Na zdj. kadr z filmu „Amelia”, reż. Jean-Pierre Jeunet
Niedługo kupię dużo książek i będę je czytać. Wieczorami pójdę sobie do kina, a nocami będę słuchał deszczu spadającego na miasto. I tak będzie aż do wiosny. I aż do wiosny nie będę do nikogo mówił o miłości.
Marek Hłasko
Za mną 11 totalnie niesamowitych dni, spędzonych właściwie od rana do nocy w kinie. Do tego w jednym z ulubionych, za które wciąż kocham to miasto. Zorganizowany po raz 14. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty pokazał, że Wrocław przynajmniej pod tym kątem osiągnął już poziom europejski. Że może faktycznie nadajemy się na stolicę kultury, bo fajne rzeczy robić u nas się da. Dlaczego było tak dobrze? Z pięciu przynajmniej powodów.
1. Przestrzeń
Od kiedy Nowe Horyzonty są Nowymi Horyzontami, z budynku nie chce się wyjść. To genialna przestrzeń do relaksu i pracy. Począwszy od zwisających z sufitu już od wejścia huśtawek, na salach kinowych kończąc. Bez względu na to, czy chcesz spotkać się z przyjaciółmi, iść na film, posiedzieć przed komputerem czy napić się dobrej kawy. Miejsca dużo, ekipa fajna i wyluzowana, nikt się nie obraża i nie strzela fochów. Niby norma, ale spróbujcie pójść sobie gdzie indziej.
2. Publiczność
Takich ludzi nie znajdziesz w multipleksach. Nie chciałabym wchodzić w przykre uogólnienia, ale jeden z moich wykładowców posłużył się niegdyś celnym pojęciem „multiplebsu” i ilekroć trafiam do znanej wszystkim sieciówki, nie mogę wyjść z podziwu dla trafności jego stwierdzenia. Jasne, że tam też trafiają normalni, kulturalni ludzie. Tylko to trochę jak z yeti, osobiście nigdy nie mogę ich spotkać. Zawsze trafiam natomiast na tych, którzy nie wyobrażają sobie życia bez siorbania coli i wciskania w siebie kolejnych kubełków popcornu. Do tego ciągłe gadanie, dzwoniące telefony, chamskie komentarze i śmiechy jak spod bloku. A ja jestem dziewczyna ze śródmieścia, ja takich widoków na co dzień u siebie mam dość.
Za to do miejsc takich jak NH ludzie przychodzą zwykle nie do kina, traktowanego jako zapchajdziura wieczoru, ale na konkretny film. To publiczność świadoma i wymagająca, posiadająca już określony gust filmowy albo umiejętnie go szukająca. To nie są dzieciaki, które właśnie zerwały się z lekcji ani rodziny, wciskające film między zakupy w galerii a obiad w KFC. To widz, którego IQ przewyższa wartość temperatury pokojowej i który przez współczesne kino rosyjskie rozumie coś więcej, niż filmiki, które wyskakują po wpisaniu „funny Russia” w odmętach serwisu YouTube.
3. Bogaty program i sprawny system rezerwacji
11 dni, 365 filmów, w tym 199 pełnometrażowych. Do tego ściągniętych tutaj z różnych zakątków świata, nagradzanych na festiwalach w Cannes, Locarno, Berlinie czy na festiwalu Sundance. Absolutna różnorodność pod kątem nazwisk, gatunków, szerokości geograficznych i stylów. Do tego seanse, rozgrywające się od rana do nocy, pozwalające na dopasowanie ich do codziennego grafiku oraz prosty, klarowny system rezerwacji, pozwalający zaklepać miejsca osobiście, przez telefon albo internet i w dowolnym momencie je ewentualnie odklepać, jeśli nagle coś nam wyskoczy. Absolutna wygoda, bo nawet, jak kwitniesz na przystanku gdzieś na środku miasta, to z repertuarem jesteś na bieżąco. Do tego masz podgląd, gdzie jakie aktualnie jest obłożenie, co pozwala ocenić szanse, czy na dany film uda Ci się jeszcze wbić.
4. Spójność i konsekwencja
Będąc we Wrocławiu między 24 lipca a 3 sierpnia nie dało się udać, że festiwalu nie ma. Przez wszystkie najważniejsze punkty miasta przebijał festiwalowy róż, a już totalnym odlotem była plaża na placu Solnym. Kolejny dowód na to, że lato w mieście nie musi zawiewać nudą, a każdą przestrzeń da się uczynić bardziej przyjazną. Piach pod nogami, leżaki pod plecami, widok dzieciaków na torze do skimboardingu. Do tego wszędzie mijający Cię ludzie z charakterystycznymi torbami i smyczami, z programami w ręce. I nawet wypożyczalnia rowerów, gdyby ktoś chciał się bujnąć przez miasto.
Ba, nawet reklamy łatwe do przełknięcia – wiadomo, że tego typu impreza nie odbyłaby się bez udziału sponsorów. Ci zaś – nie wyłożyliby kasy bez możliwości reklamy. I chwała organizatorom za to, że bez nachalności im się to tutaj udało. Nie drażniły ani spoty przed seansami, ani wytapetowana logami przestrzeń. Było prosto, subtelnie i z głową.
5. Klimat
Będący właściwie sumą wszystkich czterech, wyliczonych wcześniej punktów. Naprawdę niepowtarzalny, z masą pozytywnych emocji, odświeżonymi i dopiero co zawiązującymi się przyjaźniami. Z ludźmi, z którymi łączy Cię ta chwila, to miejsce i ta sama pasja.
Dziękuję, było mi pięknie.
pięknie powiedziane
ten cytat z Marka Hłaski uderza w punkt. za każdym razem. a festiwalu zazdroszczę! i czekam na inspiracje :)
Mam podobne odczucia, z festiwalem zaczynam dopiero, byłam azaledwie parę razy, ale od pierwszego razu go pokochałam…
Prawda? Mnie się szalenie podoba w nim to oderwanie od normalności. Inaczej mi w kinie niż poza nim.
Prawda. Ja wróciłam – podobnie jak w tamtym roku – odurzona, zaczadzona. I nie chodzi o ilość obejrzanych filmów, tylko jakość i ilość… mnogość emocji, jakie z sobą niosą… no i lubię sobie pochodzić po mieście i posmakować cały ten pijar i marketing… i nawet ten róż mnie nie razi…
piąteczka!
;)