Jeżeli słyszeliście, że przygotowania do ślubu są równie cudowne, co i wykańczające i że zanim staniecie przed tym wymarzonym ołtarzem, to pokłócicie się miliony razy, to… niestety, ale dobrze słyszeliście. Ślub to jednak nie lada przedsięwzięcie – zwłaszcza, jeśli organizujecie go na kilkaset osób. Jest masa decyzji do podjęcia, masa pieniędzy do wydania i ta cholerna doba, która jak na złość nie chce się cudownie rozciągnąć. Dlatego nie dziwota, że pokłócić się można o wszystko: o smak tortu, o kolor sukni (bo okazuje się, że nagle istnieje nieskończona liczba odcieni bieli), o rodzaj przystawek czy piosenkę na pierwszy taniec. Ale prawdziwa wojna, moi drodzy, to jest dopiero zmiana nazwiska po ślubie.
Od razu pragnę sprostować, że to określenie już z urzędu powinno zostać objęte jakimś banem. Podobnie zresztą jak urlop macierzyński (ten, kto sądzi, że to ma cokolwiek wspólnego z urlopem, chyba nigdy nie został matką). Dlaczego? Bo tę decyzję musicie podjąć długo PRZED ślubem! Niestety, ja sama nie byłam tego świadoma. Po prostu któregoś pięknego dnia pojechaliśmy do Urzędu Stanu Cywilnego, gdzie urocza pani oznajmiła, że swoje nowe nazwisko mam podać teraz, już.
Bez czasu na zastanowienie, bez listy za i przeciw, bez rozmowy z Pawłem ani samą sobą. I tak oto, w tych jakże wątpliwie sprzyjających okolicznościach przyrody, zapadła decyzja o tym, co dalej.
TO JAK JA SIĘ W KOŃCU NAZYWAM?
Od dłuższego czasu zarzucacie mnie pytaniami o to, czy przyjęłam nazwisko Pawła, czy jednak zostałam przy swoim. Odpowiedź – jak zwykle – leży pośrodku ;-) Zdecydowaliśmy się na złoty środek i daliśmy mi dwa. Tym sposobem nazywam się teraz Joanna Pachla-Moczulska, choć przyznam szczerze, że przez całe życie zarzekałam się, że dwóch nazwisk nigdy nie wezmę. I – żeby nie było – ja naprawdę uwielbiam Pawła nazwisko! Gdybym mogła nazywać się po prostu Joanna Moczulska, byłoby pięknie. Nie mówiąc już o tym, że wreszcie skończyłyby się moje wszystkie przypały na poczcie, w urzędach czy z kurierami. Bo jak ma się na nazwisko Pachla, to wcale nie ma się w życiu lekko. Pacha, Pachła, Pachala, Pachała, Szpachla – no, jest w czym wybierać. Dlatego zmiana nazwiska po ślubie na Moczulską mogłaby być nawet zbawienna. Mogłaby, ALE.
Bardzo długo i ciężko pracowałam na swoje nazwisko. Pracuję w branży, w której trzeba być rozpoznawalnym. Doskonale znam pojęcie marki osobistej i od wielu lat robię, co mogę, aby moja była jak najsilniejsza. Zmiana nazwiska po ślubie tym momencie, po tych wszystkich sukcesach (których jesteście ogromną częścią), byłaby strzałem w kolano. To jak zaczynać od zera. Nie czarujmy się: ludzie nie oswajają się ze zmienionymi nazwiskami. Nie uczą się ich od nowa. Więc albo dalej byłabym Pachlą, mimo zapisu w papierach, albo zupełnie nową Moczulską, która wyłania się z odmętów internetu niczym Wenus z morskiej piany. W każdym razie: BEZ SENSU.
Kolejna sprawa: ja kocham swoje nazwisko! Dla mnie moje nazwisko to moja tożsamość, to 32 lata życia, to moja historia, to po prostu ja. Nie chodzi o to, że mam coś do przyjmowania nazwiska po mężu i że traktuję to jako jakąś paskudną pozostałość patriarchatu. Nie, nie. Ale ja zwyczajnie lubię być sobą. Może zabrzmi to dziwnie, ale jako Joanna Pachla czuję się spójna, kompletna. Nie wiem, kim jest Joanna Moczulska, ale to nie byłabym ja, to nazwisko nigdy nie byłoby tak naprawdę moje. Mimo całej miłości do Pawła: nie, bo nie.
ZMIANA NAZWISKA PO ŚLUBIE: JAKIE SĄ OPCJE?
Niestety, niewiele innych opcji zostało. Ktoś powie, że Paweł mógł też przejąć nazwisko po mnie. A ja mu powiem, że Paweł zabiłby go za tę odpowiedź śmiechem ;-) Serio, tej opcji nawet nie braliśmy pod uwagę. Jest coś takiego jak męska duma (co nie zawsze idzie w parze z rozsądkiem, ale niech im już będzie) i od razu wiedziałam, że Paweł mi się na to w życiu nie zgodzi. Zresztą, śmiał się, że jak zostanę przy swoim, to się na mnie teść obrazi, więc jego to by chyba w ogóle już wydziedziczył ;-) A tak całkiem serio: faceci w tym kraju zwyczajnie tego nie robią. I bardzo proszę, nie rzucajcie mi tu z przesadnie feministycznymi zarzutami, bo tak po prostu jest.
Kolejna – ostatnia już opcja – jest taka, że małżonkowie wzajemnie przyjmują swoje nazwiska. Czyli ja bym się nazywała Pachla-Moczulska, a on Moczulski-Pachla albo Pachla-Moczulski. Polskie prawo to dopuszcza, ale sami przyznacie, że wygląda to po prostu fatalnie. O ile jeszcze dwuczłonowe nazwisko kobiety nikogo raczej nie dziwi i jest jasnym komunikatem, że jest najpewniej czyjąś żoną, o tyle w przypadku mężczyzn to już jest lekko absurdalne. No i – niestety – zupełnie niepraktyczne. Podpisywanie się takimi dwuczłonowymi koślawcami to nie lada wyczyn i – jako Pachla-Moczulska – coś już o tym wiem ;-) Raz, że na wszystkich umowach i we wszystkich rubryczkach człowiekowi miejsca brakuje, to jeszcze umęczy się zdrowo, zanim każdą stronę takiej umowy podpisze.
U mnie pod tym względem i tak nie ma dramatu, bo i Joanna, i Pachla, to wyrazy raczej krótkie, więc ta Moczulska jest jeszcze jakoś do ogarnięcia. Ale co miałaby powiedzieć taka Karolina Kowalewska-Malinowska? Przecież to idzie dostać zadyszki od samego literowania! Natomiast jest jeden argument, który dodatkowo przemawiał za tym, żeby nazwisko mieć albo męża, albo podwójne. I jest nim nazwisko dziecka. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale od tylu osób słyszałam już, że lepiej, jeśli matka i dziecko mają takie same nazwiska, że wierzę, że dwa różne mogą generować problemy. A że Stasiek od zawsze jest Moczulski, to cała sprawa wydała mi się przesądzona.
CZASAMI NIE MA LEPSZEGO WYJŚCIA
Niestety, zmiana nazwiska po ślubie niesie ze sobą o wiele bardziej uciążliwe konsekwencje, niż długi podpis w urzędzie. Po pierwsze, musisz wymienić dowód osobisty, prawo jazdy i paszport (a poza dowodem to nie są to wymiany darmowe). Po drugie, musisz zgłosić to w bankach. Po trzecie, musisz zgłosić to w swojej sieci komórkowej i generalnie u wszyskich firm, z jakimi jakoś tam działasz. Po czwarte w końcu, jeśli prowadzisz własną firmę, jak ja, to musisz to też zgłosić w CEIDG. Co to oznacza w praktyce? Masę druczków do wypełnienia, masę kolejek i godziny stania.
Czy było to dla mnie komfortowe? Jasne, że nie. To niesamowite, że nikt nie wpadł jeszcze na pomysł utworzenia jakiegoś jednego systemu, w którym wpisuje się nowe nazwisko i ono automatycznie aktualizuje się we wszystkich możliwych bazach. Naprawdę, życie wtedy byłoby o wiele prostsze. Chociaż myślę, że wystarczyłoby też popracować nad kulturą osobistą urzędników, a wtedy i to stanie w kolejkach byłoby lżejsze do zniesienia. Oczywiście nie twierdzę, że miły i kulturalny urzędnik nie istnieje – może to tylko ja na takich bardzo rzadko trafiam.
Ale, wracając do sedna: czy zmiana nazwiska po ślubie może być problemem? Jak pokazuje mój przykład: może. Nigdy nie podobały mi się nazwiska dwuczłonowe i zawsze podchodziłam do nich bardzo krytycznie. Że jak to, albo że ta baba była taka niezdecydowana, albo że nie miała odwagi postawić się własnemu chłopu i zostać przy swoim. Tak więc zaliczyłam właśnie solidną lekcję pokory. Czy jestem zadowolona z tego, jak się obecnie nazywam? Nie i jeszcze pewnie chwila minie, zanim się przyzwyczaję. A czy dzisiaj podjęłabym inną decyzję, gdyby mnie nikt nie poganiał i gdybym miała czas, żeby to wszystko przemyśleć? Pewnie nie, bo wiem, ile moje nazwisko dla mnie znaczy i ile Pawła nazwisko znaczy dla niego.
A skoro mówią, że małżeństwo to szereg kompromisów, to przynajmniej zaczęliśmy od całkiem konkretnego ;-)
Nigdy nie rozumiałam kobiet, które mając zajebiście długie nazwisko doklejały sobie zajebiście długie nazwisko męża. Np. wykładowczyni z mojej uczelni nazywa się Hardukiewicz- Chojnowska. Przecież to ręka może odpaść jak się podpisuje jakąś umowę.
W przypadku wykładowcy dochodzi kwestia dorobku naukowego – jesli masz na koncie prace podpisane panieńskim nazwiskiem, po prostu łatwiej przy nim zostać/dodać drugi człon, niz liczyć na to, ze ktos czytający publikacje skojarzy, ze w międzyczasie wzięłaś ślub.
Gdybym została przy swoim nazwisku i dodała nazwisko męża była bym Augustyniak-Paduszyńska. Wtedy to by chyba musieli nowe druki w urzędzie przygotowywać,a samo przeliterowanje to już wyczyn :D
U mnie potencjalnie Koladyńska-Wiśniewska, też bym się bała o miejsca w drukach :D A tak serio, to mimo tego, że ślub jest u mnie kwestią jeszcze tych mocno odległych rzeczy, to myślę czasami nad tym. Bo nazwisko mam (jak to mówię) po dziadku – w sensie panieńskie mamy, ale wychowali mnie dziadkowie i od małego tak mówię. I lubię swoje nazwisko bardzo, szczególnie, że jest rzadkie – a z drugiej strony chciałabym w przyszłości pokazać, że „hej, tak, mam męża i on jest super”. I tak od kilku lat co mi się o tej kwestii przypomni to nadal nie wiem,… Czytaj więcej »
Ja przez chwilę pracowałam na telefonie gdzie często zdarzało się że potencjalni klienci musieli przeliterować nazwisko.. nie zliczę ile Pań się pomyliło przy dwuczłonowym, ale pamiętam też Pana który dzielnie literował obco brzmiące nazwisko z różnymi falkami nad literami jak już potwierdziliśmy, że to to UWAGA przypomniał sobie że przecież od 2tyg jest żonaty i z racji mieszkania w Polsce i chęci przyjęcia nazwiska żony teraz jest Miguelem Kęs ?❤️
Hahahaha ale się uśmiałam.
A dla mnie z kolei od zawsze bylo oczywiste że nazwisko męża i koniec. Chociaz gdybym jakos na swoje panienskie nazwisko pracowała, jak Ty to i moze bym sie zastanawiala. ?
Ja z kolei kiedy w wieku 21 lat miałam wyjść za mąż za studencką miłość mojego zycia, to na pytanie urzędnika UC jakie chcę nosić nazwisko po zawarciu związku, odpowiedziałam bez chwili wahania, że męża. I było to dla mnie coś oczywistego i fantastycznego jednocześnie!
Do ślubu jednak nie doszło.
Pięć lat później wyszłam za mąż za innego mężczyznę i noszę nazwisko podwójne.
Daje mi to czasem do myślenia..
Czyżby pierwsza „szalona” miłość? Ja za pierwszego mojego chłopaka wyszłabym bez wahania, myślałam już jak będziemy żyć i gdzie mieszkać (I rok studiów). Ten za którego wyszłam czekał 3 lata, żeby się oświadczyć i 2 kolejne żebym zaczęła ORGANIZOWAĆ ślub. Też czasem o tym myślę…
@Joanna, i tak tez to traktuje większość mężczyzn. Podwójne nazwisko to taka podświadoma potrzeba oddzielenia się od męża, na zasadzie „ok, wychodzę za niego, bo chcę mieć dzieci no i nie chce być sama na starość, ale tak naprawdę chce żyć dalej własnym życiem”. Możecie się śmiać, albo oburzać, ale jest w tym duże ziarno prawdy. Na przykład, moja koleżanka, jest już po ślubie prawie dziesięć lat, ale mentalnie wciąż pozostała niezależna, jak by żyła sama. Przykładowo, oni już kończą budowę domu, ale ona w gronie znajomych zwykle mawia „Już kończę się budować”, „Byłam wybrać meble do stołowego”. Współczuję jej… Czytaj więcej »
Dla mnie już od lat jest oczywiste, że jeśli do jakiegoś ślubu kiedyś dojdzie w moim życiu, to tylko podwójne nazwisko. Rodzice mają dwie córki, nie chcę, by nasze nazwisko w tej gałęzi drzewa genealogicznego po prostu przepadło. ;)
Przepadnie, bo dzieci i tak będą miały nazwisko ojca ;)
A skąd wiesz?? To twoje dzieci, że się wypowiadasz?
A kto tak powiedział? Nie zmieniłam nazwiska na mężowskie z kilku różnych powodów: i dorobek na koncie, i poważna groźba wygaśnięcia mojego nazwiska (zostały nas łącznie 4 baby w dwóch gałęziach rodziny), i silne zapędy feministyczne. Młody ma nazwiska po nas obojgu, żeby było sprawiedliwie. Argument, że nazwisko dwuczłonowe jest zbyt długie i niepraktyczne, dla mnie jest nieco infantylny – Hiszpanie nie narzekają a z reguły do kompletu maja przynajmniej dwa imiona ;)
Anna, czyli ty masz nazwisko swoje, maz ma swoje. A dziecko np, Kowalski-Wójcik?
Dokonując w urzędzie wyboru nazwisk, wybiera się nazwisko męża, żony oraz dziecka – nikt więc nie narzuci dziecku nazwiska męża, jeśli małżonkowie zdecydowali inaczej (np o nazwisku dwuczłonowym). Tradycyjny pogląd ze to żona powinna zmienić nazwisko jest w obecnej rzeczywistości socjoekonomicznej przestarzały i nieuzasadniony.