Na zdj. kadr z filmu „Seksmisja”, reż. Juliusz Machulski
Przecież gdzieś musi istnieć jakiś inny, lepszy świat!
Od lat nie mam w domu telewizora, ale czasem jestem wdzięczna ludzkości za ten wynalazek. Z pewnością zatrzymuje w domach całą masę idiotów, którzy – gdyby im go nagle zabrakło – mogliby wpaść na pomysł oglądania filmów w kinach. I nic bym przeciw temu nie miała, gdyby oni faktycznie je oglądali, zamiast sprawdzać co chwilę nowinki na Facebooku, mlaskać popcornem czy omawiać ze współtowarzyszem każdą scenę z zaciekłością godną komentatora sportowego.
Do moich ulubieńców w tym względzie zalicza się pani, która na seans przyszła z pistacjami i łuskała je sobie w najlepsze, dopóki lud jej nie zlinczował, jak również pan, który bez pardonu odebrał wczoraj w kinie telefon. Jak nie wiecie, co się robi z ludźmi, odbierającymi w kinie telefon, to mój ulubiony nieistniejący pisarz zaprezentował to w jednym z pierwszych odcinków „Californication”.
Ale to wszystko są kwestie techniczne, które dałoby się rozwiązać, na przykład ludzi kneblując. Albo przypinając im ręce do poręczy fotela, trochę jak na krześle elektrycznym, a trochę jak przy wyrywaniu migdałków. Tylko co im zrobić z głowami?
Bo wiecie, ludzie mają taki przykry zwyczaj uważania się za znawców. Zawsze i wszędzie. I jednym z ich ulubionych powiedzeń w tematyce kinowej jest „na polskie filmy nie chodzę”. A jak już taki pójdzie i nawet mu się spodoba, to zachwyt ograniczy do lapidarnego „niezły, jak na polski film”. Jeśli nie spodoba, to „jak to polski film”.
I wtedy mam ochotę tych ludzi wylegitymować. Z ich wiedzy, kompetencji, doświadczeń. Zapytać, co i kiedy ostatnio widzieli, że rzucają tu teraz takimi hasłami. Na jakiej podstawie ferują te swoje wyroki. Jakby polskość z zasady była zła. Jakby gdzieś tam, poza granicami, faktycznie miał istnieć inny, lepszy świat.
A kiedy polskie kino było niby słabe? Wiadomo, że trafiają się wpadki typu „Kac Wawa”, „Wyjazd integracyjny” czy „Sęp”. Że idziesz do kina i nie wiesz, gdzie oczy podziać, aż żal Ci, że nie masz własnego kubełka z popcornem. Albo że ciągle jest pełny i głowa się w nim nie zmieści.
Ale obok nich śmiało funkcjonują takie perełki, jak „Ida” Pawła Pawlikowskiego, „Dziewczyna z szafy” Bodo Koxa, „Płynące wieżowce” Tomasza Wasilewskiego czy najnowsze „Hardkor Disko” Krzysztofa Skoniecznego. Albo „Chce się żyć” Macieja Pieprzycy, stanowiące genialny popis jednego aktora. Znośne jest przecież „W imię” Małgośki Szumowskiej, całkiem niezłe są ostatnie filmy Pasikowskiego i Smarzowskiego (chociaż czasem wydaje mi się, że ci dwaj ustanowionej przez siebie poprzeczki już więcej nie przeskoczą). A to tylko kilka tytułów, kilka nazwisk, z ostatniego roku czy dwóch.
Dzisiaj, 14 maja, mija równo trzydzieści lat od premiery „Seksmisji” Machulskiego. Filmu kultowego, z którego cytaty na dobre weszły do naszego języka, podobnie jak te z „Misia” czy z „Psów”. Nie sądzę, aby filmy współczesne miały podobną do nich siłę rażenia. Aby za kolejnych trzydzieści lat ktoś pamiętał wspomniane wcześniej tytuły. Podobnie jest jednak z pisarzami, muzykami i innymi artystami. Giniemy w natłoku twórców i dzieł kultury, ale przesadna ilość nie świadczy o ich marnej jakości.
Dzisiejsze polskie kino nie jest złe. Może faktycznie ma za sobą więcej porażek, niż sukcesów, ale to trochę jak z ludźmi – tu także większość to raczej przeciętność.
[…] Wyrwane z kontekstu — Ty też nie chodzisz do kina na polskie filmy? Czyli o tym, że polskie kino może nie jest u szczytu swoich możliwości, ale tragedii również nie ma. Oraz czy ty też należysz do generacji idiotów? Bo każdy wie, że technologia to zło. […]
Oj uwielbiam Cie za ten wpis. Jakbym słyszała własne myśli.;)
jak to dobrze, że nie tylko ja myślę o krześle elektrycznym… ;) a tak poważnie, to dziękuję!
Genialnie ujęte. Są świetne fimy polskie i są kiepskie filmy polskie. Tak samo jak zagraniczne. Chociaż amerykańskie chyba w 90% to proste, przewidywalne filmy robione dla niewymagającego odbiorcy. U mnie w mieście jest jedno, małe kino gdzie nie sprzedawali popcornu i ludzie narzekali, ze filmy z opóźnieniem i nie ma nachosow i pepsi, bo nudzą sie podczas seansu. Na szczęście wybudowali duże kino, popcorn i pesi jest, a ja w spokoju chodzę do mojego małego, przytulnego kina. Dobrze, ze jeszcze są takie miejsca. Wczoraj byłam właśnie na powstaniu warszawskim, nie wyobrażam sobie oglądania tego wsród tłumów chrupiących i siorbiacych.
też zawsze wybieram małe kina. a jak muszę do multipleksu, bo tylko tam coś grają, to chodzę rano. albo w poniedziałki. wtedy da się tam żyć. niestety, rekonstrukcję „Psów” puścili u nas tylko w Multikinie, we wtorek o 19. i było to traumatyczne przeżycie. a powstanie jak?