Tak, tak, to ta słynna mata Pranamat ECO, którą albo się kocha, albo się jej nienawidzi. Niezależnie od tego, czy się ją kiedykolwiek widziało na oczy, czy nie ;-) W każdym razie, w lutym minął mi rok, od kiedy zgodziłam się ją testować. I szczerze? To nie była miłość od pierwszego ukłucia. Pierwsze wrażenie określiłabym hashtagiem #nacholeręmitobyło, bo tak, na początku to naprawdę boli. Ale poleżałam na niej pierwszy kwadrans, później drugi. I tak dzień po dniu dochodziłam do etapu, w którym kiedy dzwoni stoper, obwieszczając uwalniającą wiadomość, że mogę już wstać… A ja wcale nie mam na to ochoty! I szczerze? Wciąż nie znam lepszego sposobu na rozluźnienie po całym dniu pracy. No dobra, lampka wina też robi robotę. Ale ani to zdrowe, ani też – w przeciwieństwie do maty – nie pomaga na bolącą głowę.
Dlatego ja swoją matę kocham i bronię jej jak lwica. Chociaż z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to moja najbardziej wymagająca i – no dobra, nie będę się bała użyć tego słowa – uciążliwa współpraca. I to chyba wkurza mnie w tym najbardziej. Serio, żaden inny produkt nie wywołuje u mnie takich kontrowersji, o żaden nie mam aż tylu zapytań, a już ciągłe prośby o kody rabatowe to standard, czasem po kilka razy w tygodniu. I pewnie opłacałoby mi się to bardziej, gdybym miała jakikolwiek procent od sprzedaży, ale tak się składa, że nie mam. Dzięki temu nie muszę Was namawiać jak ten akwizytor do kupna, bo zwyczajnie nic na tym nie zyskam. No, może poza satysfakcją. Ale moje wynagrodzenie nie będzie od tego ani większe, ani mniejsze. Po prostu: piszę, co myślę, a Wy z tym robicie, co chcecie.
CZY MATA PRANAMAT JEST CI NIEZBĘDNA DO ŻYCIA?
Oczywiście, że nie. Piramida Maslowa nie bez powodu jej nie uwzględnia. Natomiast ja polecam ją konsekwentnie i tak samo mocno, bo to jedna z najlepszych rzeczy, na jakie w swoim blogowaniu trafiłam. Inne takie hity to np. Roomba czy Dyson. I nie, one też nie są mi niezbędne do życia, natomiast znacząco mi je ułatwiają. Tak samo mata Pranamat. Masę razy mówiłam Wam już o tym, że uwielbiam pracować. To już jest chyba nawet pracoholizm, ale przed komputerem potrafię siedzieć po kilkanaście godzin dziennie. Zwłaszcza przez ostatni rok, kiedy łączę blogowanie z pisaniem własnej książki. Efekt? Obolałe plecy, boląca głowa, masa stresu, problemy ze snem i tak spięte ramiona i kark, że mięśnie nie chciały odpuścić nawet po położeniu się już do łóżka. Czy mata to zmieniła? O 180 stopni!
Jakim cudem? Ano takim, że to mata do akupresury, której początki sięgają jeszcze starożytności. Nie oszukujmy się – gdyby ta technika nie była skuteczna, nie przetrwałaby tych tysięcy lat. Od tamtej pory ją udoskonalano i jednym z takich „ulepszonych” wynalazków jest mata Pranamat ECO. Tutejszy sekret tkwi w serii kwiatów lotosu o spiczastym kształcie. To one – poprzez nacisk, wywierany na skórę – stymulują nasz centralny układ nerwowy. To w ten sposób poprawiają nam krążenie krwi i pomagają dotlenić organizm. Co więcej, tak jak przy innych masażach, tak i tu wydzielają się endorfiny, nie bez powodu nazywane hormonami szczęścia. To one zmniejszają nasz stres, zmęczenie i poczucie lęku, one poprawiają nasz nastrój i przynoszą ukojenie i spokój. One w końcu mają naturalne działanie przeciwbólowe i przeciwzapalne. Dlatego codzienne leżenie na macie jest dla nas tak zbawienne.
CZY NIE WSTYD MI POLECAĆ TAK DROGIEJ MATY?
Czy wszystkie maty działają tak samo? Nie wiem, bo nie testowałam wszystkich mat do akupresury, jakie istnieją na rynku. Ja mam tę jedną konkretną i od roku polecam ją wszystkim całym sercem – mają ją już nawet moje przyjaciółki. Co więcej, Pranamat też jest absolutnie pewien swojego produktu, o czym najlepiej świadczą dwa fakty. Pierwszy to gwarancja na aż 5 lat od zakupu. A drugi – aż 30 dni na testowanie albo zwrot pieniędzy, jeśli nie będziecie zadowoleni. Natomiast przez to, że mata Pranamat jest chyba najdroższą taką matą na rynku (nie bez powodu, bo ta jakość to jest po prostu sztos), co chwilę znajduje się ktoś, kto podważa sens jej kupowania. I to jest już skrajnie denerwujące, bo przecież każdy z nas ma wolną wolę i może podejmować samodzielne decyzje zakupowe. I szczerze? Ilekroć ktoś pyta mnie, po co mi tak droga mata, mam ochotę zapytać, czy na ulicy z podobnym pytaniem zaczepia np. właścicieli Mercedesa. No bo przecież taka Multipla też jeździ, prawda? To po co właściwie przepłacać?
A już najlepsze pytanie, jakie mi zadano, to czy nie wstyd mi polecać tak drogiej maty, na którą nie wszystkich stać. I nie wiem, czy bardziej mnie ono zdziwiło, czy rozbawiło. Bo raz, że mnie też nie na wszystko stać i jakoś nie mam o to do nikogo pretensji. A dwa, że to tak, jakby ktoś zapytał mnie, czy nie wstyd mi nosić pierścionka zaręczynowego od Tiffany’ego, skoro u jubilera za rogiem można kupić inny 10x tańszy. No można, tylko co to zmienia? Każdy z nas jest dorosły. Każdy sam decyduje, po jakie produkty sięga, ile chce za nie płacić i jakim markom ufa. Ja od początku istnienia bloga, czyli już od dobrych 6 lat, pokazuję wyłącznie te rzeczy, których sama używam. Czy dla poprawy czyjegoś samopoczucia powinnam udawać, że korzystam z innej maty? To jak z pytaniem, dlaczego pokazuję się na Instagramie z paczką Lay’sów, zamiast o niebo zdrowszych chipsów z jarmużu. Może dlatego, że… jem Lay’sy, a nie chipsy z jarmużu? Niezależnie od tego, co kto o tym myśli – to są po prostu moje wybory.
CZY KAŻDA MATA DO AKUPRESURY JEST IDENTYCZNA?
Co lepsze, wcale nie pochodzę z bogatego domu. Doskonale pamiętam grudzień kilka lat temu, kiedy przyszła mocniejsza zima, a ja zarabiałam tyle, że nie wiedziałam, czy kupić sobie kurtkę czy buty, bo na jedno i drugie nie było mnie stać. Zresztą, od zawsze byłam uczona rozsądnego wydawania pieniędzy. To znaczy: mogę kupować wszystko, co mnie uszczęśliwia, a nie tylko to, co jest mi niezbędne do życia, ale niech to ma jakiś sens. Dlatego nigdy nie kupiłam nic na Aliexpress, bo tam każdy może sprzedać wszystko, niezależnie od sposobu produkcji i wykorzystywanych materiałów. Z tego samego powodu nie kupuję też tony tanich rzeczy. Bo wolę kupić jedną czy dwie, ale droższe i lepsze jakościowo. Uważam to za słuszne i fajne podejście, ale nie przypisuję sobie monopolu na rację. Każdy wybiera takie, jakie mu odpowiada – bo póki co, to wciąż jest wolny kraj ;-)
Czy mam coś przeciwko kupowaniu tańszych mat? No pewnie, że nie. Problem w tym, że nie spotkałam się jeszcze z produktem, który byłby choć zbliżony w jakości do Pranamat. Czyli byłby wykonany z dobrych eko materiałów i posiadał badania kliniczne, niezbędne atesty i certyfikat OEKO-TEX. Niestety, nie wszystkie firmy dbają dziś o rzetelne podejście do sprawy i często produkują wszystko po kosztach, w uboższych częściach świata i ze słabej jakości materiałów. Nie mam jednak kompetencji, żeby każdą taką matę oceniać – zwłaszcza, że jest ich teraz mnóstwo.
Natomiast kiedy czytam, że w produkcji mat Pranamat wykorzystywany jest w 100 proc. hipoalergiczny plastik HIPS, zatwierdzony przez Unię Europejską i stosowany m.in. do produkcji sprzętu medycznego i zabawek dla dzieci, to jakoś bardziej to do mnie przemawia, niż gdy czytam w opisie innych mat, że wyprodukowane zostały z materiału ABS, z którego – jak informuje Wikipedia – produkuje się m.in. obudowę aparatury elektronicznej, sprzętu AGD czy elementy samochodów. I nie wiem, czy to jest spoko czy jednak nie spoko. Ale niekoniecznie chciałabym, żeby kolce z niego wbijały mi się w ciało.
CZY PO ROKU KUPIŁABYM NOWĄ MATĘ? NIE, BO NIE MA TAKIEJ POTRZEBY
Ja zresztą w tamtym roku na Wasze życzenie przygotowałam porównanie dwóch mat. Dlaczego? Ano dlatego, że w komentarzach pojawiały się zarzuty o to, że w Pranamat płaci się tylko za markę, a byle mata za 50 zł to jest totalnie to samo, tylko bez metki. Efekty tego porównania możecie zobaczyć pod tym linkiem – jeżeli kogoś nie przekonuje wiarygodność opisu, to niech spojrzy sobie na zdjęcia. Kiepski materiał, zapięcie na rzepy, w środku zwykła pianka, a kolce (porównajcie też kształt i układ) przeklejone klejem. No więc nie, to nie są identyczne maty. Oczywiście, każdy może powiedzieć, że nie robi mu to różnicy i świadomie sięga po tańszą matę. Ale mówić, że są takie same? No chyba jednak nie. Oczywiście, zaraz potem dostałam pretensje, dlaczego nie porównałam mat Pranamat z droższymi matami: za 100 czy 200 zł. No to się nigdy nie kończy! W każdym razie, ja nie mam zamiaru wydawać więcej pieniędzy na inne maty, bo jedna mi spokojnie wystarczy. W trosce więc i o naszą planetę, i własną kieszeń, na wszystkie kolejne takie prośby odpowiadam grzecznie „nie” ;-)
Tak samo odpowiadam też na pytanie, czy po tym roku kupiłabym nową matę. Nie, bo nie ma takiej potrzeby. Moja nadal wygląda dokładnie tak samo, jak pierwszego dnia. Chociaż zwiedziła ze mną pół Polski, zwykle zwinięta byle jak w odmętach bagażnika! Ta jakość plus to, że ona naprawdę działa, to dla mnie wystarczające argumenty za tym, że ta cena jest uzasadniona. Jeśli dla kogoś nawet z kodem cena jest wciąż za wysoka, to przypominam, że na stronie Pranamat można też kupować na raty za pomocą DotPay i funkcji PayPo. No i last but not least – to nie jest jakaś tam chińska mata, co do której nie wiecie, jak i z czego została zrobiona. Maty Pranamat ECO produkowane są na terenie Unii Europejskiej, w Rydze, a ich skuteczność i bezpieczeństwo potwierdzają certyfikaty i badania kliniczne. Nie wiem, jak Was, ale mnie to wszystko przekonało rok temu i nadal zresztą mnie przekonuje
A w weekend miałam ją już zamawiać!!! Z nieba mi spadasz <3
O widzisz, jak się dobrze składa! ;)
Ja ciągle waham się nad kolorem – ten turkus na żywo też taki ładny?
Tak!!! Moim zdaniem to najładniejszy kolor, nawet te limitowane edycje go nie przebijają <3
Haha, już się po tytule spodziewałam wiadomego skandalu :)) Ja swoją matę mam i też kocham, więc rozumiem podejście jak lwica :))
Ja nie z tych, którzy lubią je wywoływać ;) Ale cieszę się, że mata Ci służy! <3