzę w brzydkie, ale smaczne dania. W powiedzenia „brzydkie, ale zje się”. Jem raczej mało, więc to, co jem, musi być dobre. To znaczy: ładne, ładnie podane, smaczne i najlepiej zdrowe.

Kolacja w ciemności cały ten aspekt wizualny wyklucza. Nie wiecie, czy to, co dostaliście do jedzenia, miało jakąkolwiek ciekawą formę. To znaczy: możecie, a nawet powinniście to sprawdzić! Palcami. Tak, tak. Podczas kolacji jesteście poproszeni o to, by sprawdzać fakturę i konsystencję spoczywających na talerzach potraw i ich poszczególnych składników. To ja powrócę do tematu romantyczności: czy romantyczny byłby widok faceta, wkładające palce w purée z ziemniaków? Albo takiego, któremu okruszki z chleba powplątywały się w brodę? Albo który od umoczenia w buraczkach ma cały rękaw bordowy?

Idąc dalej tym tropem: kto wpadł na pomysł, żeby mówić, że kolacja w ciemności w ogóle jest romantyczna? Że to świetny pomysł na wieczór we dwoje? Przecież przez cały czas nadaje prowadzący. A to zadaje pytania, a to rzuca żarcikami, a to opowiada dalszy przebieg kolacji albo aranżuje wspólne zabawy. Tak na dobrą sprawę, czasu na rozmowę we dwoje jest mało. To więc bardziej show, niż jakakolwiek sytuacja intymna. No chyba, że ktoś za sytuację intymną uważa też sikanie na poboczu tuż przy obleganej stacji benzynowej.

KOLACJA W CIEMNOŚCI JAKO PREZENT? BOŻE, BROŃ!

Dlatego jeśli szukacie wspaniałego i oryginalnego prezentu na urodziny, walentynki, święta czy jeszcze inne okazje, to naprawdę, stawiajcie na bardziej standardowe atrakcje. Istnieje bowiem ryzyko, że Wy jak Wy – ale że zaproszona przez Was osoba będzie się po prostu kiepsko bawić. Dla mnie kolacja w ciemności z samego opisu wydawała się mega przeżyciem. Chciałam pójść, sprawdzić, pośmiać się, pysznie zjeść. A wyszła z tego ogromna katastrofa. Gdybym nie zdecydowała się na to sama, tylko dostała taką opcję w prezencie, odwdzięczyłabym się chyba kupnem skarpetek. Najlepiej takich z Allegro, od razu używanych.

I nie rozumiem, co może być w tym fajnego: bycie wprowadzanym na salę przez kelnera? Siedzenie w całkowitym mroku? Niemożność obserwowania partnera? Wkładanie łokci w obiad, ciągłe uważanie, żeby nie strącić przypadkiem kieliszka? A może odpowiadanie na kretyńskie pytania w stylu: jak myślicie, czy ta sala jest duża? Naprawdę, wolałabym chyba słuchać wykładu o tym, że Ziemia jest jednak płaska.

Natomiast znam osoby, którym kolacja w ciemności autentycznie się podobała. Dla których było to coś nowego i odkrywczego i nawet zabawnego. Ale nie wiem, czy o czymkolwiek to świadczy, bo znam też takie, które widzą frajdę we wpychaniu sobie frytek do nosa.

Zdjęcie: AlamaCreative/pixabay.com
Subscribe
Powiadom o
guest
16 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
królewna

Piątka. Byłam, miałam dokładnie takie same wrażenia jak Twoje. Najgorsza byla właśnie ta ciągła animacja w wykonaniu mało zabawnej prowadzącej – irytująca, natrętna, ciągle odwracająca uwagę od doznań smakowych, które podobno miały być w tym wszystkim najważniejsze. Knajpa w której odbywał się event była dość luksusowa, więc kiedy po zapaleniu świateł pokazano nam, co jedliśmy – szczerze żałowałam, że tych misternie przygotowanych potraw nie było mi dane próbować chociażby w blasku świec. Do niewidzenia jestem przyzwyczajona, wystarczy że zdejmę okulary – nie mialam problemu z koordynacją czy jakichś szczególnych obaw przed ubrudzeniem się, po prostu niewidzenie odjęło spożywaniu posiłku wielu… Czytaj więcej »

Sandra

A ja się nie zgodzę :) Mi się ta kolacja autentycznie podobała, nie miałam żadnych problemów z ubrudzeniem się itp. Rozumiem kwestię że danie powinno byc ładnie podane bo „je się oczami” ale moim zdaniem o to właśnie w tym chodziło, żeby skupić się na smaku. Dla mnie kompletna ciemność była całkiem ekscytująca :D Zgodzę się z tym że to nie jest intymna/romantyczna kolacja tylko raczej wydarzenie przez które cały czas jest obecny prowadzący, taki jakby wodzirej, niemniej trzeba się tego po prostu spodziewać :) Także ja bym nie skreślała tego wydarzenia totalnie, bo znam sporo osób którym kolacja w… Czytaj więcej »

Ola

Myślałam o tym kiedyś, ale po tym, co piszesz, chyba jednak odpuszczę. Z ciemnością nie mam problemu (taką czarną najczarniejszą też – kończyłam technikum fotochemiczne, a do wywoływania negatywów nie może być dostępu nawet promyczka, więc wszystko na totalnie ślepo), ale całą otoczka „animatorska” mi się nie podoba :(