Też macie wrażenie, że z włosami jest jak z kotami? Robią, co chcą, kiedy chcą i jak chcą. Jakby żyły sobie swoim własnym życiem i w głębokim poważaniu miały dramat, jaki każdego ranka serwują swojej właścicielce. I naprawdę, szczerze zazdroszczę dziewczynom, których bad hair day przypada z równą częstotliwością, jak Gwiazdka. Ja, choćbym niewiadomo ile czasu i uwagi im poświęcała, średnio przez 360 dni w roku wyglądam jak Chewbacca.
Nie wiem, z jakimi problemami Wam samym zdarza się najczęściej borykać, ale po wnikliwej obserwacji 30 ostatnich lat swojego życia wydaje mi się, że można wyróżnić co najmniej 5 dowodów na to, że nasze włosy potrafią nas nienawidzić. Pamiętacie Gargamela, który regularnie wykrzykiwał: jak ja nie cierpię smerfów? Odnoszę nieodparte wrażenie, że każdy z moich nieukładających się nieustannie włosów krzyczy do mnie z lustra: jak ja nie cierpię człowieków!
A przed Wami – cała piątka dowodów:
1. Twoje włosy zawsze robią Ci na złość. Niezależnie od okazji oraz dnia tygodnia
Codziennie masz idealnie proste włosy? Ba, są idealnie proste jeszcze na 5 minut przed wyjściem z domu? To śmiało, spróbuj i wyjdź. Nie minie kolejnych 5 minut, jak Twoje włosy wystrzelą każdy w innym kierunku, a Ty sama będziesz wyglądała tak, jakby piorun strzelił w rabarbar. A może przeciwnie, masz na głowie burzę pięknych, zakręconych jak sprężynka loków? Wystarczy, że zaraz będziesz miała spotkać kogoś znajomego, a Twoje włosy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienią się w stertę smutnie opadających strąków. A Ty sama – zamiast Alicji z Krainy Czarów, będziesz przypominać raczej Smutną Dziewczynkę z Doliny Fasoli.
2. Twoje włosy nigdy, ale to nigdy się nie układają
Już wiesz, że masz przed sobą wielkie wyjście. Może to bal studniówkowy, może impreza firmowa, a może – po prostu – pierwsza dobrze rokująca w tym sezonie randka. Nieważne. Ważne, że od kilku dni starannie sobie wszystko planujesz: sukienka kupiona, buty kupione, nawet miny i pozy starannie wyćwiczone. I teraz punkt ostatni: włosy. Odpalasz YouTube’a i znajdujesz tutorial: kok na 3 sposoby. Kok na 10 sposobów. Kok na 50 sposobów. Dowiadujesz się, że istnieje kok rzymski, grecki, hiszpański. Kok węzłowy i kok na piance. Kok à la Audrey Hepburn i kok à la Brigitte Bardot. Ale po 54. próbie zrobienia każdego z nich u siebie stwierdzasz, że reprezentujesz co najwyżej kok à la dziecko z dworca ZOO.
3. Twoje włosy są w zmowie z Twoim fryzjerem
Znasz to uczucie, kiedy idziesz do fryzjera podciąć tylko końcówki? I nagle, już na fotelu, pod pierwszym naporem nożyczek okazuje się, że te końcówki mają z 20 centymetrów? Próbujesz krzyczeć i interweniować, ale fryzjer bierze Twoje włosy w garść i pokazuje Ci, że faktycznie – są cienkie, łamliwe, chropowate i porozdwajane. A Ty patrzysz na nie, jakbyś pierwszy raz je widziała, bo przecież wydawało Ci się, że wreszcie się dogadaliście i przed Wami wielkie zapuszczanie. No i w efekcie po wyjściu od fryzjera rzeczywiście czujesz się jak gwiazda filmowa – szkoda tylko, że jest nią ścięta niemal na łyso Anne Hathaway z „Nędzników”- choć jej rola była zaiste oscarowa.
4. Twoje włosy objętością przypominają zmokniętego kurczaka
Nic mi tak w życiu nie wyszło, jak włosy – zwykł mawiać Bohdan Smoleń. I Ty czujesz, że naprawdę do tego stanu nie masz już daleko. Nie dość, że włosów od zawsze masz jak na lekarstwo, to jeszcze znajdujesz je wszędzie: na poduszce, swetrach, w umywalce, w odpływie. Nie dziwota, że te, które się jeszcze jako tako trzymają, objętością wyglądają tak, jakbyś codziennie świętowała lany poniedziałek, ewentualnie jakbyś od 48 dni zapomniała umyć głowy. Daleko Ci do Magdy Gessler, która włosami mogłaby zamiatać podłogę. Ba, bliżej Ci tu do prawdziwej miotły. I jeśli ten jeden raz na sto wyglądasz dobrze, to nigdy przed wyjściem – prędzej tuż przed spaniem, kiedy odhaczasz samotne, serialowe, podkocykowe wieczory.
5. Twoje włosy zapewniają Ci kumulację częściej niż wyniki Lotto
Może kojarzysz tę piosenkę Elektrycznych Gitar, w której chłopcy śpiewali: bo najlepszy sposób na dziewczynę, zrobić sobie z włosów pelerynę? Tymczasem Twoje włosy wyglądają tak, że pelerynę wypadałoby naciągać codziennie na całą twarz i głowę. Co więcej, trafiła Ci się kumulacja lepsza niż w Lotto: a to Twoje włosy są przesuszone i skołtunione, a to cienkie i maksymalnie zniszczone, a to w przetłuszczaniu się mają tempo lepsze niż czołowi zawodnicy Formuły 1 i do tego – zamiast brokatem – połyskują przeraźliwym łupieżem. Oglądasz więc setki reklam, idziesz do sklepu, kupujesz super-drogą, za to mającą zdziałać cuda kurację i dzielnie ją potem stosujesz. Efekt? W miesiąc miałaś stracić z oczu wszystkie swoje problemy, a jedne, co straciłaś, to trochę gotówki i 30 dni.
BĄDŹ JAK SID. KORZYSTAJ Z DOBRODZIEJSTW WODY LODOWCOWEJ
Kojarzycie gapowatego leniwca, którego z opresji regularnie wybawiać musiał mamut Maniek? No więc teraz wszyscy możemy poczuć się jak bohaterowie „Epoki lodowcowej”. Z tym, że z opresji wybawić nas może pochodząca z lodowców, alpejska woda. Pozyskiwana w wyniku naturalnego topnienia, wolna od zanieczyszczeń i czystsza od innych wód, została wykorzystana przy produkcji nowej linii kosmetyków do włosów, które aktualnie testuję. I mam szczerą nadzieję, że finalnie okaże się równie pomocna, jak pomocny Sidowi był Maniek.
Co można powiedzieć o marce? Nazywa się Swiss Image i – jak nietrudno odgadnąć – stworzona została przez szwajcarskich naukowców. W swojej pracy postanowili oni wykorzystać zbawienną moc wody – jak pewnie wiecie, to z niej w znakomitej większości składa się nasze ciało i to ona – jak nic innego – jest nam potrzebna do życia. Tak samo potrzebują jej też nasze włosy. Z kolei woda glacjalna ma ten plus, że posiada taką samą strukturę, jak woda znajdująca się w naszych komórkach i tkankach – a zatem, jest też najlepiej przyswajalna. Dlatego użyta w kosmetykach pomaga nam nawilżyć, odświeżyć i zregenerować nawet najbardziej zniszczone życiem włosy.
Sama testuję linię Volume, której celem jest zarówno pielęgnacja, jak i zwiększenie objętości. Dotąd problem z tego typu kosmetykami był jeden – działały dokładnie odwrotnie, paskudnie obciążając mi włosy. Tutaj problemu nie ma, a włosy po myciu są naprawdę przyjemne i lekkie. Do tego przestały się elektryzować, a na koniec dnia wciąż pozostają puszyste i świeże. Dlatego jeśli też myślicie, że Wasze włosy Was nienawidzą, to może warto poszukać rozwiązania gdzie indziej? Niekoniecznie od razu między nożyczkami, a raczej… na półce z szamponami?
Wpis powstał we współpracy z marką Swiss Image
Dzisiaj byłam u fryzjera. Uświadomił mi, że podciąć „końcówki”, a „centymetr” to dla fryzjera dwa zupełnie różne pojęcia :). Na szczęście, gdy chcę podciąć 4 cm to kilka razy mnie pyta czy jestem pewna swojej decyzji, więc mamy do siebie pełne zaufanie, dodatkowo tworzy mi na włosach przepiękne kolory :D
Moja ex-fryzjerka o takie rzeczy mnie nie pyta. Na hasło 4cm obcięła dobre 10. Płakałam cały dzień :/
Całe szczęście, że jest już ex!
Zazdro! Ja jeszcze nie spotkałam fryzjera, który ściąłby mi włosy dokładnie o tyle, o ile chcę. Dlatego chodzę zwykle jak na skazanie – a jak nie muszę, to nie chodzę wcale ;)
Rozczesywanie. Każdego ranka tracę 50% swoich włosów… Nie da się ich rozczesać… Więc motam ten kołtun w stylowy koczek… I jakoś leci. <3
Ooo, tak! A próbowałaś ze szczotką Tangle Teezer? U mnie pozwala wyrywać jednak mniej. ;)
Namówiłaś mnie. Wypróbuję :)
Też polecam. Dopóki jej nie kupiłam, praktycznie wcale się nie czesałam. Serio. Nie dało się. Bolało i traciłam mnóstwo włosów. A ona też wygładza włosy i są ładniejsze.
TT wymiata! <3
Od Tangle Teezer o wiele lepsza jest Tangle Angel <3 Ona to już prawie wcale nie wyrywa włosów
Problem nr 1 jest ze mną tak długo, że się musieliśmy zaprzyjaźnić :)
Chciałam powiedzieć, że masz ostatnio bardzo ładne włosy i coś w międzyczasie zwróciło moją uwagę… aktualnie od tygodnia mam taką samą kolorystykę i nawet długość :P
A wiesz, że kolorystyka to dzieło przypadku? :D Po prostu dawno ich nie farbowałam i się same pocieniowały :D
Woow, fajny ten przypadek :D