Dziewica, najlepiej bez pieniędzy, może być z rozbitej rodziny. Tak żony to jeszcze nikt nie szukał

A może i szukał, ale nie z takim rozmachem, jak Edward. Otóż Edward jest młodym i przedsiębiorczym mężczyzną i na swoim profilu na Facebooku zamieścił ogłoszenie matrymonialne, w którym wypisał między innymi, że poszukiwana przez niego kobieta:

powinna być od niego niższa

powinna mieć 25/27 lat („ale im mniej, tym lepiej”, choć sam ma lat 33)

może być „po trudnej historii, z rozbitej rodziny, patologicznego domu, po nawróceniu”

ba, może być nawet byłą zakonnicą!

musi być „nastawiona na założenie bardzo dużej rodziny”

powinna być skromna i pokorna, mieć dobre serce i dbać o siebie

ma być kobieca, skromna, piękna i delikatna jak Maryja

nie może mieć tatuaży, popierać aborcji czy antykoncepcji ani mieć męskich pasji

może za to nie mieć pieniędzy, pracy czy mieszkania (cytując Edwarda: „nawet lepiej”!)

nie może być szczepiona

A to bynajmniej nie koniec. Ale już na tym etapie widać wyraźnie, że brakuje tylko dopisku: „i da się ubezwłasnowolnić”. No taki to jest ten nasz Edi.

Oczywiście internet zrobił z nim to, co można było przewidzieć, to jest: nie zostawił na nim suchej nitki. Co z jednej strony rozumiem, bo jakiej kobiety on szuka i po co, to widać jak na dłoni, a z drugiej jednak mam wrażenie, że Ediego za jedną przynajmniej rzecz się nie docenia. To jest: za szczerość.


SYNDROM GOTOWANEJ ŻABY

Zostawmy jednak na chwilę historię Edwarda. Wiecie, na czym polega syndrom gotowanej żaby? Jeśli wrzucicie żabę do wrzącej wody, to ona z niej momentalnie wyskoczy. Ot: organizm z automatu rozpozna zagrożenie i zarządzi natychmiastową ewakuację. Co innego jednak, jeśli wrzucicie żabę do garnka z zimną wodą i powolutku będziecie tę wodę podgrzewać. Co zrobi żaba? Ano nic, bo nie zauważy zmian temperatury. Jej organizm będzie na bieżąco adaptował się do nowych warunków, aż ugotuje się biedaczka na śmierć. I dokładnie w ten sam sposób wiele kobiet niszczy sobie życie w swoich własnych związkach. Ot, dając się ugotować.

Jak? Ano tak, że najpierw spotykają faceta. Mądry, zabawny, czarujący i opiekuńczy. Wypisz, wymaluj: idealny mąż i ojciec dla ich potencjalnych dzieci. Kto by się nie zakochał, nie? I mamy później typowy scenariusz: ślub, dziecko (ewentualnie odwrotnie, byle szybko), kobieta na macierzyński, później na wychowawczy. On w międzyczasie zapewni milion razy, że najważniejsza jest dla niego rodzina, że on się o wszystko zatroszczy, że ona nie po to go ma, żeby pracowała, a najlepiej to mieć dzieci rok po roku, i tak dalej, i tak dalej. Ona więc go potulnie słucha (w końcu on chce dla niej jak najlepiej), rodzi te dzieci, dba o nie, gotuje, zajmuje się domem.

Słowem: pracuje, ale w domu, co generuje zerowe zarobki oraz zerowe doświadczenie w CV. Ale przecież ma jego, więc nie ma się czym martwić. On w międzyczasie robi się czasem trochę, tam krzyknie, tu uderzy dziecko, tu ją szarpnie za nadgarstek. Tu ona się ogarnie po dwóch latach, że fajnie byłoby wyjść z koleżankami, na co on, że bez niego nie wyjdzie, i tak dalej, i tak dalej.

I zanim ona zorientuje się, że coś poszło nie tak, to najpewniej będzie już bez własnych pieniędzy, bez pracy pracy, najpewniej też bez znajomych. A jedyne, co ma, to dzieci i męża, który albo już jej nie kocha, albo ją zdradza, albo zamknął ją w złotej klatce i stosuje na niej któryś rodzaj przemocy: czy to psychicznej, fizycznej czy ekonomicznej. Czy stało się to z dnia na dzień? Pewnie, że nie. I tak właśnie daje się ugotować w tej podgrzewanej stopniowo wodzie żaba i tak daje się ugotować wiele z nas.


SKANDALICZNE OGŁOSZENIE MATRYMONIALNE?

Wróćmy więc do Edwarda. Przede wszystkim, Edward nie zasłużył na lincz. Sama byłam przerażona, gdy czytałam to ogłoszenie. Ale właśnie: dzięki temu w mig zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Widzę wprost, jakie facet ma potrzeby i oczekiwania i wiem, że nie ma takiego konia, z którego musiałabym spaść, żeby się na to pisać. Edward po prostu postawił przede mną garnek z napisem „wrzątek”. Ba, postawił go przed tymi wszystkimi tysiącami kobiet, które przeczytały to ogłoszenie!

Oczywiście, jest też taka opcja, że komuś taki układ właśnie pasuje. Na pewno są w tym kraju kobiety, które z racji religii, własnych przekonań, nieprzepracowanych problemów czy też – zwyczajnie – z wygody – zechcą na taki anons odpowiedzieć. Facet przecież wprost pisze, że szuka kobiety, która nie musi pracować, byle rodziła mu dzieci i o niego dbała. Możemy unosić się honorem, że mamy 2022 rok, czasy się zmieniły, itp., ale – nie oszukujmy się – wciąż niejedna by na to poszła.


KSIĄŻĘ EDWARD NA JEZUSKOWYM OSIOŁKU

I ja uważam, że Edward spisał się tutaj na medal. Nie wiem, czy dało się być bardziej szczerym, bezpośrednim i uczciwym wobec swojej potencjalnie przyszłej kobiety. Owszem, dla mnie ten zestaw wymagań równa się wrzątek. Ale dzięki temu wiem, że nie chcę i nie pozwolę sobie do niego wskoczyć. Ale wciąż jest to o niebo uczciwsze i lepsze niż serwowanie cudownie orzeźwiającej i chłodnej wody, kiedy w ręku kitra się zapaliczkę i tylko czeka, by odkręcić gaz.

I tak, wiem, że wiele z Was zupełnie inaczej wyobraża sobie swojego księcia na białym koniu. Ale taki Edward na jezuskowym osiołku przynajmniej nikogo ani niczego nie udaje. Oczywiście, można też wziąć pod uwagę mniej optymistyczny scenariusz i zastanowić się, czy słynne ogłoszenie matrymonialne nie miało być po prostu najskuteczniejszą i najtańszą zarazem reklamą jego osoby i usług. Wszak Edward specjalizuje się w „mentoringu, konsultacjach związkowych, treningu personalnym i indywidualnej pracy nad sobą”, a ogłoszenie zamieścił przecież na swoim własnym fanpage’u. Efekt? O Edwardzie huczało pół internetu! Ba, napisał o nim nawet ASZdziennik. No ale załóżmy, że to zupełnie nie o to chodziło, a on naprawdę szuka sobie żony. I ja akurat szanuję to, jaki jest w tym konkretny.


PANI POZNA PANA, BO JEST ZDESPEROWANA

I tu przechodzimy do kolejnego problemu, jakim jest nasze niezdecydowanie. Jak często jest tak, że same nie wiemy, czego tak właściwie chcemy? Że nie zastanawiamy się, jakie minimalne kryteria musi spełniać drugi człowiek, aby móc nadawać się na partnera dla nas? Ile razy jest tak, że spotykamy kogoś, kto zupełnie nam nie odpowiada, ale przymykamy oko na te wady? Ile z nas liczy w uzdrowicielską moc związku i myśli, że on już, już zmieni się o 180 stopni, tylko wystarczy wytrwać do piątej czy dziesiątej randki? W i końcu: ile kobiet wmawia sobie, że facet się zmieni po ślubie?

Pamiętam, jak kiedyś zapytałam swoje obserwatorki na Instagramie o idealnego partnera i o to, jaki ich zdaniem powinien być. Zgadniecie, jaka odpowiedź wprawiła mnie w osłupienie? Żeby nie było, przez większość odpowiedzi przewijał się standardowy pakiet cech: powinien być mądry, opiekuńczy, zaradny, przystojny. Nie oceniam, wymieniam. Natomiast odpowiedź, która zaskoczyła mnie najbardziej – i to wcale nie pozytywnie – brzmiała: BYĆ. Powinien być.

I to jest dla mnie już najwyższy przejaw desperacji. Ja wiem, że wiele z nas zostało wychowanych w romantycznym duchu i uważa związek za spełnienie wszystkich swoich najskrytszych marzeń, a posiadanie partnera za gwarancję życiowego sukcesu, ale… to tak nie działa. Naprawdę nie wystarczy, żeby ten facet był. Kojarzycie to zawołanie, że bierny, mierny, ale wierny? Wiele kobiet i tego przecież nie wymaga, przymykając oko na zdrady, byle facet nie odszedł. I to jest dopiero dramat. Być tak złaknionym związku, żeby się godzić na wszystko.


CZASEM LEPIEJ PIECHOTĄ

Czy czytając ogłoszenie matrymonialne Edwarda wiesz, jakiej kobiety szuka? No jasne! Czy jednocześnie wiesz, czy Ty szukasz takiego Edwarda? Tak samo! I naprawdę, wszystkim żyłoby się łatwiej, gdyby ludzie tak podchodzili do sprawy. Żeby jednak nie było: absolutnie nie pochwalam samych oczekiwań Edwarda. Dawno nie widziałam czegoś tak absurdalnego i niebezpiecznego. Ale wciąż: to jest moja ocena pewnego konkretnego modelu związku, który innej kobiecie może się podobać. I to nie jest bynajmniej obrona Edwarda. To próba pokazania Wam, że o wiele łatwiej jest, kiedy wiemy, czego chcemy i czego oczekują od nas inni. Wtedy od razu możemy powiedzieć „pasuje mi to” lub „nie pasuje mi to”, nie tracąc tak cennych zasobów, jak energia, uwaga, emocje czy czas.

Edward napisał pod koniec: „Zapraszam do podróży. Ja prowadzę”. Co też jest dosyć wymowne. Ale widzisz: wiesz przynajmniej, żeby nie wsiadać. Swoją drogą: nie wiem, jak u Was, ale u nas znane jest porzekadło „lepiej źle jechać, niż dobrze iść”. No jednak nie. Przy wielu typach kierowców piechota to naprawdę najsensowniejsza opcja. A już na pewno jedyna najbezpieczniejsza.

Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Asia

W punkt! 🙌

Aga

Mam idealna panią dla niego 😂😂

BF5D0F67-9821-4721-9F76-96C26A024B80.jpeg