Filmy wywołują we mnie zwykle skrajne emocje: albo zachwycają jak „Ida”, albo zaskakują jak ostatni „Pitbull”, albo rozczarowują jak „Ciacho” czy inne polskie komedie. Natomiast rzadko kiedy zderzam się w kinie z pojęciem nudy. No i, niestety, właśnie się zderzyłam.
Jak Titanic z górą lodową, tak i ja zaliczyłam spotkanie pierwszego stopnia z najnudniejszym filmem w dorobku Tarantino. Biorąc pod uwagę, że do nakręcenia zostały mu już tylko dwa (przynamniej według dotychczasowych zapewnień) – raczej trudno będzie mu to pobić. Natomiast żal mam do niego ogromny, bo o ile wszystkie poprzednie mocno wbijały mnie w fotel, tak ten wbił, ukołysał i dał swobodnie zasnąć. Do tego jakieś 15 razy, bo co chwilę wybudzał mnie podenerwowany facet.
Do brzegu, panowie. Do brzegu
Żeby zacząć od pozytywów – bardzo pozytywny był fakt, że ten film WRESZCIE się skończył. Po trzech godzinach nieprzeciętnej monotonii, obolałego karku i załzawionych od ziewania oczu, łaskawie ukazały się nam napisy końcowe. Szczęściem, zakończenie i tak wypada przemilczeć, żeby nie zdradzać go tym z Was, którzy mimo troski o własną psychikę jednak na niego pójdą. Natomiast nie będzie nadużyciem wspomnieć, że jest tak samo miałkie, jak i cały film.
Zaskoczenie to tym bardziej ogromne, że przecież Tarantino nie przywykł raczej do ściągania nogi z gazu. Zawsze stawiał na niewybredny żart i błyskotliwość, której zazdrościli mu wszyscy. Gdzie to się podziało tym razem? Gdzie te krwiste dialogi, gdzie czarny humor, gdzie ten cięty język, którym chciałoby się, żeby nas znowu wychłostał? I gdzie byli ludzie, z którymi tworzył ten film? Dlaczego nie powiedzieli mu w porę: bracie, ten scenariusz nie jest jednak dobry?
Brawa znów za obsadę
W dyliżansie zasiadła przy tym jedna z największych ozdób tego filmu, choć obiektywnie – niezbyt urodziwa. Mowa o Jennifer Jason Leigh, która wcieliła się tu w postać schwytanej przez łowcę głów Daisy Domergue. Postać to tym bardziej nietuzinkowa, że mimo odstręczającej aparycji, rozciągającego się pod okiem lima i regularnie ściekającej krwią twarzy, wciąż niezwykle hipnotyzująca. Brawa i za mimikę i za charakter z pazurem, bo ilekroć Daisy otwierała usta, to wiadomo było, że tak przypyskuje, że ktoś po raz kolejny zdzieli ją zaraz po łbie.
I tutaj zamyka nam się pierwsza z przestrzeni – będzie nią ten feralny dyliżans, na dachu którego spoczywają już trzy trupy i który – ponownie zatrzymany – wzbogaci swój pokład o niedoszłego szeryfa. Wspólnie udadzą się tak do najbliższego zajazdu, by tam przeczekać śnieżycę. I tak otworzy się przed nami druga przestrzeń – ostatnia.
Tarantino kopiuje sam siebie
I tu dochodzimy do największego problemu, jakim jest Tarantino sam w sobie. Kiedy pytałam znajomych, czy film mi się spodoba, kilkakrotnie usłyszałam: jeśli lubisz Tarantino, to tak. Myślałam, że chodzi tu właśnie o konwencję, o elementy składowe jego genialnego kina. O te dialogi, poczucie humoru, wciągającą intrygę i fabularny roller coaster. Tymczasem to wszystko to jedna wielka kopia i nuda. Tarantino sięga po wszystkie sprawdzone dotąd chwyty, ale nie odkurza ich i nie popycha w nie nowej energii. Dialogi znów są długie, ale nie angażujące. Dowcipy – obecne, ale nieśmieszne. Wszystko wydaje się sfałszowane i podrobione i nawet Tim Roth do bólu przypomina tu wyjętego z „Bękartów wojny” Christopha Waltza.
Na plus działa tu jedynie muzyka Ennio Morricone i zdjęcia Roberta Richardsona, a także wyborna obsada. Niestety, przy takim scenariuszu całości nic nie ratuje, a wszystkie te głosy zachwytu, które gdzieś nieśmiało się wśród recenzji pojawiają, wynikają raczej ze strachu przed pogwałceniem świętości. Bo jak to, Tarantino zrobił zły film?
No więc nie. Zrobił natomiast BARDZO NUDNY film.
Zobacz zwiastuny:
Zaufam Ci i nie pójdę.
Ale ale, odbiegając od tematu, ciekawa jestem czy oglądałaś Córki Dancingu i jeśli tak – co myślisz?
Ja bym nie ufał :)
Nie, nie oglądałam. Początkowo chciałam, ale ostatecznie nie wyszło. Ale jak będziesz, to daj znać. :)
A widzisz, mnie ”Nienawistna ósemka” zachwyciła ;) Pomijam genialną muzykę i super zdjęcia, fabuła może i rozwleczona (nie przeczę, tak ze 20 minut bym ucięła) ale trzymała w napięciu (może ja taka tępa jestem, że nie widziałam przewidywalnego zakończenia, które zresztą przewidywalne dla mnie nie jest ;D). Obsada cud miód, grali rewelacyjnie, pomysł sam w sobie super. Film wydaje mi się nieco inny niż ”typowy Tarantino” ale czy to źle? Właśnie dobrze! Trzeba sięgać po coś innego i nie zgodzę się z tym, że to odgrzewany kotlet. Trup ściele się gęsto i chociaż krwi i flaków jakoś mało to ja… Czytaj więcej »
A widzisz, właśnie dla mnie w tym filmie nie było nic nowego, poza nudą. Muzykę i zdjęcia też doceniam, ale jednak w takim filmie liczy się przede wszystkim fabuła. A ta była dla mnie niemiłosiernie słaba. No ale dobrze, że chociaż Tobie się podobało. ;)
Nie wszystkim musi się podobać i dobrze, jak film podoba się wszystkim to nie ma w nim nic wyjątkowego ;) Pomijając różnicę zdań to wyjątkowo dobrze czyta mi się Twoje recenzje, świetnie napisane i zawierają wszystko, co najważniejsze :)
Nienawidzę oglądać filmów i zwykłe, lekko ponad godzinne dzieła mnie nudzą niemiłosiernie. Ale to był sztos! W kinie siedziałam wbita w fotel z szeroko otwartymi oczami, niczym małe dziecko widzące po raz pierwszy film w kinie. Jak dla mnie 3 godziny z geniuszem Tarantino to było niezapomniane przeżycie i nie mogę się doczekać, aż trochę zapomnę, żebym mogła ponownie obejrzeć ten film ;) Także jak dla mnie wielkie wow, ale nie dziwi mnie Twoja recenzja – ten film zbiera bardzo skrajne opinie, od zachwytu aż do koszmarnego znudzenia.
Dzięki za tę opinię! Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem, że da się ten film oglądać z takim zapałem. Mnie znudził już na etapie zwiastuna i nie spodziewałam się, szczerze mówiąc, że całość zdoła wykrzesać z tej fabuły coś więcej. Ale dobrze przeczytać tak różne stanowiska – to ogromna przyjemność dyskutować z kimś o obejrzanym filmie!