Do tego, żeby uprawiać dziennikarstwo, przede wszystkim trzeba być dobrym człowiekiem. Źli ludzie nie mogą być dobrymi dziennikarzami. Jedynie dobry usiłuje zrozumieć innych, ich intencje, ich wiarę, ich zainteresowania, ich trudności, ich tragedie.
Ryszard Kapuściński
84 lata temu, 4 marca 1932 roku, urodził się Ryszard Kapuściński. Z tej okazji mam dla Was trzy opowieści. Opowieści, które odpowiedzą Wam na tak często zadawane mi przez Was pytanie: czy warto być dziennikarzem. Choć może wcześniej należałoby doprecyzować jeszcze, gdzie.
*
Jest wrzesień 2009 roku. Studiuję na polonistyce, specjalizacja: krytyka literacka. Muszę odbyć trzytygodniowe praktyki. Tylko gdzie tu praktykować krytykę? Myśl pierwsza: wystarczy wyjść na ulicę. Tam jednak nikt zaświadczenia mi nie da. Pech chce, że trafiam do redakcji dziennika. Czy rzeczywiście pech? Wtedy jeszcze tego nie wiem. Mam 23 lata, dziennik ma renomę. Słyszę, że jak się sprawdzę, to zostanę z nimi na dłużej. Ja-dziennikarka. Ja-redaktorka. Matka by się ucieszyła, stan konta by się ucieszył, nawet kot by się wtedy ucieszył, bo sam w domu miałby większy spokój.
Pierwszy dzień to porażka. Redakcji daleko do nowoczesnego biurowca, ludziom do tych z gatunku życzliwych, a na pełne radości „dzień dobry” odpowiada mi tylko sprzątaczka. Na domiar złego, przychodzi też inna stażystka. Nie, żebym była zazdrosna, ale komputer jest jeden, krzesło jest jedno, a ja i ona to dwa.
Pierwsze kolegium, wszyscy zgłaszają tematy. Jeden z dziennikarzy mówi, że kogoś nad ranem zadźgali. „Byle na śmierć, bo inaczej to gówno, nie temat” – kwituje na chłodno wydawca.
Ja lekko zdziwiona, ta obok mnie też lekko zdziwiona, na co uspokaja nas jedna ze starszych: „To, to jeszcze normalka. Ten po prawej wczoraj miał gorzej. Jechał do matki zgwałconego chłopca. Kazali mu przywieźć jakieś ckliwe zdjęcie, najlepiej z pierwszej komunii. A przecież on nie mógł mieć jeszcze komunii. Miał dopiero 7 lat”.
**
Jest listopad 2014 roku. Miesiąc wcześniej umarł mi dziadek. To nie jest czas na pracę. To nie jest czas na cokolwiek. Wino leje się strumieniami, naprzemian ze strumieniami łez. Chwilowo mieszkam sama, ale butelki nie wynoszą się same. Raz na kilka dni trzeba więc wyjść na ten śmietnik – śmietnik w samym sercu wrocławskiego śródmieścia. I wtedy dzwoni telefon. Znajomy z poprzedniej roboty, znalazł właśnie kolejną. Mówi, że wkręcił też mnie. Tym razem tygodnik, nie dziennik, więc lżej. Za dobre pieniądze, tylko trzeba zdecydować się już.
Mój dział? Nauka i technologie. Bo robiłam to w poprzedniej redakcji, więc jako jedyna w zespole jako tako się na tym znam. Zbliża się Dzień Niepodległości, mam naukowo ograć ten temat. Znajduję świetnego profesora, a przy tym istne zwierzę medialne. Właściwie samograj, który nie potrzebuje, żeby o cokolwiek go pytać, bo anegdotami sypie jak z rękawa. Więc rozmawiamy o tym, czy patriotyzm da się wytłumaczyć w sposób biologiczny. Zdefiniować go jako formę zaspokojenia potrzeby przynależności. A także tłumaczyć przez instynkt obronny, bo o przetrwanie łatwiej przecież w grupie.
Bierzemy na warsztat flagi, hymny, totemy. Obronę terytorium, marsze, wiece i potrzebę zrzeszania się. Jest naukowo i celnie, a przy tym jak w kabarecie, zabawnie. Szczęśliwa wysyłam rozmowę do autoryzacji. Dumna, bo to najlepsza, jaką w życiu zrobiłam.
Tekst wraca cały na czerwono. Pokreślone są drugie części zdań. Te, które się zaczynają od „ale”. Profesor mówi, że jasne, że patrioci zachowują się trochę jak zwierzęta, ale. I tu następuje cała seria argumentacji. Po korekcie, argumentacji już nie ma. I tak przez dwadzieścia kolejnych pytań.
W mailu dopisek: zadaj jeszcze trzy konkretne pytania:
1. Czy to nie fałsz, że w godle mamy orła? Do Polaków pasowałby chyba raczej sęp.
2. Gdybyśmy mieli porównać polskich polityków do zwierząt, kto byłby największym osłem?
3. W królestwie zwierząt panuje lew. Czy u nas – z racji tego, że jesteśmy narodem padlinożerców – nie powinna panować więc hiena?
Dzwonię do profesora. Przepraszam. Wysyłam mu tekst po korekcie i wprost mówię, jak bardzo jest mi za moją redakcję wstyd. Oboje decydujemy, że poprawiać rozmowy nie chcemy. Nie o tym była. Nie taka była. Do wina nie wracam, ale szerokim łukiem omijam też tamtą redakcję.
***
Styczeń 2015. Brak pieniędzy, kolejne zlecenie. Znowu oni, tym razem z większą ponoć swobodą. Pieniędzy brak, więc mówię: ok. Zbliża się Dzień Życzliwości, mam zrobić wywiad z autorem pomysłu. Pogadać, dlaczego takie właśnie święto, jak je obchodzi, z jakim się odbiorem spotyka. I wtedy wyskakuje naczelna:
„Zapytaj tak: co panu kto złego w życiu zrobił, że uznał pan, że życzliwość trzeba aż świętować”?
Zamurowuje mnie, ale zagryzam zęby, przemilczam. Zgłaszam drugi temat – użycie wirtualnej rzeczywistości w terapii bólu nowotworowego. Brzmi skomplikowanie, ale tak naprawdę jest proste: zakładamy pacjentowi okulary, które ze szpitalnych murów przenoszą go na bezludną wyspę. Albo pod ogromny wodospad. Słowem: odciągamy jego uwagę od bólu, on się wreszcie odpręża, uspokaja, nie męczy.
Naczelna jest zachwycona. Zanim złapię za klamkę, krzyknie i mnie jeszcze zatrzyma:
„Asia, ja muszę wiedzieć, jaki to jest ból. Damy to w szarą ramkę, na sam środek tekstu. Musisz ich wszystkich zapytać: JAK ICH BOLI TEN RAK”?
Nie wiem, jaka reakcja byłaby tą właściwą. Ja po prostu wyszłam i więcej już nie wróciłam.
****
A Ty, kim chciałeś zostać w przyszłości?
Prawdę mną smutny moment wyboru studiów. Za 2 miesiące matura. Przez 3 lata liceum nie robiłam nic. Teraz będę pisać. Albo szukać bogatego męża. Albo to i to. Trzymajcie kciuki!
Z pisania ciężko jest wyżyć, ale ciężko też wyżyć z niekochanym mężem ;) Może więc spróbuj pomyśleć nad opcją nr 3? ;)
Pogratulować mądrych życiowych wyborów i odwagi cywilnej. Oby nic sie nie zmieniło w tej materii. A reszta niech bierze przykład!
Dziękuję, choć nie wiem, czy jest czego gratulować. Ucieczka to ciągle zbyt mało, żeby zbawić świat. ;)
Mesjanizm w tym wieku? A ucieczka to czasami jedyne godne (uwagi) wyjście ze złej sytuacji.
No wiesz, mam prawie 30 lat. Do 33 tak blisko! ;)
God is a woman? :)
Pytanie! ;)
W sumie to nigdy nie widziałam siebie w dziennikarstwie. Przypiszczałam, że w redakcjach panuje znieczuloca momentami, że tenat musi być zjadlowy i w ogóle kłaść na kolana nawet w najbardxiej monotnnym dniu/tygodniu/miesiącu, ale żeby aż tak być natawionym na sprzedawanie się gazety przez historie zniekształcane? Oh god…
Różnymi osobami chciałam zostać w przeszłości. W 2015 strzelił mi rok maturalny. Teraz na studiach. 100% dających mi możliwości wymażonej pracy w przyszłości
Ja, jak byłam mała, chciałam zostać jak większość dziewczynek – po prostu – księżniczką. No i trzeba było! ;)
Ja chyba bym nie umiała :D
Ja bym chociaż spróbowała! ;)