Kiedy zaczyna się sezon na kleszcze? Czy wystarczy unikać lasów, żeby ich nie spotkać? Czy każdy kleszcz przenosi boreliozę? I czy w ogóle istnieje skuteczna ochrona przed kleszczami? Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedzi w dzisiejszym tekście. Będzie też sporo praktycznych wskazówek, dzięki którym powinniście czuć się choć trochę pewniej i bezpieczniej. My kleszczy boimy się chyba tak samo, jak wszyscy – ale nie wpadamy przy tym w panikę. Zamiast tego trzymamy się 7 prostych zasad. Co zatem robimy? Czego unikamy? I co nam się sprawdza najlepiej? Już Wam piszę! Od razu zdradzę też, że od kilku lat pomaga nam w tym Tickless. A na końcu tekstu będę mieć dla Was całkiem fajną zniżkę!
NASZA OCHRONA PRZED KLESZCZAMI W 7 PUNKTACH:
1. UNIKAMY MIEJSC, W KTÓRYCH KLESZCZY JEST NAJWIĘCEJ
Wycieczki do lasu? Super, ale może nie w szczycie największej aktywności kleszczy. Wiedzieliście, że trwa on u nas od maja do czerwca i później od września do października? Choć z powodu ciepłych zim niektórzy rozciągają go nawet od kwietnia do listopada. Od razu skończmy też z mitem, że kleszcze występują tylko w lasach i na polanach, łąkach czy bagnach. Równie dobrze odnajdują się też w miejskich parkach, przydomowych ogródkach oraz na działkach. Czy to oznacza, że każdy teren zielony należy omijać z daleka? Nie, bo w końcu z tego strachu by człowiek zwariował. My natomiast mamy taką zasadę: jeśli możemy, to omijamy tereny szczególnie niebezpieczne. A jeśli już znajdziemy się np. w lesie, to nigdy na niczym nie siadamy, nie wchodzimy w paprocie, zarośla ani wysokie trawy. Nie zostawiamy też na ziemi ubrań (nawet na chwilę), a jeśli mamy ze sobą wózek, to koniecznie zaopatrujemy się w moskitierę.
2. W LESIE UBIERAMY SIĘ OD STÓP DO GŁÓW
Nieważne, ile jest stopni. Długi rękaw i długie spodnie to absolutna konieczność. Tak samo, jak zakryte buty, do których obowiązkowo wkładamy nogawki (możemy wcisnąć je też w skarpety) oraz nakrycie głowy. To ważne, bo w ten sposób ograniczamy kleszczom potencjalną powierzchnię wkłucia. W internecie możecie przeczytać też porady, żeby ubierać się w określone kolory – i może byłoby to całkiem sprytne, gdyby nie to, że kleszcze są… ślepe. Ślepi nie jesteście natomiast Wy, więc polecam zakładać takie ubrania, na których najłatwiej na sobie te kleszcze wyłapać. Mile widziane są więc biele i beże. A już na pewno ubrania bez wzorów i innych pstrokacizn, które utrudnią Wam później proces obserwacji. Co ważne, kleszcze reagują na zapach potu oraz na podwyższoną temperaturę ciała. Wybierając ubrania, dobrze jest więc sięgać po takie, żeby zbytnio się w nich nie spocić ani nie zgrzać.
3. ZAWSZE I WSZĘDZIE: TICKLESS
Jeśli dobrze liczę, Ticklessy kupujemy od dobrych pięciu lat. Kiedy urodził się Staś, szukałam czegokolwiek, co chroniłoby przed kleszczami, a jednocześnie było bezpieczne. Na próżno. Żadne spreje, kremy, nic kompletnie nie nadawało się do stosowania w przypadku niemowlaka. Jedynie Tickless – i to od 1. dnia życia. Powiedziała mi o nim przyjaciółka, zamówiłam w internecie, przyczepiłam do wózka i… u nas to naprawdę działa. Jeśli chcecie poczytać o badaniach i skuteczności tych produktów, to sprawdźcie sobie pod tym linkiem. My wymieniamy tylko urządzenia na nowe, jak w starych wyczerpią się już baterie i – odpukać – żadne z nas ani naszych dzieci nie złapało jeszcze nigdy ani jednego kleszcza.
A jak to w ogóle działa? Otóż Tickless to maleńkie urządzenie, emitujące impulsy ultradźwiękowe o częstotliwości 40 kHz. Ich zadaniem jest blokować u kleszczy narząd Hallera. Dlaczego to ważne? Bo to za jego pomocą namierzają one swojego żywiciela. Kiedy więc ich najważniejszy narząd zostaje zablokowany, kleszcz nie jest w stanie polować. A – co najważniejsze – impulsy emitowane przez Ticklessy są całkowicie bezpieczne dla ludzi (nawet dla dzieci i kobiet w ciąży) oraz dla zwierząt domowych. Należy pamiętać jednak o dwóch rzeczach: urządzenie musi być włączone, a głośnik nie może być zasłonięty. U nas Zosia ma swojego Ticklessa przyczepionego do wózka, Staś zaś – zwykle do zamka w spodniach lub bluzie, czasem przy kurtce lub do plecaka. I u nas świetnie się to sprawdza.
4. W WYJĄTKOWYCH PRZYPADKACH – SIĘGAMY PO CHEMIĘ
Szczerze? Niemal równie mocno, co kleszczy, boję się silnej chemii. Bo trująca, niebezpieczna, niewskazana przy dzieciach. W wyjątkowo ryzykownych sytuacjach (typu wyprawa do lasu) wychodzę jednak z założenia, że jak trzeba, to trzeba. Jedynym preparatem, po który tu sięgamy, jest Mugga dla dzieci – ale uwaga – nawet przy tak niskim jak tutaj stężeniu DEET (9,5 proc.), wciąż nie jest on całkowicie bezpieczny. Nawet przy zachowaniu wszystkich zasad bezpieczeństwa, i tak można go używać dopiero od 2. roku życia dziecka. I w tym miejscu chciałabym powtórzyć to, co zwykle w takich sytuacjach słyszy się od lekarzy: grunt to rozważyć stosunek korzyści do ryzyka. Preparaty na kleszcze nie są obojętne dla organizmu człowieka – zwłaszcza tego małego. Bywa jednak, że bardziej od tej „trucizny” należy bać się chorób, jakie kleszcze przenoszą. Ale tutaj polecam już Wam samodzielnie o tym doczytać, a najlepiej – skonsultować się z lekarzem i dopiero wtedy zdecydować, co i kiedy stosować.
5. SPRAWDZAMY, SPRAWDZAMY I JESZCZE RAZ SPRAWDZAMY
Po wyjściu z parku czy lasu oraz przed wejściem do samochodu czy domu dokładnie wytrzepujemy buty i ubrania. Nieważne, czy coś na nich widzimy, czy nie. Kiedy się rozbierzemy, oglądamy dokładnie całe ciało (nie tylko fragmenty, które były odkryte!). Szczególną uwagę przykładamy do takich miejsc, jak szyja, pachy, zgięcia ręki, pachwiny, okolice pępka, ale też pod kolanami czy w okolicy ścięgna Achillesa (to ważne, ponieważ larwy i nimfy żyją zwykle najniżej podłoża i przechodzą na nas po naszych butach). Pamiętamy też o skórze głowy! Zwłaszcza o linii włosów i obszarach za uszami. Uważamy przy tym, aby niczego nie przegapić. Zdjęte ubranie ponownie wytrzepujemy – najlepiej w wannie (aby łatwo było zauważyć ewentualne kleszcze). A następnie wrzucamy je prosto do pralki i pierzemy w 60 stopniach, po czym suszymy w suszarce bębnowej.
6. JESTEŚMY PRZYGOTOWANI NA KAŻDĄ OKOLICZNOŚĆ
Czyli wiemy, co robić (i czego nie robić!), jeśli jednak ten kleszcz nam się przydarzy. Dlaczego to ważne? Po pierwsze, dla naszego komfortu psychicznego. Najgorsze, co można tu zrobić, to zdać się na łaskę losu i w razie wypatrzenia kleszcza dopiero szukać informacji, w nerwach i ogromnym stresie. Po drugie zaś, odpowiednie przygotowanie pozwoli nam działać od razu, nie tracąc czasu ani na wyszukiwanie informacji w internecie, ani na bieganie do apteki po pęsetę. My na wszelki wypadek już jakiś czas temu zaopatrzyliśmy się w zestaw do bezpiecznego usuwania kleszcza z Kick The Tick Expert. Jest w nim zarówno preparat do zamrażania kleszcza (dzięki temu zmniejszamy ryzyko zakażenia i rozerwania ciała kleszcza), jak i kleszczołapka do samodzielnego usuwania.
Uprzedzając ewentualne pytania: nie, nie jedziemy z kleszczem na SOR. Nie smarujemy go też tłuszczem ani innymi specyfikami, nie szarpiemy na boki ani nic w tym stylu. Jeśli nie mamy specjalistycznego sprzętu, wystarczy zwykła pęseta. Łapiemy kleszcza tuż przy skórze i pociągamy do góry. Sprawdzamy, czy usunął się cały – jeśli tak, dezynfekujemy ranę i obserwujemy ją przez 30 dni. Jeśli pojawi się rumień – konsultujemy się z lekarzem. Jeśli nie – najpewniej wszystko jest okej. Nie trzeba też oddawać kleszcza do badania – bo nawet, jeśli on był zarażony boreliozą, to nie znaczy to, że zarażony został też człowiek. A przecież diagnozować i ewentualnie leczyć chcemy człowieka, nie kleszcza. No chyba, że nie szkoda nam tych pieniędzy, a wynik ujemny pozwoli nam spać spokojniej. Natomiast pamiętajmy, że nawet dodatni wynik u kleszcza nie znaczy jeszcze, że czeka nas borelioza.
7. STAWIAMY NA WIEDZĘ, NIE MITY
Wystarczy nie wchodzić do lasu, wbitego kleszcza smarujemy masłem, a każdy kleszcz oznacza chorobę? Nie, nie i jeszcze raz nie. Niestety, te i inne mity na temat kleszczy wciąż mają się dobrze (pisałam Wam już kiedyś o nich pod tym linkiem). Oczywiście, nie ma w nich ani odrobiny prawdy, a jedyne, co może nam przynieść wiara w nie, to… niepotrzebną panikę. Dlatego lepiej postawić na wiedzę i wspomnianą wcześniej profilaktykę. Można się też zaszczepić, ale – niestety – dostępne jest wyłącznie szczepienie przeciw kleszczowemu zapaleniu mózgu. Wbrew temu, co niekiedy można usłyszeć, szczepienie przeciw boreliozie zwyczajnie nie istnieje. Zresztą, to nie jedyne choroby, przenoszone przez kleszcze. Natomiast strach przed nimi nie powinien być paraliżujący. Grunt to maksymalnie się chronić, a w razie zauważenia u siebie kleszcza – pamiętać o dokładnej obserwacji. W razie wystąpienia niepokojących objawów zaś – o konsultacji z lekarzem. Ale takim prawdziwym, a nie z doktorem Google.
CZY TICKLESS DZIAŁA? CZYLI OCHRONA PRZED KLESZCZAMI
Szczerze? Nigdy nie bałam się kleszczy bardziej niż teraz, kiedy mam dzieci. Dlatego kiedy rozglądałam się za jakąkolwiek ochroną, do szału doprowadzał mnie fakt, że nie istnieją właściwie produkty, przeznaczone dla dzieci od 1. dnia życia. Z jednej strony rozumiem – wszystkie te preparaty to chemia i to toksyczna. Ale z drugiej strony – to czym się w końcu ratować? Żeby nie było – czytałam o tych wątpliwościach, że nie ma wystarczających badań (poza tymi, udostępnianymi przez producentów czy dystrybutorów takich urządzeń), mówiących o tym, że ultradźwiękowe odstraszacze kleszczy naprawdę dają skuteczną ochronę. Oglądałam filmiki na YT, konsultowałam to z naszą pediatrą. Natomiast do tego, żeby spróbować, przekonały mnie ostatecznie trzy rzeczy. Po pierwsze: polecenia innych rodziców i to niezależnie od siebie. Po drugie: brak alternatywy. A po trzecie: bezpieczeństwo użytkowania i brak ryzyka. Bo skoro na pewno nie szkodzi, a może pomóc, to dlaczego by nie spróbować?
KTÓRY TICKLESS WYBRAĆ?
Kupiłam wtedy nasz pierwszy Tickless Baby i od tamtej pory kupujemy te urządzenia co roku. Baterie nie są wymienne, ale każde urządzenie pozostaje aktywne przez 6 do 12 miesięcy. Dla nas to dużo. Do tego obszar ochrony to promień o długości około 1,5 metra, więc w przypadku Zosi przyczepiamy go po prostu do wózka. Stasiowi kupujemy wersję Baby lub Kid, a ich ogromnym atutem jest to, że nie trzeba pamiętać o ich włączaniu czy wyłączaniu. Po prostu wyciągacie zawleczkę i działa. My z Pawłem sięgamy z kolei po wersję Tickless Human – zasięg tu to 2 metry i można go włączać i wyłączać, dzięki czemu bateria wystarcza na dłużej.
Na zdjęciach możecie zobaczyć też nową, leciutką wersję Tickless Run, który przyczepia się… do sznurówki w bucie. A że posiada akumulator, to można go wielokrotnie ładować. To świetna opcja dla biegaczy, odporna na zachlapania i z zasięgiem do 2,5 metra. Uprzedzając ewentualne pytania – tak, są też Ticklessy dla psów i kotów, wszystkie je możecie zobaczyć pod tym linkiem. Ale uwaga! Tickless nie zwalnia nas z myślenia i przestrzegania pozostałych punktów z tej listy. Traktujemy go jako wsparcie, ale wciąż zachowujemy ostrożność i zdrowy rozsądek.
UWAGA, ZNIŻKA DLA WAS!
Mam też dla Was obiecaną zniżkę na wszystkie modele urządzeń Tickless.
Kod to ASIA20 i daje Wam aż 20 proc. zniżki na zakupy pod tym linkiem.
Ale uwaga – kod jest ważny tylko do 21 lipca 2022, więc nie przegapcie!
Gdyby nie to urządzenie, nie byłby taki odważny codziennie uprawiać rowerowe szwenduro po dzikich miejscach. Wysokie krzaki, dzikie bagna, gęste lasy i wysokie zarośla i łąki. Ostatnio też testowałem to urządzenie na swoim blogu. Widzę, że też się do niego przekonałaś. Z prostego rachunku wynika, że wydatek na TickLess jest mniejszy niż szczepienie przeciw odkleszczowemu zapaleniu mózgu. A o skutkach ukąszenia strach mówić. Lepiej wydać tę stówkę z hakiem i mieć komfort psychiczny od tych intruzów.
Tickless to mój najlepszy zakup z zeszłego roku, to zmieniło jakość mojego życia! serio.. ogromnie boje się kleszczy, a dzięki temu maleństwu ich nie ma
Naturalnym sposobem dodatkowo zabezpieczającym przed kleszczami są olejki eteryczne, które można stosować już od pierwszych miesięcy życia. Olejki, których kleszcze nie lubią, to miętowy, tymiankowy, rozmarynowy lub np. czystek