Alfabet udanego związku. F jak fascynacja

W każdym razie mamy do siebie jakąś słabość, to jest ważne.

Agnieszka Osiecka

Dobrze znacie ten schemat: poznajecie faceta, jesteście nim zauroczone do szaleństwa i jedyne, o czym marzycie, to niech to zakochanie trwa. Problem jednak w tym, że zakochanie przemija. Zostaje miłość, przyjaźń, a już na pewno – przyzwyczajenie i przywiązanie. Wszystko to sprawia, że żar namiętności ustępuje miejsca ciepłu domowego ogniska, a szczytem wrażeń jest uprawianie seksu w dzień inny niż weekendy i święta. I nie widzicie w tym nic, ale to nic złego, bo tak wmawia się nam przecież od zawsze: zauroczenie to proces przejściowy, a później nic, tylko proza życia. Czytaj: nuda, monotonia, rutyna. Napisałabym: niewłaściwe skreślić, ale za takie myślenie skreślić powinnyśmy się my.

Żeby była jasność – pewnie, że żaden związek nie jest króliczkiem Duracella i nawet skok na bungee jest ekstremalnym przeżyciem tylko przez pierwszy, ewentualnie drugi i trzeci raz. Tak samo ze związkiem – maksymalne emocje wyciska z nas przez pierwsze tygodnie, może miesiące. Ale nie lata. Szybko przecież stajemy się dla siebie rozwiązanym „Memory”, gdzie tak właściwie nie ma już żadnych nieodkrytych kart. Tylko co wtedy? Inny partner, może inna gra?

Oczywiście, ten sposób działa praktycznie zawsze. Ale nie sztuką jest zmieniać króliczka. Sztuką jest tak wybrać tego pierwszego, żeby zasłonił Wam wszystkie inne króliki na długi, długi czas.

JUŻ NIE PAMIĘTAM

Kiedy byłam młodsza, bardzo, ale to bardzo chciałam miłości na całe życie. Wiecie, księcia na białym koniu, co to jak raz zajedzie pod zamek, to nigdzie się już spod niego nie ruszy. No i zajechał, posiedział parę lat, a później tyle go było. I nie, żeby serce popękało mi od tego w drobny mak, bo w tamtym związku od dawna działo się źle. Tylko bardzo długo nie chciało nam się rozejść, bo miłość, bo przyzwyczajenie, bo wspólne plany, a w planach wspólna rodzina i dom.

Dlatego przy następnym, mniej ekstremalnym, a bardziej stabilnym związku wydawało mi się, że wreszcie dorosłam. Że dojrzałam, zrozumiałam, że teraz już wiem. Że zamiast księcia na białym koniu lepszy jest ktoś, z kim można te konie kraść. Człowiek, przy którym czujesz się maksymalnie bezpiecznie, a jedyna adrenalina jest wtedy, kiedy do miasta zajedzie karuzela albo nie zapłacisz rachunków za prąd albo gaz. I schemat się znowu powtórzył. Minęło parę lat i trzeba było się rozejść, bo przywiązany to może być pies do budy (choć i tego z gruntu nie popieram), ale nie człowiek do drugiego człowieka. I – żebyśmy nie zrozumieli się źle – przywiązanie jest ważne. Cholernie ważne. Ale nie jest to uczucie, na którym powinno się budować cały swój świat.

I choć obydwu tamtych mężczyzn kochałam – jak mi się wydawało, do szaleństwa – to dzisiaj zapytana o szczegóły, absolutnie szczerze odpowiem, że już nie pamiętam. Pamiętam pojedyncze sytuacje, słowa, gesty. Natomiast nie ma tego wiele, bo tylko człowiek tęskniący pamięta. Tylko ten, kto nie przestał kochać, wciąż pielęgnuje w sobie wspomnienie tego, co było. Wiem natomiast, co było źle i czego w pewnym momencie zabrakło. Nie rozeszliśmy się z powodu kłótni ani zdrad. Rozeszliśmy się z powodu braku miłości. Bo ta umarła, kiedy umarła też fascynacja, zainteresowanie, podziw. To jest: kiedy nawzajem przestaliśmy być siebie ciekawi.

KIEDY ZACZYNA SIĘ KONIEC

Wiesz, kiedy nie jesteś ciekawa drugiego człowieka? Kiedy przestajesz pytać, jak mu minął dzień. Kiedy nie wiesz, jaką książkę ostatnio przeczytał, ani z kim wyszedł na kręgle. Kiedy nie wiesz, co myśli o aktualnej sytuacji w kraju ani gdzie chciałby spędzić najbliższe święta. Kiedy nie pytasz go, co u niego, jak się miewa, czy lubi swoją pracę czy może zaczął wkurzać go szef. Przyjmujesz każdego dnia tryliard informacji ze swojej komórki, telewizora i komputera, a nie przyjmujesz ani jednej od człowieka, z którym żyjesz/kochasz się/mieszkasz. A to oznacza, że ze sobą nie rozmawiacie. Że zamiast dialogu, wolicie wymieniać się monologami. Monologami, które znaczą tyle, ile znaczyć powinien dla Ciebie zeszłoroczny śnieg.

Natomiast ciekawość umiera razem z fascynacją: kiedy przestajemy być zainteresowani życiem, potrzebami i myślami naszego partnera. A także, kiedy mija fascynacja fizyczna. Jasne, że seks po dziesięciu latach związku nie będzie taki sam, jak po dziesięciu dniach. Ale ważne, żeby był. Bo jeśli przytrafia się Wam raz na jakiś czas i nie jest, tylko bywa, to naprawdę, jest to już równia pochyła. Od tego już tylko krok do żartowania z przyjaciółkami, że depilujecie się tylko przed wyjściem na basen, a ze słów na S kojarzycie tylko sen.

Wierzcie mi, że to bawi tylko do czasu i tylko po kilku drinkach.

CO ZROBIĆ?

I nie, nie mówię Wam, że macie całe życie patrzeć na swojego faceta jak cielę na malowane wrota,  że ma mieć umysł jak Albert Einstein, talent jak Pablo Picasso, a do tego ciało jak Rocky Balboa. Mówię, że musicie wybrać takiego mężczyznę, aby móc go bezapelacyjnie uwielbiać. Że przy całej dawce wkurwu, złości i frustracji, jaką pewnie Wam regularnie funduje albo będzie fundował, musicie go nie tylko kochać, ale i podziwiać. Bo właśnie podziw, szacunek i zafascynowanie są tym, czego same chciałybyście od drugiego człowieka.

To wszystko to jest właśnie ta słabość, o której pisała Osiecka. Możecie się różnić, możecie mieć ze sobą raz lżej, raz ciężej, ale ważne jest to, że macie do siebie jakąś słabość. Że uwielbiacie i jesteście uwielbiane. To naprawdę jest w życiu potrzebne – może nie tak, jak powietrze, ale bardziej, niż nowa para szpilek.

I niech nie wyskoczy mi tu ktoś zaraz z gadką o partnerstwie, bo podziw wcale go nie wyklucza. Nie macie być służącymi, poddanymi ani dziewczynkami do bicia. Macie podziwiać swoich mężczyzn, bo nic nie daje takiej satysfakcji, jak świadomość tego, że zdobyło się i utrzymuje przy sobie faceta, którego się autentycznie uwielbia, podziwia i chce. Przyjaźń jest super, miłość jest super, ale dopiero na etapie fascynacji rozpoczyna się prawdziwa przygoda. Bo to fascynacja Was ciągle napędza i nawet przy tym zgranym „Memory” nie interesują Was więcej żadne inne gry.

WIĘCKIEWICZ NA KONIEC

A w ramach zamknięcia cytat z Roberta Więckiewicza, którego za podejście do życia coraz mocniej uwielbiam. Na temat zmieniania partnerek i sensu trwania przy tej jednej:

To bez sensu, bo każdy następny związek jest taki sam. Po co przechodzić przez to samo jeszcze raz? Znowu te tańce godowe. A później znów kryzys, masakra. Nie wierzę w związki, w których zawsze jest idealnie. Skoro my sami nie wiemy o sobie wszystkiego, to jak możemy mieć wiedzę o drugiej osobie? Ja bym chciał poznać kobietę, z którą jestem, a to nie jest proces obliczony na pięć, dziesięć czy piętnaście lat. A skoro odbijam się w niej jak w lustrze, to poznając ją, poznaję siebie. Chciałbym uczynić relację z nią możliwie najbardziej pełną, czerpać z niej maksymalnie dużo wiedzy o sobie. Gdybym zmieniał partnerki, nigdy bym tego nie osiągnął, bo przerabiałbym tę samą lekcję i dochodził do tego samego punktu. Mam poczucie, że im głębiej wchodzimy w kogoś, tym głębiej wchodzimy w siebie, więc to interesujące, że ta konfrontacja działa pozytywnie na jedną i na drugą stronę*.

Otóż bez sensu jest ciągle zmieniać króliczki – lepiej być nieustannie ciekawym tego samego. Tym bardziej, że ucząc się jego, uczycie się także siebie. I z tą myślą zostawiam Was ciepło w ten świąteczny, niewolny od króliczków czas.


Wpis jest częścią cyklu, którego kolejne odsłony ukazują się na blogu zawsze w piątek, co dwa tygodnie. W „Alfabecie udanego związku” wspólnie porozmawiamy o miłości, zaufaniu, partnerstwie i seksie. Zastanowimy się nad elementami, składającymi się na fajną, satysfakcjonującą relację i – literka po literce – spróbujemy odpowiedzieć na słynne pytanie „jak żyć”. Pytanie tym trudniejsze, że rozbudowane do wersji: „jak żyć we dwoje”?

Do tej pory ukazało się pięć tekstów z cyklu:

A jak ambicja

B jak bezpieczeństwo

C jak czułość

D jak dobroć

E jak emocje

A już 8 kwietnia – G jak granice. Bądźcie z nami!


*Cały wywiad z Robertem Więckiewiczem możecie przeczytać na stronie Gazety Wyborczej.

Subscribe
Powiadom o
guest
16 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Monika Nowak

Uwielbiam ten cykl! Genialne jak zawsze :)

Polly

Chciałabym o tym pamiętać nie dziś, kiedy kocham ślepo, tylko w chwili zwątpienia, która bez wątpienia kiedyś nadejdzie w przyszłości. Pamiętać, że uwielbiam. Na razie nie jest źle, bo od półtora roku każdego ranka budząc się przy tym facecie, natychmiast zaczynam się chichrać. Ale czytając Twój wpis wybiegłam myślami daleko w przód – powiedzmy, nie półtora, a pięć i pół, albo dziesięć i pół roku… Wtedy pamiętać, że uwielbiam.

Brzeska

Piękne Aśka. Bez fascynacji wszystko gaśnie. A mdły związek to nie jest to co napawa optymizmem. Chcemy spełniać się zawodowo, iść ciągle do przodu, zdobywać marzenia, a łatwiej to mieć wracając do domu, gdzie czeka nasz partner gdzie obie strony fascynują siebie nawzajem, są wsparciem i odskocznią…