Pani wynajmie ode mnie to mieszkanie. Będzie pani zadowolona

Nie pamiętam już, ile razy wynajmowałam w życiu mieszkanie. Osiem? Może dziesięć? Ale co się naczytałam ogłoszeń, to moje. A tam – poezja! W każdym zachwyt nad zachwytami, a opisy lepsze niż u Orzeszkowej. Z biegiem lat ogarnęłam nawet klucz do rozszyfrowania poszczególnych pojęć:

Ładne – zamiennie nazywane też nowoczesnym albo – jak kogoś srogo poniesie już wyobraźnia – także designerskim. Czyli: wystrój typu IKEA, a na wyposażeniu obowiązkowo regał BILLY, szafa PAX i łóżko MALM. Oraz – w cenie zawrotnych 25 zł – stolik LACK.

Przytulne – czyli o łącznej powierzchni 25 metrów kwadratowych, a i to tylko dlatego, że do mieszkania przynależy 5-metrowy balkon. Zaprojektowane zapewne przez absolwenta AWF-u, bo ktoś tu nieźle się musiał nagimnastykować, żeby zmieścić salon, sypialnię, łazienkę i aneks kuchenny na powierzchni, przypominającej raczej piwniczkę na wino.

Słoneczne – pomalowane na żółto, miejscami na pomarańczowo. Czyli patriotycznie, bo słoneczne ściany w blokach to taki nasz polski must have, jak kosz na śmieci, trzymany pod zlewem, meblościanka z przeszkleniem albo kapcie specjalnie dla gości.

Ciepłe – w zimie pot leje Ci się z czoła, bo kurki od grzejników pourywane, a latem patelnia taka, że czekolada zmienia stan skupienia na płynny, choćby schować ją w czeluściach biurka. Brak rolet, brak zasłon, brak nawet firanek, dzięki czemu podziwiacie się z sąsiadem w caluteńkiej krasie.

W spokojnej okolicy – ewentualnie: w cichej dzielnicy albo z dala od zgiełku miasta. Czyli 50 km od centrum i skomunikowane tak, że na uczelnię albo do pracy masz trzy przesiadki autobusem i dwie tramwajem. Spokój z kolei zapewnia pani Halina spod piątki, wydzwaniająca na policję za każdym razem, ilekroć dostrzeże coś niepokojącego ze swego posterunku na parapecie.

Na strzeżonym osiedlu – czyli jest pan Stefan-ochroniarz, co to dorabia sobie do emerytury i zakłada czapkę-niewidkę, ilekroć na osiedlu dochodzi do kradzieży, bójki czy innej awantury. Dni mijają mu na drzemkach w garażowej kanciapie, a za ciężki uważa dzień, w którym odebrał Ci dwie paczki od kuriera.

W dobrej cenie – cena jak za zboże, a w ogóle to Niemiec płakał, jak sprzedawał. Czasem dla podniesienia prestiżu z informacją, że jest po remoncie, choć tak naprawdę został przeprowadzony gdzieś w latach dziewięćdziesiątych. Opcjonalnie z dopiskiem „plus rachunki”. Czyli jak doliczysz wodę, prąd, internet, czynsz i gaz, to okazuje się, że cenę wyjściową możesz pomnożyć razy dwa.



KOLEJNY WYNAJEM? DZIĘKI, ALE NIE

Oczywiście, młodość rządzi się własnymi prawami i nawet dziś, z perspektywy czasu, to poszukiwanie mieszkania wydaje mi się pełne uroku i nawet całkiem zabawne. Wizja zamieszkania przy psychopatycznej rodzinie, wylądowania na bruku bądź dzielenia pokoju z fanem zbyt głośno słuchanego disco polo to zawsze przecież jakaś przygoda. Natomiast to jak z tribalem, wytatuowanym nad pośladkami – w pewnym wieku wiesz już, że więcej byś sobie tego nie zrobił. Poza tym z biegiem lat zaczyna kiełkować Ci w serduszku silna potrzeba posiadania czegoś własnego.

Własnych ścian, w które wreszcie możesz wbić gwoździe i powiesić ukochane zdjęcia bez strachu, że ktoś potrąci Ci za to 500 zł z kaucji. Własnych podłóg, na których będziesz tańczyć do rana. Własnej kuchni, w której ukochana osoba usmaży Ci naleśniki. Własnej łazienki, w drzwi której trzech lokatorów nie będzie walić od 7 rano, bo spieszy się właśnie do pracy. No i własnej sypialni, w której masz własną szafę z własnymi ubraniami, własne półki z własnymi książkami… No i – co nie jest takie znowu oczywiste – własne łóżko, w którym nikt wcześniej nie zwymiotował ani nikt nie umarł.



DLACZEGO MIESZKANIE, A NIE DOM? 

Bo jeśli mam coś budować, to tory z LEGO. Bo nie mamy jeszcze dość sił, czasu, pieniędzy. Ale i nie mamy takiej potrzeby. Oboje wychowaliśmy się w domach jednorodzinnych. Wiemy, jak tam się żyje, ile jest przestrzeni, jak smakuje kawa, wypita we własnym ogródku. Ale oboje wiemy też, ile to kosztuje. Dom to skarbonka bez dna. Jak nie sypie Ci się płot, to malujesz elewację, skuwasz płytki w łazience, wymieniasz okna lub ogrzewanie. W domu zawsze jest coś do zrobienia. A blok? Blok to wygoda. To mniej miejsca, ale i mniej obowiązków. Nie obchodzi Cię, że dach już do wymiany, że piec nienajnowszy, że żadne z Was znowu nie skosiło trawy.

Szczerze? Nie znoszę też życia na kilku poziomach. Pięter, schodów, podziałów. Teraz mamy mieszkanie, które jakiś architekt o aspiracjach na czarodzieja przekształcił z trzypokojowego na – ekhem – kawalerkę. Da się? Da się. Ot, wyburzamy ściany i jedyne drzwi, jakimi możesz trzasnąć, to te do łazienki oraz te wyjściowe. I – wbrew własnemu rozumowi oraz równie własnemu mężowi – jest mi z tym dobrze. Jak w kłębuszku, bezpiecznie. Piwnice, strychy, garaże, nasłuchiwanie skrzypiących schodów – to chwilowo nie dla mnie.



TWÓJ DOM, TWOJA BAZA

Szczytem szczęścia od zawsze było więc dla mnie własne mieszkanie. Choćby z kredytem na 30 lat i metrażem niegodnym nawet garderoby u Jennifer Lopez, ale jednak własne. Czy było to łatwe? Nie. Sama pewnie do dzisiaj nie byłabym w stanie spełnić tego marzenia. Ale z Pawłem – już jak najbardziej. Kiedy przeprowadziłam się do Warszawy, przez ponad rok mieszkaliśmy u niego. Ale wiedzieliśmy, że czas rozejrzeć się za czymś własnym, kiedy tylko na horyzoncie miało pojawić się dziecko. Co prawda Paweł długo twierdził, że małe dziecko to małe potrzeby i na pewno zmieścimy się w jego dwupokojowym mieszkaniu wielkości połowy przyzwoitej kawalerki, ale życie zweryfikowało te jego plany już na etapie kompletowania wyprawki.

Efekt? Jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. W najpiękniejszym mieszkaniu, jakie mogłabym sobie wymarzyć – bo naszym własnym. Może nie jest to apartament w samym centrum Warszawy. Może w kuchni nie stoi lodówka Smega, a wyciskarkę do cytryn mamy z Carrefoura zamiast od Philippe’a Starcka. Ale to jest właśnie nasz dom. Nasze miejsce i nasza baza. Jak ten port dla statków, które – choć kochają wypływać na szerokie wody – to też muszą mieć do czego wracać.



MIESZKANIE PLUS: SZANSA NA DACH NAD GŁOWĄ

Niestety, nie wszyscy mają tyle szczęścia. Nie wszyscy mają odpowiednie oszczędności, stabilną pracę czy zdolność kredytową. Poza tym, ogarnięcie własnego mieszkania to nie lada wyzwanie. Finansowe, logistyczne i emocjonalne. Natomiast nie wiem, czy wiecie, ale istnieje coś takiego, jak Mieszkanie Plus – to rządowy program, oferujący mieszkania na wynajem lub wynajem z opcją dojścia do własności. Stworzony został z myślą o tych wszystkich osobach, które nie mają szansy na uzyskanie własnego mieszkania, chociaż bardzo by chciały. A dlaczego jej nie mają? Bo zarabiają zbyt dużo, żeby przysługiwało im prawo do mieszkania komunalnego lub socjalnego. A jednocześnie zbyt mało, by wynająć mieszkanie na rynku komercyjnym bądź starać się w banku o kredyt hipoteczny. Albo dyskredytują ich inne, pozadochodowe kryteria, jak choćby wiek w przypadku seniorów.

Dlatego program Mieszkanie Plus jest skierowany do wszystkich ludzi, ze wszystkich grup społecznych. Nieważne, czy jesteś studentem czy seniorem, singlem czy szczęśliwym posiadaczem kilkuosobowej rodziny. Ważne, żebyś ubiegając się o mieszkanie, spełniał dwa kryteria. Po pierwsze, nie możesz mieć już na własność żadnego mieszkania ani innej nieruchomości. Po drugie, musisz mieć możliwość terminowego opłacania czynszu. Tylko tyle, żeby móc wziąć udział w programie, którego łączny potencjał obejmuje 120 tysięcy mieszkań. Jeśli chcesz się dowiedzieć, czy Mieszkanie Plus jest realizowane w Twoim mieście lub uzyskać o nim więcej informacji, zadzwoń na infolinię pod nr 801 801 596 lub wejdź na stronę www.mieszkanieplus.gov.pl – mocno trzymam kciuki, bo wierzę, że każdy powinien móc zrealizować swoje mieszkaniowe marzenie! ♥


Wpis powstał we współpracy z Krajowym Zasobem Nieruchomości

Zdjęcia: Tola Piotrowska

Subscribe
Powiadom o
guest
13 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Roma

Haha, nie wiedziałam, że da się napisać zabawny tekst o programie rządowym, ale od dzisiaj jesteś moim mistrzem :D

Dora

I stylowe! Nie zapominajmy o stylowych mieszkaniach, czyli koniecznie meble z poprzedniej epoki!

Magda

Asia, skąd ten Stasia ekspres?