Na zdj. kadr z filmu „Wrogowie publiczni”, reż. Michael Mann
Umrzyj tak, jak żyłeś. Szybko. Niczego nie przeciągaj. Takie życie nic nie znaczy.
John Dillinger, „Wrogowie publiczni”
Taki obrazek. Szatnia. Ona stoi urocza i piękna, on każe jej przysiąc, że już nigdy go nie zostawi. Do lady podbija obcy gość, wyciąga numerek. Chce płaszcz, jak to w szatni. Chce nieuprzejmie, jak to świnia. Johnny stoi cierpliwie. Chwilę, dwie. Później obija mu łeb. Wyrywa z dłoni numerek, podchodzi do wieszaka, rzuca mu płaszcz oraz mówi, że napiwku – dzięki – nie trzeba. A ona stoi i patrzy tymi wielkimi oczami.
– Dlaczego to zrobiłeś?
– Bo teraz jesteś ze mną.
– Niczego o tobie nie wiem.
– Wychowałem się na farmie w Mooresville w Indianie. Moja mama umarła, kiedy miałem trzy latka, a ojciec tłukł mnie na kwaśne jabłko, bo nie umiał mnie inaczej wychowywać. Lubię baseball, kino, markowe ubrania, szybkie samochody, whisky i ciebie. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
Mięknę, ilekroć oglądam ten film. Nie wiem, czy bardziej robi mi to Johnny Depp w roli Johna Dillingera czy Marion Cotillard w roli jego ukochanej, Billie Frechette. Ona jest tu tak cudownie bezwolna, on tak cudownie jest sobą. To chyba mój ulubiony, deppowy wizerunek. Kocham, gdy pajacuje w tych swoich przebraniach, ale jako jeden z największych gangsterów w historii USA też sprawdza się znakomicie. Te ubrania, ta broń, to spojrzenie. Ta twarz.
Powstała o tym zresztą książka, jedna z najgrubszych, najciekawszych i najlepiej udokumentowanych, jakie do tej pory czytałam. Wiem, że to strasznie babskie, jarać się bandytami, ale ilekroć odpadam „Wrogów”, to tak właśnie mam.
A biedne, smutne FBI, bezradnie rozkłada ręce. I nawet żal mi było Christiana Bale’a i granego przez niego funkcjonariusza Melvina Purvisa, któremu gang Johna Dillingera, Baby’ego Face’a Nelsona i Pretty Boya Floyda wymykał się raz po raz. Ale fascynujące było to śledzić. Tę walkę z czasem, sprytem i żądzą.
I nawet nie wadzi mi, że tę relację na linii bandyci – policja, okrzykniętą przecież wówczas najważniejszą w dziejach FBI, reżyser ukrył w cieniu romansowego wątku. Bo co to za bandyta, co tak strasznie się kocha? I to w kim jeszcze. Młodej, biednej, nieśmiałej. W szatniarce, poznanej gdzieś w klubie, dla której – choć nie powinien – stracił od razu głowę.
Dlatego, jeśli mogę czasami przemycić Wam dobry, choć nie najnowszy już film, to z uporem maniaka będę to robić. A nuż ktoś nie widział, a powinien każdy.
oglądałam – byłam pod wielkim wrażeniem. z perspektywy czasu może lepiej że mój ówczesny zasnął (bo by się znudził po 15 min i wyłączył) fakt – Johnny genialnie wyglada ogolony i „wsadzony” w garnitur.
Uwielbiam… Johnny jest tu fenomenalny.