Żegnamy się czule, „Wyrwane”. Sześć lat to i tak stanowczo za długo

Podobno poniedziałki dobrze jest zaczynać z przytupem. To i zaczynam! I od razu wyjaśniam, że ten tytuł nie jest żadnym clickbaitem – „Wyrwane z kontekstu” naprawdę przestają dzisiaj istnieć. No, może nie tak definitywnie, bo jeśli ręka Wam się omsknie i odruchowo wpiszecie ten adres, to nadal przekieruje Was na Waszego (a już na pewno na mojego!) ulubionego bloga. Który jednak od kilku dni potajemnie nosi już nazwę joannapachla.com, ale potrzebowaliśmy najpierw wszystko dokładnie sprawdzić i potestować, żeby móc Wam to oficjalnie ogłosić. I od razu spieszę wytłumaczyć, po co to i co za tym idzie, bo to nie jest tak, że zmiana nazwy bloga jest czysto kosmetyczna.

Przeciwnie, idzie za tym rewolucja i to całkiem spora. A jej zwieńczeniem będzie absolutnie ważna i potrzebna książka. Taka, jak lubicie najbardziej, czyli o… związkach!

ZMIANA NAZWY BLOGA TO DOPIERO POCZĄTEK

Dlaczego w ogóle postanowiłam zmienić nazwę? Bo nie lubię już starej. I to nie wiecie nawet, od jak dawna! Pamiętam, że rozmawiałam o tym z Pawłem, jak jeszcze mieszkałam we Wrocławiu. Czyli z dobrych 5 lat temu! Bo ta nazwa naprawdę była fajna na początku – jak nie wiedziałam jeszcze, w którą stronę chcę pójść i dokąd ten blog w ogóle mnie zaprowadzi. Wtedy dobrze było schować się za jakąś wymyśloną nazwą, której nikt nie kojarzy. Swoją drogą, muszę napisać Wam kiedyś tekst o tym, jak chciałam nazwać bloga. Pomysłów mi nie brakowało, ale z perspektywy czasu mogłabym je określić mianem „co jeden, to gorszy” ;-) Dość wspomnieć, że przez długi czas chciałam nazwać blog „La Siekierra”! Ale to już jest temat na całkiem inną opowieść. W każdym razie, „Wyrwane z kontekstu” to już nie jestem ja. Jestem Asia. A ze starą nazwą od dawna się już nie utożsamiam. To raz.

Dwa, że od tamtej pory blogosfera mocno się sprofesjonalizowała i – co za tym idzie – skomercjalizowała. Blog to od dawna moje miejsce pracy. To na nim zarabiam, to jemu poświęcam kilka, niekiedy kilkanaście godzin na dobę. To dzięki niemu mogę trafiać co miesiąc do blisko 300 tysięcy ludzi. I naprawdę nie chcę, żeby ktoś, kto przychodzi do mnie poczytać teksty poważne tematy – związkowe, społeczne, motywacyjne, czy choćby te, związane z szeroko pojętą kobiecością czy macierzyństwem – patrzył na nazwę, która w mojej perspektywie nie tylko się już zużyła, ale i jest kompletnie infantylna. Poza tym, jak Wam się kojarzy określenie „wyrwane z kontekstu”? Chyba niezbyt dobrze, prawda? Bo od razu myślimy, że ktoś jakieś słowa przekręcił, wyrwał z całości wypowiedzi, że coś tam sobie nadinterpretował. Nie muszę chyba mówić, że nie o taki efekt mi chodzi?

WYRWANE Z KONTEKSTU SERIO SIĘ JUŻ SKOŃCZYŁY

Co więcej, blog miał kiedyś bardzo konkretną formułę i tamta nazwa – wbrew pozorom – wcale nie wzięła się z kosmosu. Ci z Was, którzy są ze mną tu od początku, pamiętają pewnie genezę. Otóż założenie było bardzo wtedy bardzo konkretne: biorę jakiś cytat i to z niego robię sobie punkt wyjścia. Stąd „wyrwane z kontekstu” – bo wyrywałam z kontekstu pewne słowa i dobudowywałam wokół nich osobne, całkiem nowe znaczenia. Poza tym teksty dopełniały wówczas kadry z filmów. Więc je też sobie stamtąd „wyrywałam”. Jeśli chcecie zobaczyć, jak to wyglądało w praktyce, to sięgnijcie sobie do któregoś z najstarszych tekstów. Jak na przykład tego o dość zabawnym dzisiaj tytule „Jak wybrać sobie mężczyznę? Na przykład jak kolor ścian”. Zobaczycie, że tuż pod tytułem czai się cytat, a nad nimi z kolei rozpościera się kadr z „Seksu w wielkim mieście”.

Jak pewnie zdążyliście już zauważyć, od dawna tego nie robię. Ta formuła nie tyle, że się wyczerpała, co stała się mocno ograniczająca. Przede wszystkim, na blogu zaczęły pojawiać się moje zdjęcia. Przeplatanie tego z kadrami z filmów straciło swój sens. Przez długi czas wspierałam się więc grafikami czy zdjęciami ze stocków, ale kilka tygodni temu postanowiłam, że i z tego czas zrezygnować. Zależy mi na spójności i estetyce, więc obecnie wszystkim nowym tekstom towarzyszą zdjęcia Toli Piotrowskiej. Wcześniej działaliśmy razem głównie przy wpisach sponsorowanych. Dziś jej zdjęcia na blogu to już absolutna norma i nie wyobrażam sobie, żeby miało być kiedyś jak dawniej.

DLACZEGO JOANNAPACHLA.COM?

Bo blog to ja, parafrazując słynne hasło Ludwika XIV. Nie chcę chować się za żadnym zmyślonym pseudonimem. Nie czuję tego, nie potrzebuję, nie kręci mnie to u innych. Kiedyś wszyscy tak zaczynaliśmy, dziś coraz częściej się od tego odchodzi. Poza tym na tym też polega ta profesjonalizacja, to budowanie marki osobistej, zamiast pisania internetowych pamiętniczków. Zresztą, chyba nikt już tak dzisiaj na blogi nie patrzy. I dlatego też nie ma sensu zmieniać jednej abstrakcyjnej nazwy na drugą. Zwłaszcza, że od dawna już działam też poza blogiem. Mam też przecież ogromny fanpage, zrzeszający ponad 145 tysięcy ludzi. Razem z Pawłem rozwijam naszą grupę na Facebooku, na której też jest ponad 20 tysięcy kobiet. Do tego codziennie mówię do Was na Instagramie, gdzie obserwuje mnie kolejnych 20 tysięcy ludzi. Dlatego sama chcę być wspólnym mianownikiem dla wszystkich tych miejsc.

Coraz częściej też chodzę do telewizji, gdzie wypowiadam się jako ekspert. Nie chcę, żeby przedstawiano mnie nazwą bloga, którego od dawna już nie czuję. Regularnie współpracuję też z markami i nie chcę, żeby ich twarzą były jakieś „Wyrwane z kontekstu” – nawet, jeśli im to nie dotąd nie przeszkadzało. Mam 33 lata i jestem cholernie dumna z tego, że nazywam się Joanna Pachla. Wiele lat pracowałam na to nazwisko i chcę, by kiedyś było tak samo znane, jak dziś znane są właśnie „Wyrwane z kontekstu”. Poza tym jeszcze w tym roku ukaże się moja pierwsza książka. Książka, o którą sami prosiliście i na którą wiem, że wielu z Was czeka. Jest już skończona, wychuchana i wymuskana i lada dzień będzie mogła iść do redakcji, a po niej już do drukarni. I to też dlatego zmiana nazwy bloga była konieczna – bo moja własna marka jest teraz dla mnie ważniejsza.

CZEMU ZDECYDOWAŁAM SIĘ NA TO TAK PÓŹNO?

Uprzedzając ewentualne pytania – nie zmieniłam tej nazwy wcześniej, bo bałam się, że technicznie to się posypie. Że przez zmianę domeny albo Google mnie zje i SEO mi szlag trafi, albo znikną mi wszystkie lajki pod tekstami, a przecież gdzieniegdzie idą one w tysiące. Dość wspomnieć tekst o tym, czego nie mówić osobom z depresją, który dotąd polubiło ponad 70 tys. osób. Ja wiem, że dla większości to nie ma znaczenia. Ale może jestem sentymentalna, skoro dla mnie jednak ma? Natomiast doszliśmy z Pawłem do etapu, w którym oboje stwierdziliśmy, że jesteśmy na to gotowi. Ja od strony emocjonalnej, on – od strony technicznej. Przy wsparciu chłopaków z JDM.pl (swoją drogą, polecam ich hosting – są absolutnie najlepsi!) ogarnął temat tak bardzo, że nie bałam się ani przez sekundę. Lajki zostały, strona działa świetnie, a i nowa domena ma się w Google coraz lepiej.

Mężu, z tego miejsca – najmocniej na świecie DZIĘKUJĘ!

Co dalej? Zmiana nazwy bloga to dopiero początek. Jeszcze w tym tygodniu leci do Was pierwsza edycja mojego newslettera. Kto jeszcze się nie zapisał, niech szybciutko klika w ten link. Nieustannie zapraszam Was też na Facebooka, do naszej babskiej grupy wsparcia. Nieskromnie uważam, że udało nam się stworzyć jedną z najmilszych i najżyczliwszych grup w całym internecie, więc jeśli dotąd nie dołączyłyście do Fajnych dziewczyn (panowie, wybaczcie, ona naprawdę jest tylko dla pań), to polecam mocno. Można tam o wszystko zapytać, na wszystko się pożalić, zasięgnąć porady na każdy temat.

NOWY ROK, NOWY BLOG, NOWE LOGO!

Jak pewnie część z Was już zauważyła, zmiana nazwy bloga wymusiła nie tylko zmianę domeny, ale i zmianę logo. Nad czym też mocno ubolewałam, bo poprzednie kochałam miłością najszczerszą. Ale kiedy bodajże we wrześniu tamtego roku odezwałam się do jego autorki z pytaniem, czy zdecyduje się stworzyć też nowe, wiedziałam już, że będzie dobrze. Paulina Szczepańska (znana Wam pewnie z bloga One Little Smile) to mistrzyni w tym fachu i kiedy podesłała mi 5 propozycji, dała mi zajęcie na kilka dobrych tygodni. Bo wszystkie były tak doskonałe i przez tyle mniej więcej nie umiałam podjąć decyzji. Ale w końcu jest! Tylko moje, ukochane, takie ręcznie pisane!

No i last but not least – Instagram. Miejsce, które ostatnio skradło moje serce, które uważam za najbardziej autentyczne i najlepiej nadające się do codziennej, spontanicznej i mega fajnej komunikacji. Mój profil znajdziecie pod tym linkiem – zapraszam mocno do obserwowania, a tych, którzy sami nie mają tam konta – do zakładania. To tam w tym roku chcę być obecna najczęściej. Tam zadajecie mi najwięcej pytań, to tam najczęściej wymieniamy się spostrzeżeniami o facetach, aktualnych tematach, czasem o dzieciach czy ciuchach. Jest luźno, dziewczyńsko, przyjemnie – a będzie już tylko lepiej!

O reszcie będę dawać znać na bieżąco. W każdym razie, ten rok będzie piękny! A tymczasem ściskam Was ciepło i dziękuję, że jesteście w tym ze mną!

Subscribe
Powiadom o
guest
9 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Izabela

To Twoja decyzja, w pełni zrozumiała bo prowadząc bloga i obserwując swoje życie wiesz najlepiej w jakim kierunku idzie. Jednak mnie będzie bardzo brakować starej nazwy, ponieważ Wyrwane z Kontekstu było tym, co ja pokochałam i miało formułę jaką pokochałam. Pewnie nie tylko ja, ale także tysiące innych osób, bo w końcu bloga o takiej nazwie i w takiej formie lajkowaliśmy w mediach społecznościowych i czytaliśmy. Chociaż będzie mi tego brakować, to pewnie i tak będę tutaj zaglądać co jakiś czas.

Izabela

Ja te początki najbardziej pamiętam :) I konto na instagramie o nazwie La Siekierra ;) Zaglądać na pewno będę, nie zawsze zabieram głos w komentarzach, robię to rzadko, ale – w miarę możliwości – regularnie podczytuję i wracam do starszych wpisów.

Mati

Pisałam to już na Instagramie, ale napiszę i tutaj: super!!! Jak dla mnie, bardzo poważna i dojrzała decyzja. Też nie kumam zupełnie trwania przy wyrwanych, bo teraz to sama ta nazwa jest lekko wyrwana z kontekstu :))

Aga

A mnie tam kompletnie bez różnicy, Asia to Asia <3 Trzymam mocno kciuki, powodzenia!