„Nie klikaj w to”! – brzmi zwykle moja pierwsza myśl, gdy tylko zaciekawi mnie miniatura jakiegokolwiek filmu czy serialu kryminalnego. I nawet nie chodzi o to, że nie lubię, ale o to, że tego typu produkcje rzadko pozostawiają mnie w dobrym nastroju. A jeśli już poświęcam czas na rozrywkę, to raczej po to, żeby sprawiła mi przyjemność, a nie dorzuciła do pieca. „Przełom” jednak obejrzałam – i to bynajmniej nie za sprawą plakatu, którzy uważam za wybitnie słaby. Ani też opisu, który niczym nie odbiega od opisów innych tego typu produkcji. Tytuł? No błagam, to ta sama kategoria tytułów, co „Zmiana” czy „Krzesło”. Ani to cokolwiek mówi, ani intryguje. Ot, sobie jest, bo przecież tytuł być musi.
O co zatem chodzi?
SKANDYNAWSKIE KINO WYGRYWA SWOIM CHŁODEM
Otóż „Przełom” to film szwedzki. I gdy tylko odpalił się zwiastun, a ja usłyszałam, że bohaterowie mówią w którymś ze skandynawskich języków, wiedziałam już, że nie ma dla mnie ratunku. Do tego te kadry – powolne, niespieszne, sunące po ekranie tak, żebyś zdążył poczuć ten film całym swoim ciałem. I kolorystyka – chłodna, stonowana, nie pozostawiająca nadziei, że da się tutaj uniknąć cierpienia. I tu od razu mogę powiedzieć, że ta obietnica została spełniona. Gula w gardle była? Była.
O czym w ogóle jest „Przełom”? Otóż opowiada on historię podwójnego morderstwa, do którego dochodzi jesienią 2004 roku w szwedzkim miasteczku Linköping. Spokój lokalnej społeczności zostaje przerwany, gdy pewnego ranka okolicę obiega wieść o brutalnej zbrodni. Ofiary to 8-letni Adnan, który szedł właśnie do szkoły oraz 56-letnia Gunilla, która jak co dzień pokonywała tę samą drogę do pracy. To ona jako pierwsza zobaczyła mężczyznę, dźgającego nożem dziecko i – choć chciała je uratować – sama została śmiertelnie zraniona. Chłopiec zginął na miejscu, kobieta niedługo po nim, w szpitalu.
ŚLADY SĄ, ŚWIADEK JEST, ALE WINNEGO BRAK
Śledztwem zajmuje się detektyw John Sudin – najlepszy z możliwych, jak można wywnioskować z reakcji lokalnej społeczności. I zarówno on, jak i ta społeczność, staną się kolejnymi niepisanymi ofiarami tej zbrodni. Oto bowiem ludzie zaczynają się bać wychodzić z domu i puszczać dzieci do szkoły. On sam – choć za chwilę ma zostać ojcem – coraz więcej czasu spędza nad aktami i coraz bardziej oddala się od żony. I są jeszcze ci, których to dotknęło najmocniej – rodzice Adnana i mąż Gunilii, którzy rozpaczliwie oczekują wyjaśnienia, kto i dlaczego zabił im najbliższych.
Co więcej, początkowo nic nie wskazuje na to, że śledztwa nie uda się szybko rozwiązać. Przede wszystkim, morderca jest nieostrożny. Zostawia w końcu na miejscu narzędzie zbrodni – nóż, którym dźgał swoje ofiary. Co więcej, niedaleko porzuca też swoją czapkę, a jego krew jest także na okolicznych liściach. Ale – co najważniejsze – jest świadek. Świadek, który widział i samą zbrodnię, i twarz mordercy. I ktoś zapyta: co w takim razie mogło pójść nie tak? Dlaczego policja zawiodła? Cóż, widocznie tak bywa.
TO NIE NADZIEJA UMIERA OSTATNIA
I tutaj ogromne brawa należą się kreacji detektywa. Jest on tak uparty, zaangażowany i oddany sprawie. A jednocześnie wiecznie targany wyrzutami sumienia, bo okazuje się, że nie da się być jednocześnie dobrym policjantem, mężem i ojcem. I przez długi czas mniej lub bardziej świadomie nawala we wszystkich tych rolach. Mimo usilnych starań, mordercy nie udaje mu się przecież uchwycić. Ślady DNA okazują się nieprzydatne, a świadek w wyniku traumy niczego nie pamięta. Wszystkie poszlaki prowadzą więc donikąd, rodziny ofiar mają dość czekania i nie ukrywają przed nim swojej frustracji, a on – jako zakładnik własnych obietnic – poświęca sprawie 16 lat swojego (i nie tylko swojego) życia.
Tytułowy przełom następuje dopiero w momencie, kiedy natrafia on na osiągnięcia genealoga, który – poprzez wykorzystanie DNA oraz rekonstrukcję drzew genealogicznych – jest w stanie namierzyć mordercę. Nie przychodzi to jednak łatwo. Zwłaszcza, że detektyw ma na głowie jeszcze żądną sensacji dziennikarkę, dla której chwytliwy artykuł wydaje się być ważniejszy od dobra śledztwa, a nawet samo prawo, które wyżej stawia przepisy niż możliwość złapania mordercy.
FILM OPARTY NA FAKTACH?
I tu musicie wiedzieć, że „Przełom” nie jest niestety wymysłem reżyserskim. Ta historia – choć nieco zmieniona na potrzeby filmu – wydarzyła się bowiem naprawdę i do dziś uchodzi za jedną z największych zbrodni, jakie wstrząsnęły Szwecją. Bezpośrednią inspiracją do stworzenia serialu był reportaż Anny Bodin, który opisywał historię podwójnego morderstwa. Prawdziwymi ofiarami byli 8-letni Mohammed Ammouri i 56-letnia Anna-Lena Svensson, którzy 19 października 2004 roku zostali śmiertelnie ranieni nożem przez nieznanego sprawcę. I choć ten pozostawił na miejscu i swoją czapkę, i nawet narzędzie zbrodni, to – mimo znajdujących się na nich śladów DNA, pozostawał nieuchwytny przez 16 długich lat.
I tak, jak w serialu, tak i w prawdziwym życiu realny przełom nastąpił dopiero wówczas, kiedy policja postanowiła sięgnąć po pomoc naukowca, zajmującego się badaniem DNA przodków. Był nim Peter Sjölund, który pomógł odnaleźć drzewo genealogiczne mordercy, a następnie – namierzyć i jego. Był to pierwszy raz w historii Szwecji, kiedy sięgnięto po tę metodę. I choć początkowo aresztowano jako podejrzanych dwóch braci, to do morderstwa przyznał się od razu 37-letni Daniel Nyqvist, a test DNA jedynie potwierdził stuprocentową zgodność z profilem mordercy z miejsca zbrodni. Zapytany o to, dlaczego zabił, miał powiedzieć, że tak kazały mu głosy w jego głowie.
CZY WARTO OBEJRZEĆ „PRZEŁOM”?
Wracając jednak do samego serialu: czy warto go zatem obejrzeć? Dla mnie: po stokroć tak! Bo i jak to się ogląda! Nie bez powodu pisałam o powolnych kadrach. Tempo tego filmu fantastycznie prowadzi narrację, a cała ta oszczędność w środkach buduje historię w sposób, który magnetyzuje widza. Twórcy zostawiają nam tu czas na dostrzeżenie dramatu bohaterów. Rodzin, którym wyrwano najbliższych i którym z dnia na dzień zawalił się świat. Policjanta, który nie umie wymazać z pamięci widoku małej, martwej rączki, wystającej spod policyjnej plandeki. Żony, która ma dość samotnego macierzyństwa i w końcu – dorastającego syna, który nie dostaje choćby ochłapów ojcowskiej miłości i uwagi.
Dlatego ten serial – choć opowiadający o morderstwie dwóch tylko osób – to zapis wielu jednak, rozgrywających się na naszych oczach dramatów. I domyślam się, że przebodźcowani amerykańskimi pościgami i strzelaninami widzowie mogą odczuwać tu nudę i zniecierpliwienie, ale jeśli tylko znacie (albo chcecie poznać) skandynawskie kino, to docenicie tę produkcję na pewno. Za to, jak chwyta za gardło, jak trzyma w napięciu, jak jest wzruszająca i przejmująco smutna. Polecam!
„Przełom” – zobacz zwiastun serialu:
Zdjęcia: Netflix/materiały prasowe