Kojarzycie Paszczaka? Na pewno kojarzycie! Sporo można by o nim powiedzieć, ale na pewno nie to, że miał w sobie choć odrobinę polotu. I choć „W Dolinie Muminków” czytałam już wiele, wiele lat temu (no, może bez przesady, w końcu nie ma co się obnosić z tym, że już dawno skończyło się tych 18 lat), to do dziś utkwiła mi w pamięci jedna z jego najsłynniejszych wypowiedzi: Nigdy nie ma porządku na świecie. Wczoraj było za gorąco, a dziś jest za mokro. Najlepiej będzie wrócić i znowu położyć się spać.
I jak tak patrzę na to, jak reagujemy co roku na lato i zimę, to myślę sobie, że każdy z nas jest po trochę Paszczakiem. Zima – wiadomo: zima musi co roku zaskoczyć kierowców, musi zaskoczyć też zmarzniętych ludzi na przystanku i człowiek oddałby wszystko, żeby wreszcie przyszło to lato. A jak już przyjdzie lato, to znowu niedogoda, bo przecież za gorąco, za upalnie, na plażach parawany, a do bikini wypadałoby wciągnąć trochę brzuch.
Słowem: narzekamy, niezależnie od okoliczności i wciąż czekamy, aż nadejdzie idealny moment. A ja Wam powiem jak amerykański coach: nie czekaj na idealny moment, tylko weź moment, który jest, i uczyń go idealnym! My tak zrobiliśmy z tym latem. Nie mamy klimatyzacji, przez co jedynym chłodnym miejscem w naszym mieszkaniu była nasza lodówka, nie mamy też basenu, więc polewać się mogliśmy co najwyżej wodą z konewki. I muszę Wam powiedzieć, że… to lato było piękne! A zanim nam przepadnie na dobre, to łapcie trzy niezawodne sposoby, by poczuć je raz jeszcze!
SPOSÓB NR 1: CHŁODNIK – NASZ SPRAWDZONY PRZEPIS
Pewnie słyszeliście tę ludową mądrość, że miejsce kobiety jest w kuchni? Gdzie oczywiście… siedzi i patrzy, jak mężczyzna dla niej gotuje? ;-) No, dobra – jak nie umie gotować, to niech chociaż przygotuje jakiś drinki albo wielką dechę przekąsek – gwarantuję, że przyglądanie się temu z pozycji siedzącej potrafi być równie satysfakcjonujące! U nas w tym roku królował chłodnik na Żołądkowej Gorzkiej i to z dwóch powodów: po pierwsze, naprawdę orzeźwia, a po drugie, jego przyrządzenie jest bajecznie proste. Bierzecie 40 ml Żołądkowej, 40 ml świeżo wyciśniętego soku z cytryny, trochę wody gazowanej, uzupełniacie to wszystko kruszonym lodem i… gotowe!
Chociaż ja do listy składników dorzuciłabym jeszcze dwa. Po pierwsze: miejscówkę na świeżym powietrzu. To może być taras, ogródek czy działka – cokolwiek z kawałkiem ławki, krzesła czy stolika, byle zapewniło Wam choć minimum chłodu i cienia, no i pozwoliło odpocząć od zgiełku miasta. A po drugie: dobre towarzystwo. Takie, przy którym czujecie się najswobodniej i przy którym nie tylko drinki, ale i całe życie smakuje wyborniej. Minus składnika: nie jest łatwo dostępny w sklepach. Plus: jest taki fajny, że warto go pół życia szukać i nawet 30 lat na niego poczekać! ;-)
SPOSÓB NR 2: PIKNIK W CIENIU DRZEW
Czyli jedna z najbardziej romantycznych rzeczy na świecie! Ja wiem, że w czasach Netflixa i bezkofeinowych latte na sojowym mleku, to musi być szalenie przestarzałe i zupełnie niemodne – zwłaszcza, że croissanty, które mieliśmy ze sobą, były totalnie z glutenem, zamiast siedzieć na fejsie, graliśmy w Chińczyka, a zamiast Kindle’a zabraliśmy ze sobą zwykłe gazety, takie jeszcze papierowe… Ale tak cudnie było wreszcie odpocząć! Zapomnieć o komputerach, mailach, deadline’ach. Pobyć ze sobą, tu i teraz, na kocu, kompletnie offline.
Druga rzecz, że super jest zrobić czasem coś zupełnie innego. U nas zaczęło się od pretekstu – dostaliśmy w prezencie ogromny kosz piknikowy i trzeba było coś z tym koszem zrobić. I wiecie, co? To na pewno nie było ostatnie takie wyjście, bo w cieniu drzew, a do tego nad wodą, naprawdę można się zrelaksować! Tylko taka nasza mała rada – wybierajcie te mniej znane miejscówki, w których uda Wam się schować przed oczami (i rozmowami! ;-)) przechodniów. No i spakujcie ze sobą podwójną ilość jedzenia, bo na świeżym powietrzu wszystko smakuje dwa razy lepiej i znika z kosza w zawrotnym tempie! Zwłaszcza, jeśli na piknik wybieracie się z wiecznie głodnym facetem ;-)
SPOSÓB NR 3: WISŁA – ACH, TO TY!
Kojarzycie Adolfa Dymszę i słowa jednej z jego najbardziej znanych piosenek? Warszawa da się lubić, Warszawa da się lubić, tu szczęście można znaleźć, tutaj serce można zgubić? Jakie te słowa były dla nas prawdziwe! Także w kontekście tutejszej plaży, gdzie Paweł zabrał mnie na jedną z naszych pierwszych randek. Kiedy ją zobaczyłam, zaniemówiłam z wrażenia – dookoła piasek, tłumy ludzi, rozlegająca się zewsząd muzyka, porozstawiane leżaki. I to wszystko niemal w samym centrum miasta, przy ruchliwej trasie. Poniatówkę przy Stadionie Narodowym odwiedzamy zresztą do dzisiaj, z niemałym w końcu sentymentem – kto by wtedy powiedział, że ta znajomość skończy się dla nas ołtarzem? ;-)
A miejskie plaże polecamy wszystkim tym z Was, którzy – tak jak my – utknęli na wakacjach w mieście, a do tego chcieliby się z tym latem jeszcze fajnie pożegnać. To cudowna alternatywa dla basenów, do tego z naprawdę niesamowitym klimatem! Idealna rano i w okolicach południa, kiedy chcecie odpocząć czy w ciszy poczytać książkę i jeszcze lepsza wieczorami, kiedy szukacie miejscówki na wypad z przyjaciółmi, a jesteście już znudzeni zwykłymi knajpami. W jednym i drugim przypadku możecie się do woli wylegiwać na piasku i wspominać słowa Agnieszki Osieckiej, która pisała, że plaża to największe łóżko świata – a do tego przecież jeden z najpiękniejszych symboli lata!
O, wreszcie jakiś konkret. Fajnie się bawicie w tej Warszawie! ;)
„Wreszcie jakiś konkret” <3 Cieszę się, że Ci się podoba :)) A Warszawa da się lubić, nie powiem ;))
Wspaniałe zdjęcia <3 Zdradzisz proszę, skąd stylizacje? Z jakich sklepów? Zwłaszcza ta sukienka!
Dzięki wielkie! Sukienka z Mosquito, spódnica i czarne body z Mohito, koszulka z „Przyjaciółmi” z h&m, a spodenki z Levisa :) Wszystko kupowane jakoś niedawno, więc powinno jeszcze być w sprzedaży :)
Też byłam na tej plaży, super pomysł z tymi plażami w centrum miasta!
Taaak, ja pierwszy raz zobaczyłam plażę miejską właśnie w Warszawie, super sprawa <3 Wiadomo, że człowiek się w tej wodzie nie pokąpie, ale chociaż namiastka plażowania jakaś jest :))