Im jestem starsza, tym bardziej lubię animacje. Lata temu oszalałam na punkcie „Minionków”, a później chłonęłam wszystko to, na co tylko pozwalały mi budżet i grafik. W tym roku moim ulubieńcem stał się słynny „Zwierzogród”, który jeszcze w kwietniu Wam opisywałam – bo i co to była za bajka! Pomysłowa, zabawna, doskonała wizualnie i z tak fenomenalną fabułą, że przez cały seans można było piszczeć z zachwytu. I nieważne, czy na sali siedział ośmiolatek czy osiemdziesięciolatek – wszyscy bawili się po prostu przednio. Dlatego tak bardzo ucieszyłam się, widząc już wtedy zwiastun czegoś zupełnie – przynajmniej na pierwszy rzut oka – nowego.
Oto Universal Pictures zaczęło mamić nas wizją genialnej animacji, na którą wypadało czekać chyba ponad rok (pamiętam, że zwiastuny pojawiły się nieludzko wcześnie i maksymalnie rozbudziły apetyt). A jaki świetny zarysowano nam koncept! Oto, jak sama nazwa wskazuje, poznawać mieliśmy sekretne życie zwierzaków domowych. Bo i jak myślicie, co robią Wasi pupile, kiedy opuszczacie swoje cztery kąty i zamykacie im przed nosami drzwi? Czy potulnie śpią, wpatrują się w okno z tęsknotą? Biegają za własnym ogonem, a może setki razy pokonują trasę dywan-kanapa, wyszukując dla siebie najlepszego miejsca? Otóż – nie. Twórcy tutejszego filmu chcieli nam pokazać, w jak wielkim jesteśmy wszyscy błędzie.
Już sam zwiastun zdradza nam, co tak naprawdę dzieje się w domu pod naszą nieobecność – grzeczne i potulne na pozór zwierzęta urządzają sobie schadzki, wyjadają pieczenie z lodówki i urządzają pierwszorzędne spa, dając się wymasować widełkom od miksera. A do tego wyglądają na szalenie zabawne i charakterne. Jeśli dodać do tego fakt, że animacja została naprawdę ładnie pomyślana, a i nie ma chyba człowieka, który zwierząt by totalnie nie lubił – to okazuje się, że mamy film dla mas. Trochę to komedia, trochę film familijny, ale przede wszystkim zaś – solidna dawka dobrego, pozytywnego humoru. Zapytacie: czego chcieć więcej? Otóż właśnie – wszystkiego.
ZWIASTUN JEST ŚWIETNY. PÓŹNIEJ JEST TYLKO GORZEJ
„Sekretne życie zwierzaków domowych” jest bowiem filmem, który rozpoczyna się i kończy już na zwiastunie. Wszystko, co w nim fajnego, odkrywczego i zabawnego, zawiera się na przestrzeni tych dwóch, dobrze znanych nam minut. Niestety, okazuje się, że twórcy wyłożyli się, kiedy ta sympatyczna ferajna zaczęła potrzebować jakiejś sensownej historii. Bo o ile jeszcze bohaterowie są całkiem ciekawi (choć i tu można by mieć pewne zastrzeżenia), to kompletnie rozłożyła nam się fabuła. W efekcie film wydaje się wtórny, łapczywie czerpiący z motywów, jakie dawało nam wcześniej „Toy Story”, a przy okazji… kompletnie nieśmieszny. A przecież na to publika liczyła!
Przecież ten zwiastun mówił wprost: chodźcie, a dobrze się ubawicie. Tymczasem sama pobiłam rekord w patrzeniu na telefon. Na szczęście poza mną nikogo nie było na sali, więc blask wyświetlacza nikomu raczej nie wadził. Natomiast jeśli mam być szczera – nie wiem, czy wysiedziałabym na tym filmie do końca, gdyby nie wizja napisania z niego recenzji. Ot, całość smutna i nudna.
Najpierw jednak: historia. Otóż głównym bohaterem jest tutaj pies o imieniu Maks – Maks, odkąd pamięta, rozpieszczany jest przez swoją panią, której jest za to zresztą ogromnie wdzięczny i w której z wzajemnością jest zakochany. Beztroskie życie jedynaka przerywa mu jednak pojawienie się znajdy – oto niejaki Duke, niesforny, brzydki i z dziesięć razy od niego większy, ma nagle stać się pełnoprawnym członkiem rodziny. I tego jest już dla Maksa za wiele – najchętniej pozbyłby się nowego towarzysza, a że siłą raczej nie podoła, to próbuje sposobem. Duke jednak nie pozostaje mu dłużny i w wyniku jednej kłótni za dużo poza progiem ciepłego i bezpiecznego domostwa na własne niejako życzenie… lądują obydwaj. I tak zacznie się ich przygoda.
WRÓG NUMER JEDEN? ZWIERZAKI Z KANAŁÓW
Przygoda – co tu dużo mówić – także dosyć wtórna. Naszym bohaterom przychodzi bowiem stawić czoła złośliwym kotom i kręcącym się po mieście hyclom, a finalnie połączą siły, by ratować się przed naprawdę sporym (także liczebnie) niebezpieczeństwem. A wszystko to przeładowane jest bójkami i pościgami, które – o ile mogą bawić pierwszych kilka razy – w końcu stają się mocno bez sensu. Tym bardziej, że niewiele więcej za nimi stoi. I chociaż mówię to z wielkim żalem, to jednak w tym filmie zwyczajnie zabrakło… treści. Co druga scena wydaje się tu zbędnym zapychaczem, a już apogeum absurdu otrzymujemy w halucynacji z tańczącymi parówkami. Tak, tak, nikt się tu nie pomylił – nasi bohaterowie trafią do psiego raju, funkcjonującego tutaj jako fabryka parówek (i to jest akurat ok) i z przejedzenia zaczną mieć mięsne omamy. Jak głupio to brzmi? No więc tak samo głupio wygląda.
Także sami bohaterowie nie pozostają tu bez zarzutu. Na pierwszym planie wszystko wydaje się grać – oto grzeczny, poukładany i wychuchany przez swoją panią Maks zostaje skontrastowany z wielkim, zaniedbanym, ocalonym ze schroniska Duke’iem. Przeciwieństwa zostały więc wyraźnie zarysowane – tym bardziej, że jeden jest mądry, a drugi (wybacz, Duke) – raczej głupi. Reszta ich zgrai jest raczej stereotypowa – mamy tu wredną i otyłą kotkę, z nudów zabawiającą się myszą, mamy pudla, który pod płaszczykiem elegancji skrywa mocno metalowe wnętrze, mamy w końcu damulkę, która jada z kielichów, a pod nieobecność właścicieli staje się fanką iście brazylijskich seriali. I to wszystko trzyma się jeszcze kupy.
Żal jednak, że o żadnej z tych postaci nie wiemy nic więcej. Że Duke, zaczynający swój wywód o życiu w schronisku, nigdy go już nie skończy. Że sokół, więziony na dachu budynku i początkowo pragnący zeżreć wszystko, co się rusza, nie umotywuje nam swojego zachowania i nie zdradzi, dlaczego nigdy nie miał przyjaciół. Żadna z tych postaci nie ma nam więc nic ciekawego do powiedzenia. Żadna nic odkrywczego sobą nie reprezentuje. Dlatego tak bardzo boli sprowadzenie tej historii do okropnego, niewdzięcznego banału – bo i chyba finał tej animacji nietrudno przewidzieć, i płynący z niej morał o tym, jak ważne w życiu są zgoda i miłość i że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
I jasne, że to bajka nastawiona na młodszego raczej odbiorcę, który może tego znużenia tak jeszcze nie odczuje, ale… to naprawdę dało się zrobić lepiej. Niejedna animacja pokazała nam już, jak wielki drzemie potencjał w tym wizualnie doskonałym niekiedy gatunku. Tutaj za ładnymi obrazkami nie stoi już nic. Dlatego „Sekretne życie zwierzaków domowych” dostaje ode mnie słabiutkie 5 punktów na 10.
A dla ciekawskich – zwiastun:
Wyczekiwalam na ten film chyba pół roku. Poszłam na niego w ramach urodzinowego prezentu i też totalnie się zawiodłam. Miało być cudownie I zabawnie, a nie śmiałam się już nawet na elementach ze zwiastunu, bo przecież już to widziałam. Można stworzyć świetną bajkę, która nie kończy się na zwiastunie – jak wspomniany przez Ciebie Zwierzogród albo np. W głowie się nie mieści – ale można I stworzyć jedno wielkie rozczarowanie, jakim był tenże film. Przykre.
Mam wrażenie, że przytoczyłaś w tej recenzji moje myśli – mam te same odczucia, niestety. Ale bajki nadal kocham i będę oglądała wszystkie tak jak dotychczas, mimo trzydziestki na karku ;)
Nie zgodzę się z jednym fragmentem „Żal jednak, że o żadnej z tych postaci nie wiemy nic więcej. Że Duke, zaczynający swój wywód o życiu w schronisku, nigdy go już nie skończy. ” – przecież cała historia ucieczki Duke’a od właściciela i to jak znalazł się w schronisku zostało opowiedziane! Podobnie nie zgadzam się, aby zwierzęta były mało charakterne. Przesłanie – skierowane jak sama zauważyłaś do młodszych widzów – również jest moim zdaniem wyraźne: nie oceniaj po pozorach, nigdy nie wiesz, kto okaże się przyjacielem, czasami trzeba zjeść z kimś beczkę soli (dot. relacji Duke’a i Maksa), miłość może prowadzić… Czytaj więcej »
Popieram!
Baja nie jest tak ambitna jak Zwierzogród i inne kultowe produkcje, ale jednak nie jest tak zła jak opisałaś. Przyjemnie się ją ogląda, bardzo przyjemnie.. :)
Zgadzam się z Agnieszką i Martyną. Również moim zdaniem „Sekretne życie….” nie zasługuje na aż tak negatywną recenzję. Byłem na tym w kinie, dobrze się bawiłem i nie żałuję spędzonego tam czasu.