Nie musisz wszystkiego umieć. Ale musisz umieć znaleźć kogoś, kto zrobi to za Ciebie

Mamy z Asią różne charaktery. W wielu rzeczach się zgadzamy, ale w całej masie innych mamy zupełnie inne zdanie, filozofię czy podejście do tematu. I jedną z takich różniących nas spraw jest delegowanie zadań. Chodzi mianowicie o sytuację, kiedy możesz coś zrobić sam, ale możesz to też zlecić komuś innemu. Ja od zawsze wolę dłubać sam. Asia chętnie znajdzie zastępstwo, aby móc się zająć swoimi obowiązkami i nie zaprzątać sobie głowy czymś, na czym się nie zna.

DELEGOWANIE ZADAŃ, CZYLI KTO MA RACJĘ?

Do niedawna moje podejście wydawało mi się zupełnie naturalne. Po co mam płacić komuś za coś, co mogę zrobić sam? Wielokrotnie śmiałem się z kolegów z pracy, którzy do zamontowania gniazdka wzywali elektryka. Gniazdka, do montażu którego potrzeba wkrętaka i schematu. No i fajnie byłoby przy okazji takich zabaw wyłączyć też w mieszkaniu prąd. No sorry, panowie, ale tyle to nawet moje dwie lewe ręce ogarną. Podobnie jak inne drobne naprawy w domu. Tu coś posklejam, tam coś przywiercę, sam poskładam meble – nawet te z IKEA. Dlatego nie za bardzo rozumiałem, jak taki banał może kogokolwiek przerastać.

Jakiś czas temu doszedłem jednak do pewnej refleksji. Ta jest związana z odświeżeniem mieszkania, na które zdecydowałem się jakieś 3 lata temu. Standardowo wyszedłem z założenia, że przecież wałek i farba, trochę folii, parę piwek dla kumpli i pizza załatwią sprawę. I w sumie załatwiły, bo wspólnymi siłami pomalowaliśmy całe mieszkanie w jeden dzień. Co się jednak okazało? Zostało mi sporo farby, której oddać nie mogłem. Wałki, których nie użyłem do tej pory. Wiadra, których nie miałem gdzie trzymać. Cały kolejny dzień poświęciłem na sprzątanie po remoncie. A jakość samego wykończenia była… nie do końca satysfakcjonująca. Ale to na pewno nie była kwestia piwek!

Co mogłem zrobić inaczej? Zatrudnić malarza z własnym sprzętem, który oceniłby, ile potrzebujemy farby do malowania. Co by mi po nim zostało? Dobrze zrobiona robota, porządek, puste wiaderko po farbie i mniejszy deficyt w kieszeni niż w przypadku własnoręcznego chałturzenia. Plus zaoszczędzona wątroba i czas.

LEŃ VS. SPRYCIARZ

Od tamtej pory zacząłem trochę ewoluować ze swoim myśleniem i coraz częściej kalkulować opłacalność i zasadność niektórych przedsięwzięć. Jestem teraz na takim etapie, że potrafię sobie powiedzieć wprost: Paweł, to będzie kosztować Cię kupę nerwów, przynajmniej 2-3 wycieczki do Castoramy, zmarnowaną sobotę i obite paluchy. Odpuść, zadzwoń do pana Marka, czyli naszej osiedlowej złotej rączki. No i odpuszczam i dzwonię.

Czy zatem warto jest więc odpuszczać i skusić się na delegowanie zadań? Gdybym w tym kontekście zadał pytanie mojemu tacie, pewnie by odpowiedział: „a daj spokój, wezmę wujka, wpadniemy i w dwa dni Ci to ogarniemy”. Gdybym zapytał kilku „miastowych” znajomych, pewnie odpowiedzieliby, że „no chyba Ci ten kubeł na łeb spadł, idź na OLX, znajdź se malarza”.

Czasy się zmieniły, poglądy się zmieniły, rynek się zmienił. I to wszystko zmienia się nadal, dynamicznie. Tak bardzo dynamicznie, że czasem tego nie zauważamy i tak jak ja mentalnie żyjemy 30 lat temu, kiedy to trzeba było lub wypadało wszystko robić samemu. Bo jak miałeś pieniądze, to mogłeś oszczędzić, a jak nie miałeś, to co z Ciebie za chłop, jak se elewacji na domu sam nie umiesz zrobić. Najlepiej na własnoręcznie zbitej drabinie. 

DZISIAJ NIE MUSISZ BYĆ MACGYVEREM 

I teraz zauważcie, jaki mamy paradoks. Kiedyś nierobienie niczego było rozumiane jako szczyt lenistwa. Bo jak to możliwe, że facet przychodząc z etatu nie miał nic wkoło domu do zrobienia? Jak robił do zmroku, to był prawdziwym mężczyzną, głową rodziny, ojcem i przykładnym mężem. Gdyby wtedy wynajął kogoś do malowania płotu, to byłby co najmniej sierotą. Dziś jest zupełnie odwrotnie. Po pracy odpoczynek się należy. A jak masz komu zlecić niektóre zajęcia, i do tego masz za co, to jesteś tym poukładanym typem.

Do czego dążę? Do tego, żeby dać sobie czasem na wstrzymanie, usiąść i odpocząć. Przekonać się, że delegowanie zadań to nie jest nic złego. Nie zapędzać się w ten kołowrotek codziennych obowiązków, nie uczyć się wszystkiego, bo może się kiedyś przyda. Nie okładać się sprzętem, bo może kiedyś się go wykorzysta. No i nie uczyć się lepić pierogów, bo raz na 3 lata będzie okazja je zrobić. I to dla męża, bo przecież Ty ich nie lubisz. Dziś nikt nie musi być MacGyverem. Dziś ważne jest to, żeby wiedzieć, gdzie MacGyvera znaleźć. Kapitalizm ma wiele wad, ale jedną z zalet jest szeroka dostępność towarów i usług. Warto je więc wykorzystać w codziennym życiu. Warto jest też spojrzeć na siebie z boku i zastanowić się, czy aby na pewno to bezskuteczne ślęczenie kilka godzin przy naprawie auta to najlepsza decyzja.

TAK, MOJA ŻONA LUBI ZMYWAĆ

Tylko błagam. Nie zrozumcie mnie źle: nie chcę przekonywać Was do tego, że delegowanie zadań jest jedynym słusznym rozwiązaniem. Bo nie jest. Przynajmniej z dwóch przyczyn. Pierwszej i w zasadzie najważniejszej – finansowej. Nie każdy może sobie na to pozwolić. I ja jestem tego w pełni świadom. Ba, sam na niektóre rzeczy nie decyduję się właśnie z tej przyczyny. A drugi powód? Bardziej prozaiczny – przyjemność.

Są rzeczy, które zwyczajnie sprawiają nam szaloną przyjemność. Dla mnie to koszenie trawy, a dla Asi zmywanie. Dla jednego to naprawa auta, a dla innej z Was pieczenie drożdżowego ciasta. Każdy ma swoje małe specjalności i takie robótki, które może nie są typowym odpoczynkiem, ale dają masę satysfakcji i relaksu. I to jest fajne. Bo pamiętajcie, że takimi „świadczeniami” możecie się dzielić, otrzymując w zamian inne. Ważny jednak jest balans, i znalezienie złotego środka w tym, czego potrzebujemy i tym, co chcemy czy co powinniśmy umieć.

A póki co, żegnam Was mocno podekscytowany. Idę rozkręcać lampę, ponieważ małżonka zgłosiła mi awarię. Czemu nie wynająłem do tego specjalisty? Stawiam na awarię złącza kabla. Jeśli mam rację, to zaoszczędzę 100 zł oraz zgarnę order bohatera w swoim domu. Jeśli jej nie mam… stracę czas i prawdopodobnie przełamię kolejną barierę w swojej strefie komfortu, bo panicznie boję się prądu. Tak więc w tej sytuacji jest to win-win. Ściskam Was – mam nadzieję – niezbyt elektryzująco!

Zdjęcie główne: studiostoks/fotolia.com
Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Iwonn

Remont. Zrobiłam remont. Ja, mój brat, jego żona i jej brat. 4 osoby, 2 pomieszczenia, 4 miesiące. Ilość straconych nerwów – niepoliczalna, satysfakcja – ogromna. Z wiosną ruszam dalej, może z ekipą, się zobaczy. Co do prądu, kopie tylko raz :D nie lękaj się, skoro ja dałam radę przykręcić żyrandol i nic się nie stało to i ty sobie poradzisz. :D

Marcin

No robiąc coś samemu, szczególnie coś co ma jakoś potem wyglądać nigdy nie wiesz jak wyjdziesz. Też odpuszczam i daje zarobić ciężko pracującym ludziom, którzy przy okazji maja większe doświadczenie niz moje youtuobowe