Na zdj. kadr z filmu „50 twarzy Greya”, reż. Sam Taylor-Johnson
– To mój pokój zabaw.
– Trzymasz tam Xboxa?
Miał być ostry seks, wyszła przydługa gra wstępna. Nie, żeby oczekiwania wobec tego filmu mógł mieć człowiek duże – w końcu książce E. L. James daleko do wybitności, a i pejoratywna na pierwszy rzut oka, przyklejona do niej etykieta „porno dla mamusiek”, okazuje się w efekcie komplementem na wyrost.
Wrodzony optymizm każe mi jednak wierzyć, że na podstawie najgorszej nawet książki da się stworzyć dobry film. Historia nie jest przecież taka całkiem zła, a motyw to trochę jak z bajki o Kopciuszku: ona biedna i zahukana, on szlachetny i opływający w bogactwa. Całość doprawiona do tego nutą pikanterii, bo słabością księcia ma być wyuzdany seks. Tymczasem słaby okazuje się film.
Na początku oberwać musi Dakota Johnson, czyli filmowa Anastasia Steele. Wciąż pokazuje te same miny i gesty, a zupełnie już wykłada się na scenach z partnerem. Nie jest wiarygodna. Jest niewiarygodnie głupia. Zapewne pretensje należy mieć raczej do reżysera, który tak jej kazał grać, ale – na litość boską – czy samemu nie jest się w stanie dojść do wniosku, że przygryzanie warg blisko 15 razy może doprowadzić widza do obłędu? Ja rozumiem, że w książce gest ten także po stokroć był powtarzany, ale po to są błędy, by się na nich uczyć, zamiast odtwarzać jak małpa pokazane sztuczki.
Jamie Dornan jako ekranowy Christian Grey spisuje się może ciut lepiej i sama nie wiem, czy bardziej wolę, kiedy zakłada koszule, czy kiedy je zdejmuje. Ciało ma przyzwoite (żeby nie rzecz: boskie), garderobę jak z katalogu, a do tego papiery na helikopter. Jest zdystansowany i wyrachowany, elegancki i obcy. I ciut chociaż w tej roli wiarygodny, choć kiedy gra na fortepianie na tle nocnej panoramy miasta, to ja z kolei zgrywam się z niego.
Także warstwa psychologiczna tego filmu jest nie do zniesienia. On – stanowczy, z zasadami, jak dzieciak przecież je łamie. Niby nie sypia ze swoimi kochankami, ma dla nich osobne pokoje, ale tutaj ta zasada nie działa. Niby trzyma Anastasię na dystans, ale na kolację do matki ją weźmie. Niby unika fleszy, ale zdjęcie sobie z nią zrobi.
Skąd zresztą ta fascynacja? Może dziewczyna to nawet ładna, ale pełno takich kur w każdym przecież kurniku. Ubrana jest tak, że nie dziwota, że biedak od razu chce ją rozebrać. Bystra – średnio. Wygadana – wcale. Nie ma żadnego, ale to absolutnie żadnego powodu, dla którego taki mężczyzna mógłby się taką kobietą zainteresować. Co więcej, zabierana na randki wspomnianym helikopterem, obdarowywana komputerami i samochodami, wzdycha co chwilę ze smutkiem, bo chciałaby spacerów i życia jak normalni ludzie. Polecam więc zejść na ziemię, znaleźć chłopca z brzuszkiem i w ramach rozrywki zajadać się Big Makiem.
Nie dajcie się także omamić wizją osławionego pokoju zabaw. Całe to oprzyrządowanie, zwisające z sufitu, porozwieszane niczym trofea na ścianach, wyglądające niekiedy tak, że nie wiadomo, czy to się wkłada czy zakłada, i tak nie zostaje w filmie wykorzystane. Anastasia co najwyżej będzie mieć skrępowane dłonie lub dostanie klapsa, więc furory raczej nie zrobi.
Zadziwiające zresztą jest, że cała uwaga na tymże seksie się skupia. A zacząć by wypadało od tego, że „50 twarzy Greya” to zwyczajnie mocno średni film. Nudny, płaski, źle pomyślany i źle zagrany, żenujący i niepotrzebny. Owszem, muzyka jest w nim świetna, ale bardziej niż tła, sprawia wrażenie zapchajdziury. Jedyną zaletą filmu jest natomiast fakt, że po tych dwóch godzinach nareszcie się kończy.
Dla chętnych – zwiastun filmu:
ja pierwszych sto stron pominęłam, bo za dużo tam było świętego Barnaby i wewnętrznej bogini. po przekroczeniu chyba 120 strony coś się zaczyna dziać, ale – tu spojler – nie jest dużo lepiej. i jeśli chcesz podjąć próbę to po prostu zacznij od 110, 120 lub 150 strony – i tak nic nie stracisz, bo fabuła (co piszę z bólem serca) trzyma bardzo równy poziom w tej książce.
Dobrze mieć potwierdzenie, że najbardziej interesujące w tym filmie są kolejno: muzyka (przeeeerwa) i Jamie. Ale beznadziejne jest to, że teraz przez min 2 tygodnie 3/4 repertuaru będzie zdjęte z powodu tego oto arcydzieła -.- chyba że się chce iść na film o 23:40…
tak, to jest najbardziej wkurzające! ten film grają wszędzie i o każdej porze. nie pamiętam, żeby coś wcześniej narobiło w kinach takiego zamieszania. no i żeby to jeszcze było tego warte…
Cos czuje, że ten film bedzie hitem, bo wszyscy na niego pojda zeby sie przekonac czy naprawde jest taki kiepski. ja chyba ide na Whiplash drugi raz.
idź, za drugim razem jest tak samo dobrze!