Alfabet udanego związku. E jak emocje

Ale przecież burzliwe związki są najpiękniejsze! Nie mógłby wytrzymać w związku, w którym jest nudno. Siła wkurwienia jest najlepszą miarą miłości. Liczy się tylko, żeby nie zrezygnować.

Robert Więckiewicz

Jeśli zapytano by mnie, czym są dla mnie emocje w związku, bez zastanowienia odpowiedziałabym: wszystkim. Są siłą napędową każdej relacji, jej początkiem, końcem i intensywnym środkiem. Bo najgorsze, co może spotkać prędzej czy później każdy związek, to rutyna, nuda i obojętność. Dlatego raz na zawsze zapomnijcie o podziale emocji na dobre i złe. Nie ma złych emocji, bo wszystkie są nam tak samo potrzebne. Także po to, aby dać ujście naszej frustracji lub podpowiedzieć, kiedy w naszej głowie powinna zapalić się czerwona lampka z napisem „stop”.

UGOTUJ TĘ ŻABĘ

Zacznijmy od zjawiska, które w nauce nazywa się syndromem gotowanej żaby. Otóż co by się stało, gdyby żabę – wciąż żywą – włożyć do garnka z gorącą wodą? Oczywiście, nieszczęsne zwierzę natychmiast próbowałoby się z niego wydostać. Natomiast inaczej by się sprawy potoczyły, gdyby żabę wsadzić do garnka z chłodną wodą, a potem go stopniowo podgrzewać.  Zmiennocieplna żaba nie wyczułaby, co się właściwie dzieje i siedziałaby potulnie we wrzątku, aż by się w końcu ugotowała.

Jakkolwiek okrutny nie wydałby się ten eksperyment, morał płynie z niego jeden – nie zdawalibyśmy sobie sprawy z konsekwencji zmian, gdyby bezobjawowo rozciągnąć je na dłuższy czas. W przypadku człowieka – na tygodnie, miesiące i lata. Jeśli w związku dzieje się źle, lepiej wyraźnie i każdorazowo to komunikować, niż doprowadzać do momentu, aż jedno z Was tak naprawdę wybuchnie. Lepiej wielokrotnie, lecz krótkotrwale sparzyć się we wrzątku z pełną świadomością tego, co i dlaczego się wydarzyło, niż wzajemnie się w tym garze podduszać – pod pozorem obojętności i zagłuszającego prawdę „kochanie, nic się nie dzieje” – czekać, aż ugotuje się jedno z Was.

I właśnie po to mamy emocje – to najprostszy, zapożyczony już ze świata zwierząt mechanizm, który pozwala Wam na bieżąco komunikować, co czujecie, jak się macie, co sprawia Wam radość, a co zawód i ból. To nieodzowny element każdego związku, który tak naprawdę określa poziom Waszych relacji. Jeśli przeważają emocje pozytywne – super, jesteście już w domu. A jeśli nie? Wtedy trzeba wziąć się do pracy. Albo – jak żaba – czym prędzej z tego garnka wyskoczyć.

ROZSĄDEK TO NIE WSZYSTKO

W jednym z wywiadów wspaniały polski neurobiolog, prof. Jerzy Vetulani stwierdzał, że „emocje wyewoluowały po to, abyśmy mogli szybko i bez zastanowienia podejmować decyzje w sytuacjach, w których nie ma czasu na namysł”. To nie chłodna kalkulacja i nie zdrowy rozsądek odpowiadają więc za decyzje, podejmowane pod wpływem momentu. To są właśnie emocje.

Aby tym lepiej to pojąć, wyobraźcie sobie sytuację skrajną. Że ktoś, kogo kochacie, nieoczekiwanie Was bije. Podnosi na Was rękę, nieważne z jakiego powodu. Błahy czy nie – nie ma to znaczenia, ponieważ przemoc zawsze jest tak samo zła.

Jak reagujecie w pierwszym odruchu? Płaczem, złością, może podobnym odruchem. To emocje najprawdziwsze, bo niepoddane jeszcze dyktatowi rozumu i wolne od sentymentu. Emocje szczere, wypływające z potrzeby chwili. Bo co pomyślicie po upływie dnia lub tygodnia? Zaczniecie usprawiedliwiać oprawcę. Próbować go zrozumieć, wytłumaczyć jakoś przed sobą. Zacznie się też myślenie: a może to moja wina? Może nie chciał źle? Miał trudny dzień? Przez co innego był zły?

Zmienia się także Wasze podejście co do tego, co należy z tym zrobić. W pierwszym odruchu chcecie oddać cios, odreagować krzykiem, może nawet rozstaniem. Spakować walizki, trzasnąć drzwiami. Później jednak do głosu dochodzi rozsądek. Zastanawiacie się, czy nie warto by sobie wybaczyć – choćby ze względu na tę miłość, zaplanowaną już dokładnie przyszłość, a także te piękne, minione już dni.

Dlatego dopiero połączenie tych dwóch składowych – emocji i rozsądku – pozwoli Wam na sensowne decyzje. Choć pamiętajcie, że w przypadku agresji – słownej czy też fizycznej – i Wasze emocje, i Wasz rozsądek powinny podpowiadać Wam „cześć”. Tu nie ma miejsca na kompromisy ani przesuwanie granic. Tu jest miejsce jedynie na to, żeby wyjść.

DWIE POŁÓWKI POMARAŃCZY

Oczywiście, istnieje cały arsenał negatywnych emocji, których nie można dopuszczać zbyt często do głosu. To zazdrość, zawiść, wrogość, nienawiść. One są jednak skrajne i każdorazowo powinny być dla Was sygnałem, że w Waszym związku dzieje się naprawdę źle. Co jednak z emocjami negatywnymi, ale lżejszego kalibru? Co z tą całą złością, frustracją i niechęcią, z poczuciem krzywdy i wyrzutami sumienia, co w końcu z całym wachlarzem odczuć, jakie towarzyszą Wam przy każdej kłótni, może nawet każdego dnia? Otóż: nic. Są zdrowe. Ludzie to nie kamienie i to normalne, że dochodzi między nimi do kłótni.

Tymczasem bardzo często pytacie mnie o to, czy kłótnie to powód do rozstania. Dużo zależy od tego, o co się właściwie kłócicie, ale jeśli nie są to sprawy pierwszej wagi, to naprawdę, to całkowicie normalne. Stąd otwierający ten tekst cytat z Roberta Więckiewicza. Burzliwe związki są naprawdę ok. Nigdy nie uwierzę w mit o dwóch połówkach pomarańczy. O ludziach tak idealnie zgranych i dopasowanych, że od samego wysłuchiwania szczegółów tej sielanki wszystkim naokoło robi się mdło.

Miłość to jest wojna. Czasem obrona, czasem atak, czasem trochę strategii, podchodzenie wroga. Natomiast najważniejsze jest to, by wiedzieć, że nikt tu nie ma zwyciężyć – dopóki oboje jesteście sobie równie i tak samo silni – naprawdę, nie dzieje się źle.

ZAKALEC W GŁOWIE

A na co komu związek, w którym sielanka zamienia się w nudę, przyzwyczajenie w rutynę, a namiętność w oglądanie seriali w TV? Sławomir Mrożek w liście do Stanisława Lema pytał kiedyś: „Czy nigdy nie uderzyło Cię, że po jednych ludziach zostaje Ci nuda i właśnie jakby zakalec w głowie, a po innych Ci żwawiej i świat jakiś ciekawszy i godzien uwagi”?

I to takich ludzi do związków Wam życzę. Takich, którzy pobudzą nie tylko Wasze ciała, ale i umysły. Którzy będą Was nakręcać nie tylko fizycznie, ale i intelektualnie. Którzy zamiast ciepłoty zaoferują Wam prawdziwy wulkan emocji. Czasem złości, czasem radości – grunt, by umiejętnie się pomiędzy nimi huśtać. Najgorzej to utknąć po jednej ze stron i niczym ta biedna żaba nie zauważyć, że właściwie to się już ugotowało i nic więcej nas w życiu nie spotka.

Pewnie, że im więcej emocji, tym więcej wysiłku trzeba włożyć w związek. Dlatego za Więckiewiczem pozwolę sobie przypomnieć, że liczy się tylko, żeby nie zrezygnować. Natomiast czy jest coś złego w tym, że raz na jakiś czas jedno wrzuci drugie do gara z wrzącą wodą? Nie, bo sztuką nie jest, żeby się nigdy nie kłócić. Sztuką jest się szanować i umieć zawsze pogodzić.


Wpis jest częścią nowego cyklu, którego kolejne odsłony będą ukazywały się na blogu zawsze w piątek, co dwa tygodnie. W „Alfabecie udanego związku” wspólnie porozmawiamy o miłości, zaufaniu, partnerstwie i seksie. Zastanowimy się nad elementami, składającymi się na fajną, satysfakcjonującą relację i – literka po literce – spróbujemy odpowiedzieć na słynne pytanie „jak żyć”. Pytanie tym trudniejsze, że rozbudowane do wersji: „jak żyć we dwoje”?

Do tej pory ukazały się cztery teksty z cyklu:

A jak ambicja

B jak bezpieczeństwo

C jak czułość

D jak dobroć

A już 25 marca – F jak fascynacja. Bądźcie z nami!

Subscribe
Powiadom o
guest
38 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Edzia

„Miłość to jest wojna. Czasem obrona, czasem atak, czasem trochę strategii, podchodzenie wroga”. ♥ ♥ ♥ Świetny tekst, dzięki! :)

Kamil Kamilowski

Nie. Po pierwsze cytat pana Roberta może i ładnie brzmi, ale co by tu mówić jest niczym wyznanie nastolatka (przynajmniej do ostatniego zdania). Miłość nie musi być burzliwa i kipieć od wkurwienia. I miłość absolutnie nie musi być wojną. Konflikty konfliktami, ale militarna nomenklatura to o krok za daleko:) Zgodzę się, że emocje są ważne w związku, ale te pozytywne. Wg mnie te negatywne niszczą relacje, a nie dodają im kolorytu. Być może urwałem się z choinki, ale nie utożsamiam ludzi, którzy dzielą się pozytywnymi emocjami z nudą i marazmem. Cytujesz Mrożka, ok. Ale co to ma wspólnego ze związkami?… Czytaj więcej »

Kamil Kamilowski

Jeżeli piszesz do ogółu to z automatu odnoszę treść do siebie:)
Złość w związku, walki, kłótnie na szczęście nie mają monopolu na dzikość. Włącz Hendrixa „wild thing” i powiedz czy czujesz tam jakąś negatywną energię?:)

PS. Zapomnij to nie wybaczę;)

Nowiutki Rupieć

„Byłam w związku podobnym do Twojego” – na jakiej podstawie to stwierdziłaś? Koleżka napisał jedno zdanie o swoim związku i to dość ogólnikowe. Nie da się na tej podstawie określić jaka jest ta relacja ani tym bardziej do niej przyrównać ;). 100% zgadzam się z przedmówcą. Związek w którym trwa ciągła wojna, walka o pozycję i podchodzenie wroga to po pierwsze typowy syndrom DDA, gdzie warto pójść na terapię a nie radzić innym, a po drugie może i się sprawdzi na chwilę, ale jak się pojawią dzieci to już przesrane. Bo jak wiadomo dla dzieci pole bitwy, nawet jeśli żołnierze… Czytaj więcej »

Bratzacieszyciela

…”rzadko sie zdarza, zeby emocjom nie udalo sie pokonac intelektu…’ Derren Brown
Może to i dobrze, ale wszystko zależy od egzemplarza. Niektórym potrzebne jest bezpieczoństwo po burzliwym lub traumatycznym dzieciństwie, niektórzy wlasnie po to łączą się w pary i nie oznacza to automatycznie nudy i rutyny, a zwłaszcza braku miłości. Są różne temperamenty i różne oczekiwania. Świat jest cudownie różnorodny.
Więc mi tu trochę trąci (ale tak ociupinkę) mentorstwem bez pokrycia.

Bratzacieszyciela

Czyli nie miałaś traumatycznego dzieciństwa, to dobrze :) To pokrycie rzeczywiście było gołosłowne, a temat zgadzania lub nie w zależności od płci – może poczekajmy na większą liczbę opinii i dopiero wtedy wysnuwajmy tezy do udowodnienia. Pokrycie, a raczej jego brak, było raczej w sensie przykładania miarki białej, wykształconej, samodzielnej i myślącej pozytywnie kobiety, z większego ośrodka miejskiego, którą jesteś, jak i zapewne spora grupa czytelniczek bloga, do wysnucia ogólnej zasady, oczywiście z zastrzeżeniem subiektywności. Ja jednak znam przypadki zupełnie inne, czasem wręcz rozwalające psychicznie, i to nawet w dalszej rodzinie, że naprawdę życzyłoby się tym związkom mniej emocji, więcej… Czytaj więcej »

Bratzacieszyciela

Miło wiedzieć, że świadomość ta nie jest ci obca. Bo z tekstu, mimo zastrzeżeń, to nie wynikało. Tylko tyle, no i znowu jestem miły dla smerfów, nie cierpię tego, jak z wdziękiem wytrącasz oręż z ręki i odwracasz kota w ten sposób, że to ja znów czegoś nie zrozumiałem – szacun!
(Żart, żart!)

Bratzacieszyciela

Przypadek, a poza tym bardziej uzasadnione byłoby nazywanie smerfetką. Ale łapiesz intencje :)
Gwoli wyjaśnienia: smerfami nazywam młodych, zdolnych, nie pozbawionych wdzięku w ujarzmianiu literek, a ja to maruda Gargamel, również ze względu na wzrost (do 2 m brakuje mi mniej niż 5 procent) i wiek, a ściślej pół wieku. Nie cierpię być miły dla smerfów!!! :)