Avengers: Wojna bez granic i przełom w Marvelu [bez spoilerów]

Czasem jest tak, że mamy więcej do powiedzenia, niż dany nam na to czas pozwala. Lub mamy zbyt wiele składowych do zrobienia czegoś, za co jesteśmy odpowiedzialni. Wtedy musimy ciąć, eliminować i pozbywać się najmniej potrzebnych rzeczy. Ta sztuka jest bardzo trudna i – wbrew pozorom – opanowuje ją niewielu. Oglądając ostatnio Avengersów zastanawiałem się, jak skomplikowane rozważania musieli poczynić bracia Russo, pracując nad filmem, aby ten był wystarczająco przejrzysty i czytelny. Zarówno dla osób, które go oglądały, jak i tych, którzy mieli styczność z serią pierwszy raz. Bo nie mam wątpliwości, że materiału mieli aż nadto. Czy się im udało? Tak. Czy Avengersi to przełomowy film? Tak. Czy idealny? Nie. Poniżej mój monolog, podsumowujący najnowsze dzieło ze stajni Marvela.

Oczywiście bezspojlerowy!

wojna bez granic

COŚ SIĘ KOŃCZY, COŚ SIĘ ZACZYNA

„Wojna bez granic” to nie ostatni film z serii Avengers, ale można go śmiało określić jako pewne zwieńczenie i swego rodzaju przełom. Zaczynając dziesięć lat temu z przygodami Iron Mana ani ja, ani raczej nikt w Marvelu nie prorokował, w którą stronę całość pójdzie. Tego, że Iron Man będzie sukcesem, można było się spodziewać. Ale że uniwersum rozrośnie się do kilkudziesięciu postaci osadzonych w kilkunastu filmach? A każdy film będzie sukcesem? Jak na tamte czasy, była to raczej bardzo optymistyczna prognoza. A jednak! Udało się. Udało i to bardzo.

„Wojna bez granic” mogła być kolejnym typowym filmem ze stajni Marvela. Takim, który w zasadzie widza nie zaskoczy niczym nowym. Pokaże kilku bohaterów, jednego złego typka. Będzie epicka scena walki, potem napisy, scena po napisach i koniec. Mogła być czymś takim, ale nie jest. „Wojna bez granic” zaskakuje pod bardzo wieloma względami. Nawet takiego domorosłego fana uniwersum, który w życiu komiksu nie przeczytał, ale jednak każdy film Marvela obejrzał. Czym konkretnie?

Gdybym miał to określić jednym słowem, nazwałbym to „dojrzałością”. Wytwórnia miała okazję wiele razy eksperymentować z różnymi formami przekazu, jednak to ostatni film wydaje się idealną mieszanką kina superbohaterskiego, humoru, efektów specjalnych, wreszcie dobrej fabuły i takiej odrobiny „dorosłości”. Dłużej zanudzał nie będę, powiem Wam, czemu warto zostawić swoje ciężko zarobione lub otrzymane od rodziców pieniądze w kinie na tej produkcji.

PRAWIE CAŁE UNIWERSUM NA JEDNYM PLANIE

Eh, już ja znam te tłumaczenia. Nie obejrzę nowych „Gwiezdnych Wojen”, bo nie widziałem poprzednich. Ani „Doktora Who”, bo przecież nie wiem, skąd ściągnąć pierwsze sezony z lat 60. O Avengersach nie mów, bo tam tyle było tych filmów – kto to teraz nadrobi.

Prawda jest taka, że tutaj możecie siadać do popcornu bez oglądania poprzednich produkcji. Macie na ekranie prawie wszystkie postacie, które do tej pory pojawiły się w Marvel Cinematic Universe. A te są zarysowane naprawdę fajnie. Nie poznacie ich historii, nie złapiecie wszystkich smaczków serwowanych przez reżysera, ale na pewno nie będziecie mieć problemu z połapaniem się w fabule. Od początku każda z postaci ma jasno nakreśloną rolę, rys charakteru i miejsce w filmie, którego trzyma się do samego końca. Poza tym nawet Asia, która oglądała wszystkie filmy z MCU, nie kojarzyła bardzo wielu wątków. Krótka i wybiórcza pamięć nie przeszkadzała jej zupełnie w cieszeniu się seansem.

Co lepsze, moim zdaniem „Wojna bez granic” jest idealnym punktem wyjścia do rozpoczęcia przygody z MCU. Na ekranie będziecie sympatyzować z danymi lokacjami czy bohaterami. To pewne. Co więc stoi na przeszkodzie, aby po seansie Avengersów odpalić „Strażników Galaktyki” i sprawdzić, czemu Groot nie mówi nic poza jednym zdaniem? Albo kiedy Spider-Man zaczął swoją znajomość z Iron Manem? To może być świetna przygoda na wiele godzin! A obiecuję Wam, że kreacja bohaterów w filmach Marvela jest świetna. Każdą postać możemy poznać, zaprzyjaźnić się z nią. Wiemy, na czym jej zależy i jakie wartości reprezentuje. Próżno tego szukać u konkurencji z DC.

wojna bez granic

FABUŁA, KTÓRA WBIJA W FOTEL

Fabuła w filmach superbohaterskich kojarzy mi się przeważnie z lenistwem reżysera. Może poza „Batmanem” w wydaniu Nolana wszystkie filmy z bohaterami o nadludzkich zdolnościach są raczej nudne, powtarzalne i zwyczajnie schematyczne. Niezależnie od tego, czy jest to coś ze stajni Marvela, czy może X-menów. Najczęściej wieje tam naftaliną.

Tym razem zdziwiłem się mocno, bo w „Wojnie bez granic” fabuła jest zaskakująco dobra. To nie jest schematyczny film ze startem w punkcie A i kulminacją w punkcie B. Tutaj do kulminacji prowadzi bardzo wiele wątków, tworzonych przez różne komitywy postaci, znajdujących się w różnych lokalizacjach. I tak, jest finałowa scena, w której rozgrywa się decydująca walka. Ale do tej pory to była jedyna scena, na którą reżyser kazał nam czekać. Tutaj jest inaczej, tutaj przed finałowym pojedynkiem jesteśmy karmieni mniejszymi potyczkami, rozwiązaniami pomniejszych konfliktów i wątków. Jest bardzo dynamicznie, a zarazem płynnie.

Samo zakończenie jest czymś, na co do tej pory Marvel sobie nie pozwolił. Jest inne, dużo bardziej emocjonalne, skłaniające do chwili refleksji. Tworzące jednocześnie idealne otwarcie przed kolejnymi filmami. Gdybym miał za coś dać tej produkcji najwyższą notę, to byłaby to… nie, fabuła dostałaby drugą notę w kolejności. Pierwsza należy się kreacji antagonisty.

wojna bez granic

THANOS – DRAMATYCZNY, LECZ CIEKAWY ANTYBOHATER

Narzekałem na fabułę w filmach tego typu, ponarzekam też chwilę na badassów. Ja rozumiem, że kino superbohaterskie po to ma superbohaterów, żeby ci prali tyłki wszystkim dupkom w galaktyce. Ale do tej pory ani Marvel, ani żaden inny producent nie pokazał żadnego fajnego antagonisty. Każdy jeden chciał niszczyć Ziemię, niszczyć świat, szukał zemsty albo realizował inne głupie fantazje. Thanos z jednej strony chce niszczyć połowę wszechświata, ale z drugiej chce to robić, aby ratować pozostałych. Dziwne? Zapisane w ten sposób, ma prawo tak brzmieć. Jednak jego kreacja w filmie szybko uzmysławia nam, że on jednak ma część racji, choćby z ekonomicznego punktu widzenia. Czyli wreszcie widzimy antagonistę, który ma jakiś głębszy cel.

Thanos nie jest bogiem jak Thor czy Loki. Jednak dzięki wielu zmyślnym zagrywkom nabiera praktycznie boskiej mocy, stając się tym samym coraz to groźniejszym przeciwnikiem dla naszej świty. I wiecie, co? Ja Thanosa polubiłem. Takie wstydliwe wyznanie :)

A skoro o przeciwnikach mowa – nawet najbliższa gwardia Thanosa jest tak silna, że w pojedynkę może sprawić w walce problem naszej świcie bohaterów. Do dziś była to rzecz dla widza niespotykana.

wojna bez granic

CZY „WOJNA BEZ GRANIC” TO FILM IDEALNY?

Nie. To na pewno film inny, ciekawy, świeży. Pokazujący i uświadamiający nas w tym, że Marvel jeszcze nie powiedział ostatniego słowa i z pewnością nie pogubił się w tym, co stworzył. Mając tak wiele do pokazania, bracia Russo przekazali esencję tego, co powinien zobaczyć widz. Otworzyli sobie furtkę do dalszych filmów i częściowo posprzątali to, co udało im się z dużym sukcesem wyprodukować w latach poprzednich. Co więcej, jak pokazuje scena po napisach, idą za ciosem i ściągają do Universum kolejną „kosmiczną” postać. Włodarzom Marvela na pewno należą się więc oklaski za takie podejście do sprawy.

„Wojna bez granic” to jednak kolejny eksperyment. A eksperymenty, jak wiadomo, nie dają idealnych rezultatów. Tutaj powstał bardzo dobry film, który nie uniknął mankamentów. Jeśli o mnie chodzi, głównymi zarzutami wobec „Wojny bez granic” jest miejscami chaotyczna akcja, brak wyrazistego soundtracku i dość ślamazarne otwarcie, na którym trochę się nudziliśmy. Jednak potem, gdy już się zaczęło, to wiozło nas do sceny końcowej. Nie było chwili na przemyślenia, aż do ostatniej klatki.

Czy warto? Z całym sercem, przekonaniem i koszulką pełną okruchów po popcornie: TAK. Idź, wydaj ekwiwalent dwóch Carlo Rossi i baw się dobrze przez 180 minut. Nie pożałujesz :)

A na zachętę – zwiastuny:

PS. Pod tym linkiem z kolei czeka na Was recenzja jednego z wcześniejszych filmów Marvela:

„Thor: Ragnarok” ;-)

Subscribe
Powiadom o
guest
20 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
MC

Byłam, w niedzielę idę znowu ;D Świetny film! :):)

Aaa Www

To Loki jest bogiem????

dina || dinabloguje

Razem z moim mężem jesteśmy fanami MCU i muszę powiedzieć dwie rzeczy:
1) Thor jak wino: im starszy, tym lepszy. A w Infinity War to przeszedł sam siebie
2) Najlepszy Spiderman EVER.
:D