Alfabet udanego związku. K jak kryzys

– A jak wygląda twoje szczęście? – pytam.
– Zszywam to szczęście z powrotem do kupy – odpowiada.
– Podarło się?
– Kompletnie. Ale, wiesz, da się je uratować. Trzeba tylko użyć innych nitek – mówi.
– Może to też kwestia materiału.

Jakub Żulczyk, „Ślepnąc od świateł”

Nie wierzę w związki idealne. Wychuchane, wydmuchane, w których partnerzy trzymają siebie nawzajem pod kloszem i wszystko mają skrojone na miarę, jak od linijki. Takich po prostu nie ma. Kiedyś napisałam tu zdanie, które spotkało się ze sporym zdziwieniem, ale które nadal uważam za szalenie prawdziwe – związek to jest wojna. To docieranie się i uzupełnianie dwóch zupełnie odrębnych bytów, którym nagle przyszło egzystować w jednym czasie i przestrzeni. Całe to gadanie o dwóch połówkach pomarańczy jest jakąś totalną bzdurą, bo w życiu nie chodzi o to, aby znaleźć kogoś, kto będzie identyczny. Nawet puzzle mają nierówne kształty i różnią się między sobą, a jednak nie przeszkadza im to się dopasować i finalnie stanowić całkiem zgrabną całość. Dlatego jeżeli Wasz związek przeżywa wzloty i upadki, to nie panikujcie jak pięciolatka na widok pająka, tylko weźcie to na klatę, bo tak to już ze związkami bywa – trzeba je brać z całym dobrodziejstwem inwentarza.

PO PIERWSZE, UWAŻAJ NA SŁOWA

Zacząć wypadałoby jednak od tego, co tak właściwie kryje się pod pojęciem słowa „kryzys”. Odnoszę smutne wrażenie, że ostatnio jest ono szalenie nadużywane, a kryzysem zaczyna być wszystko – awantura o niewyniesione śmieci, niezapłacony rachunek, odwołany seks czy nieudana randka. No więc, nie. Oddzielmy kłótnie, sprzeczki czy zwyczajne, codzienne problemy, od tego, co kryzysem bywa w życiu naprawdę. Kryzys to nie jest byle błahostka, która przytrafia się nam na każdym kroku. To naprawdę moment krytyczny, w którym nie chce się już żyć. A już na pewno nie żyć we dwoje.

Słownik Języka Polskiego podaje co prawda kilka definicji kryzysu, ale najpiękniejsza wydaje mi się ta, która nazywa go „sytuacją w której jakiś konflikt staje się tak poważny, że grozi wybuchem wojny, zmianą rządu lub innym radykalnym rozwiązaniem”. Wybuch wojny to jest dokładnie to, o czym dziś porozmawiamy. Bo w takiej sytuacji wyjścia masz dwa: złożyć broń, wywiesić białą flagę i zabrać swoje zabawki na inne pole bitwy, albo zakasać rękawy i walczyć jednak jak lew. A ja szybko powiem Ci, czemu pierwsze z rozwiązań jest kompletnie do dupy.

OPTYMIZM PRZEDE WSZYSTKIM

Ponieważ życie byłoby niemożliwie smutne, gdyby wychodzić z założenia, że każdy człowiek jest głupi lub zły, Ciebie także mam za człowieka dobrego i – przede wszystkim – mądrego. To znaczy takiego, który nie wpakowałby się w związek z damskim bokserem (panowie, wybaczcie, że i tym razem domyślnym odbiorcą tekstu będzie jednak kobieta), nie dawałby się odzierać z wypłaty albo godności i nie pozwalałby się krzywdzić bardziej, niż poprzez zmywanie po trzydaniowym obiedzie. Wszelkie patologie odstawiamy więc na bok, darząc się wzajemnym zaufaniem i minimalną chociaż wiarą w to, że nasze IQ stanowi wartość trzycyfrową.

A skoro jesteś już całkiem mądra, to i mężczyznę musiałaś wybrać sobie równie wartościowego. Nie wiem, czy słusznie jest mówić, że takowi stanowią dzisiaj towar deficytowy, ale na ich nadmiar na pewno narzekać nie można. Dlatego jeśli już znalazłaś tego jednego, jedynego, który jak dotąd Ci odpowiadał, to niegodziwością (i zwykłą głupotą) byłoby tak po prostu pozwolić mu pójść sobie w świat.

Jest zresztą taki piękny cytat z ks. Jana Kaczkowskiego, że „kto nie zawalczył o relacje, ten drań”. I Wy także weźcie sobie te słowa do serca. Miłość nie jest obowiązkiem, jest jednym z najwspanialszych przywilejów na świecie. Więc jeśli już udało Wam się z kimś nią połączyć, to choćbyście miały stanąć na głowie, to zróbcie wszystko, aby go przy sobie zatrzymać. Pewnie, że są kryzysy, z których nie może wyjść z nic dobrego. Takie, za którymi stoi przemoc, przesadna zazdrość, zdrada czy zwykłe chamstwo. Ale jeśli żadna z lawin nie przetoczyła się przez Wasz związek, to każdemu kryzysowi jesteście najpewniej w stanie zaradzić. O ile spełnicie oczywiście jeden, ale za to absolutnie konieczny warunek: każde z Was musi tego szczerze chcieć.

PO DRUGIE, ZROZUMCIE PEWNE RZECZY

Przede wszystkim, związek to praca, a nie długie wakacje. Jeśli myślicie, że samotność jest wymagająca i dopiero przy drugim człowieku uda Wam się odpocząć, to jesteście w dużym, ale to bardzo dużym błędzie. Zobaczcie, ile Was kosztuje wytrzymanie ze sobą. Zrozumienie siebie, swoich potrzeb, pragnień, oczekiwań i lęków. Pogodzenie się ze swoimi słabościami albo – przeciwnie – walka z nimi. A teraz popatrzcie, że stoi przy Was drugi człowiek, który toczy ze sobą identyczną walkę. Cała sztuka polega na tym, aby umieć się w tym wszystkim dogadać i dograć, a nie tylko raz, a porządnie zakręcić ruletką i wychodzić z założenia, że niech tam sobie gna.

Ludzie będący w związkach często zapominają, że związek nie służy tylko ich własnej przyjemności. Mylą rzeczywistość z amerykańskimi komediami albo okładkami drogich magazynów i dziwią się, kiedy zamiast szampana z truskawkami czeka ich robienie kolejnej sobotniej jajecznicy i mozolne szorowanie patelni. Myślą, że wszystko będzie szło gładko, zawsze po ich myśli i kiedy tylko pierwszy kryzys pojawi się gdzieś na horyzoncie, mają ochotę spakować swoje manatki i jak Cyganie ruszyć gdzieś hen, dalej. A przecież trudności nie są złe, są po prostu wymagające. Jeśli razem stawicie im czoła, będziecie o to doświadczenie silniejsi.

Pamiętać należy też o tym, o czym wspominałam już na początku – o własnej odrębności i różnicach, które są zdrowe, normalne i naturalne. Relacja wymaga udziału dwóch osobnych osób, a nie miękkiej ciastoliny, która jak raz się już ze sobą zlała, to teraz symetrycznie będzie się dawać ugniatać i formować. Dojrzałość nie polega na tym, aby totalnie się do kogoś dostosować, ale by uszanować i jego, i własną indywidualność. I potrafić zostawić dla każdej ze stron przestrzeń. Ty lubisz gotować? Ok, on nie musi. On uwielbia wyprawy w góry, a Ty od samego myślenia dostajesz lęku wysokości? To też jest ok. Przecież ani on z miłości nie musi stać się drugim Karolem Okrasą, ani Ty taternikiem.

Poza tym popatrzcie, jakie zagrożenia niesie ze sobą wzajemne uzupełnianie się. Czuję się niepewnie, wiecznie się czegoś boję, nie radzę sobie ze sobą, więc szukam kogoś, kto zapewni mi poczucie bezpieczeństwa. Albo mam imprezowy charakter, upijam się co sobotę i następnego dnia nic nie pamiętam, więc szukam kogoś dojrzalszego i spokojniejszego, przy kim się wyciszę. To nie jest w porządku, bo próbujecie rekompensować sobie własne ułomności czy – jak nazwałaby to psychologia – deficyty drugim człowiekiem. A od tego tylko krok do wielkiego rozczarowania i jeszcze większego kryzysu.

CHĘĆ, A NIE POTRZEBA

Jak pięknie na łamach „Wysokich Obcasów” powiedział kiedyś znakomity polski psycholog i psychoterapeuta, Wojciech Eichelberger, „ideałem związku jest sytuacja, w której partner może powiedzieć partnerce: Wiesz, ja ciebie już do niczego nie potrzebuję. A partnerka odpowie to samo: Wiesz, ja ciebie też już do niczego nie potrzebuję, ja właściwie mogę sobie sama poradzić, ale ja wybieram to, żeby z tobą być, bo cię kocham”.

I to jest właśnie fantastyczne: bycie z kimś z wyboru, a nie ze strachu czy konieczności. Umiejętność samodzielnego egzystowania i dobrowolne wyrzeczenie się tego na rzecz drugiego człowieka. A nie uwiązywanie mu się na szyi i czynienie z siebie osoby od niego uzależnionej. Żadna relacja, także relacja partnerska, nie może być toksyczna. Choć romantycznie brzmi nazywanie miłości uzależnieniem czy narkotykiem, to stąd już tylko o krok do przepaści. Oczywiście, że w pierwszej fazie związku, kiedy dominuje zauroczenie, zakochanie i fascynacja, takie myślenie jest jak najbardziej usprawiedliwione. Ale nie uda się na nim budować długotrwałej, dojrzałej relacji.

PO TRZECIE, UWAŻAJCIE NA SYGNAŁY

Kryzysy w związku rzadko kiedy wybuchają przy tym nagle. Częściej prowadzą do nich tygodnie, jeśli nie miesiące wzajemnych pretensji, niedopowiedzeń, nieporozumień i złości. A przecież to, że w związku dzieje się źle, banalnie łatwo jest zauważyć. Nie spędzacie ze sobą już tyle czasu, co dawniej. Oddalacie się od siebie, nie jesteście sobą nawzajem zainteresowani. Coraz częściej i łatwiej wpadacie w złość, zdarza Wam się sięgać po mocne i bolesne słowa. Przestaliście się sobie podobać, a seks uprawiacie już tylko od święta. Słowem: jesteście już nie ze sobą, ale obok siebie. Bo trudno jest się już kochać, jeszcze trudniej rozstać, więc wybieracie opcję pośrednią: zaczynacie się tolerować.

I nie, nie chodzi o taką tolerancję, jaką okazujecie względem dorysowującego Wam mazakiem wąsy dziecka. Po prostu stajecie się sobie obojętni. Znosicie się, bo traktujecie to jako zło konieczne. Bierzecie się nawzajem na przeczekanie i wypatrujecie, aż zdarzy się cud. A jednocześnie – wprost zapytani – nie potraficie sprecyzować, co tym cudem będzie. Nagłe ozdrowienie? Decyzja podjęta za Was przez partnera? Pojawienie się osoby trzeciej? Nie wiecie i nie chcecie wiedzieć, bo nastawiliście się na bierne czekanie. A je zdefiniować jest akurat bardzo łatwo: to zwyczajna strata czasu.

PO CZWARTE, WALCZ

Dlatego ilekroć w związku dzieje się naprawdę źle, a Ty bez cienia przesady możesz powiedzieć, że złapał Was właśnie kryzys, to spokojnie, oddychaj głęboko. To nie jest pożar, tu nic nie wymaga od Ciebie gwałtownych ruchów. Znasz siebie, swojego partnera, Wasz związek. Postaw na rozmowę, powrót do dawnych rytuałów, odświeżenie relacji. Spróbuj zrozumieć i uszanować jego potrzeby, oczekiwania. Skup się też na nim, a nie tylko na sobie. Wszelkie problemy rozwiązujcie na bieżąco, jak tylko się pojawią. Nie pozwólcie, żeby nieustannie się nawarstwiały i wybuchały później ze zdwojoną siłą. Dbajcie o siebie i troszczcie się o siebie – zarówno nawzajem, jak i każde na własną rękę. Nie ignorujcie wzajemnych uwag i pretensji. Nie obrażajcie się i nie tupcie nogami, tylko przemyślcie, co ma do powiedzenia druga strona – a nuż przyznacie jej jednak rację?

Natomiast nigdy, ale to nigdy, nie ignorujcie problemu. Nie udawajcie, że go nie ma, nie zamiatajcie kłopotów pod dywan. I nie obwiniajcie siebie nawzajem. Winę za niepowodzenia ponosi zwykle każda ze stron i tak samo każda ze stron powinna się zaangażować w ich naprawienie. To, co jest ważne, to śmiało stawić czoła problemowi i potraktować go jako sygnał, pewną informację zwrotną, że coś jednak zaczęło szwankować, coś dzieje się źle. On wcale nie musi oznaczać końca związku. Może być za to znakiem ostrzegawczym, że coś należałoby w nim robić inaczej, może czegoś nie robić wcale, a czegoś innego więcej.

A jeśli to wszystko zawiedzie i problemem okażą się nie wspomniane w cytacie z Żulczyka nici, ale sam materiał, to zrozumcie przynajmniej, dlaczego wszystko się między Wami podarło. Dzięki temu będziecie fair wobec siebie i wyciągniecie z tego lekcję na przyszłość. Natomiast nie bądźcie ze sobą na siłę i miejcie swoje granice. A ja zakończę ten tekst jeszcze jednym cytatem z ks. Kaczkowskiego, który niech pozostanie Wam gdzieś z tyłu głowy, na wypadek, gdyby jednak Wasze związki przesadnie dalekie były od ideału.

„Nie, ponieważ Cię kocham. Właśnie dlatego nie zrobię dla Ciebie wszystkiego”.


Wpis jest częścią cyklu, którego kolejne odsłony ukazują się na blogu zawsze w piątek, co dwa tygodnie. W „Alfabecie udanego związku” wspólnie porozmawiamy o miłości, zaufaniu, partnerstwie i seksie. Zastanowimy się nad elementami, składającymi się na fajną, satysfakcjonującą relację i – literka po literce – spróbujemy odpowiedzieć na słynne pytanie „jak żyć”. Pytanie tym trudniejsze, że rozbudowane do wersji: „jak żyć we dwoje”?

Do tej pory ukazało się dziesięć tekstów z cyklu:

A jak ambicja

B jak bezpieczeństwo

C jak czułość

D jak dobroć

E jak emocje

F jak fascynacja

G jak granice

H jak humor

I jak intymność

J jak jakość


A jeśli macie ochotę zrobić sobie niespodziankę i wygrać Kindle’a razem z pięknym etui, to zapraszam do konkursu, jaki organizujemy razem z T-Mobile. Zadanie jest proste, nagroda cudna, więc nie ma na co czekać!

kindle

Subscribe
Powiadom o
guest
16 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Bratzacieszyciela

jak tego nie zbierzesz i nie wydasz – itd itd…
Cudne!

Przeambitnie

O tak, genialny wpis. Ostatnio też zastanawiałam się nad tym, że dużo osób wymyśliło sobie, że jest w związku, bo potrzebuje drugiej osoby i obawia si, że bez niej nie da sobie rady. Natomiast myślenie, że w związku jest jak w komedii romantycznej rozwala mnie na łopatki. Sama tak miałam za czasów bycia szaloną nastolatką, i mam nadzieję, że każdy w swoim czasie zrozumie jak naprawdę powinno to działać…

Anna

Twoje wpisy są pomocne ale taki komentarz sprawia że poczułam się ugodzona. Jestem przed trzydziestką i wiem że nasze postrzeganie związków to nie forma głupoty czy niedojrzałości ale czasami efekt lat traum różnego rodzaju a pokonanie ich przed czy po trzydziestce nie robi żadnej różnicy.

Zośka

Świetny post! Ciekawa jestem, co będzie się kryło pod literką „L” :)

Zośka

O kurcze faktycznie, przeoczenie. Miskuzi.
Tekstu zatem jestem bardzo ciekawa,cała seria przypadła mi do gustu :)