Na zdj. kadr z filmu „Dzień świra”, reż. Marek Koterski
Co pan myśli, że jeśli nie podbijam karty w fabryce azbestu o siódmej, albo drutu, albo nie napierdalam datownikiem w listy na poczcie do szesnastej, to nie jestem w pracy? Kumasz pan to, czy masz pan za daleko do łba? Ja tutaj właśnie pracuję!
Widzicie. Święta to taki piękny czas, kiedy zjeżdża się cała rodzina i każdy każdemu może soczyście dać w twarz. Mniej lub bardziej bezpośrednio, umyślnie lub nie – to już jest całkiem nieważne. Jak byłam mała, moim ulubionym i regularnie słyszanym wtedy komplementem było to, że mam buzię jak księżyc w pełni. Oraz że jestem podobna do taty, co – ilekroć na niego spojrzałam – doprowadzało mnie wtedy do najszczerszego płaczu. Ale z perspektywy czasu myślę, że to i tak było komplementowanie w wersji light. Bo zabawa zaczęła się z wiekiem.
Dziś w menu standardowy zestaw pytań – czym się zajmujesz, jaką masz pracę, kiedy trzaśniesz sobie ślub, a także dorodne dziecko, najlepiej w tej kolejności. A jeśli w innej, to też żadna rozpacz, bo krew nie woda, a dziecko – chciane czy nie – niezmiennie dar od Boga.
Jak spod ziemi pojawiają się więc całe zastępy kuzynek i ciotek, które dokładnie wiedzą, co jest dla mnie najlepsze i na przemian – w zależności od klasy i wieku – szczypią mnie albo w boczki, albo za policzki. A ja się wtedy uśmiecham jak celebryta po źle wstrzykniętym botoksie.
Sama się im zresztą podkładam. Pomijając samochód, którym i tak nie umiałabym jeździć, chociaż prawo jazdy mam od dobrych dziesięciu lat, kuleję ze wszystkim, a z pracą, to już zwłaszcza. Bo widzicie, jestem jak Adaś Miauczyński. Nie podbijam karty na zakładzie, nie jestem pracownikiem fizycznym. A cóż to jest, ta praca umysłowa? Do tego taka z domu, bez szefa nad sobą, stanowiska przy taśmie produkcyjnej i przerwy na kanapki? Taka praca to nie praca, a jeśli ktoś twierdzi inaczej, to znaczy, że jest nierobem i utrzymuje się z pensji matki.
I co to znaczy, że piszę? Co piszę? Do internetu? Żeby to jeszcze była gazeta. Gazetę można dotknąć, można ją czytać w trakcie sesji na kiblu bądź owijać w nią dzieciom kiełbasę. Ale internet? Internetu dotknąć nie sposób, a zatem – z logicznego punktu widzenia – internet to coś, czego nie ma.
A to, że w wolnym czasie czytam? Czyta się Biblię, w porywach książkę kucharską. Można też telefoniczną, ale po co, skoro dzisiaj i tak wszyscy mają komórki? Można też ulotki z marketów, bo nie masz rozrywki większej nad szał niedzielnych zakupów. „Czytnik kodów kreskowych niewidzialnym tatuażem mojej głowy”, jak śpiewał w „Smyczy” genialny Bartek Porczyk.
Z pewnym strasznie fajnym chłopakiem śmialiśmy się z tego ostatnio. Bo on akurat jest fotografem i też słyszy wyrzuty, że mógłby pomalować przedpokój, wziąć się do „normalnej” roboty, zrobić coś wreszcie dla domu. To nic, że się opędza od zleceń. Ot, „chodzi z tym aparatem jak kurwa po dworcu”.
To skoro już pozostajemy przy tej poetyce, to ja Was najmocniej przepraszam i wracam do swojej pisaniny, chociaż wiadomo, że taka praca to żadna praca. Niemniej, czas nagli, a mnie idzie dzisiaj niczym kurwie w deszcz.
Well, z namacalną pracą, i to w służbie ludziom, nie jest lepiej! Top 3 to dla mnie: „a chłopaka już masz?”, „a mieszkanie to pewnie w tym roku będziesz kupować?”, „no, ale co Ty tak, po świecie się włóczysz, teraz to czas rodzinę zakładać!”, tylko zerkam na zegarek, żeby się już urwać. Na szczęście od roku nie byłam na żadnych świętach w domu, a skype, wiadomo, internet słaby, nie ma czasu na wiele poza życzeniami. Polecam urwanie się z domu naświęta, a rodzinę odwiedzić po newralgicznym okresie ;)
„a co Ty w ogóle studiujesz?” powtarzane kilka razy do roku, nieprzerwanie od lat trzech. czemu nie potrafią się raz wsłuchać i zrozumieć?
Poważniejszy problem zaczyna się, gdy powiesz ile zarabiasz na tym czy innym zajęciu, które tak na prawdę pracą nie jest. Do tego dochodzi jeszcze kwestia na co pieniądze wydajesz. Bo przecież na wakacje nie trzeba jechać na koniec świata, a zamiast dużego mieszkania na strzeżonym osiedlu lepiej wynająć kawalerkę w wielkiej płycie. W końcu taniej i więcej zaoszczędzisz, bo oszczędzać trzeba na czarną godzinę.