Wiola ma bloga. Ma też męża, który do restauracji wychodzi w piżamie, a do Urzędu Skarbowego – w ubłoconych kaloszach. Do tego ma też dwóch synów, co w tym konkretnym przypadku oznacza mniej więcej tyle, co mieć pod własnym dachem tornado. A raczej: dwa całkiem spore tornada. A teraz Wiola ma też książkę. Tytuł? „Jano i Wito w trawie”.
Dziś przed Wami więc Wiola – internetowa Matka Wariatka. A także świeżo upieczona pisarka.
To ja zapytam jak matka matkę – chciało Ci się? Bo mnie teraz chce się głównie spać.
Cały szkic stworzyłam, farbując włosy. Teraz też chce mi się spać. Specjalnie dla Ciebie wstałam przed 9.
Dlaczego zdecydowałaś się na napisanie książki? To było jakieś marzenie z dzieciństwa, punkt do odhaczenia? Czy skłonił Cię do tego impuls?
Książki otaczały mnie od zawsze. Babcia prowadziła punkt biblioteczny w naszym domu. W dzieciństwie książki zawsze były moją ulubioną zabawką. Potem studia polonistyczne i czytanie setek tytułów (zresztą sama wiesz), praca w empiku (gdzie odpowiedzialna byłam za dział książki dziecięcej), praca w bibliotece. Gdy urodził się mój Jasiek, założyłam bloga. Szybko stał się on najpopularniejszym w Polsce blogiem, cyklicznie recenzującym książki dla dzieci. Jednak dopiero spotkanie z coachem uświadomiło mi, że jest we mnie jakieś wewnętrzne, dotąd nieuświadomione stworzenie książki dla dzieci. Miałam zająć się tym, gdy moje dzieci pójdą do szkoły (czyli za jakieś kilka lat). Jednak rok temu dostrzegłam lukę na rynku książki dziecięcej. Uznałam, że nie ma co czekać. Trzeba ją wypełnić tu i teraz.
Książkę nazywasz swoim trzecim dzieckiem. To ile trwała ciąża? Ile czasu minęło od momentu, w którym miałaś gotowy pomysł na książkę, a ukazaniem się jej na rynku?
Była to dosyć długa ciąża (dla mnie tym bardziej, ponieważ obie moje poprzednie ciąże rozwiązywały się przed czasem) – trwała ponad rok. W lipcu zeszłego roku zaczęłam tworzyć pierwsze szkice. Książka ma premierę teraz. A dokładnie – miała ją wczoraj.
Który etap był dla Ciebie najtrudniejszy? Wymyślenie fabuły, nazwanie bohaterów? Znalezienie wydawcy? A może teraz, czytanie pierwszych recenzji?
Z myśleniem fabuły i bohaterami nie miałam problemu. Gdy przyszła wena, szkic został stworzony w pół godziny. Trzy miesiące szukałam wydawcy. Nie było to zbyt trudne, jednak dosyć frustrujące. Czytanie pierwszych recenzji dopiero przede mną. Dostaję już jednak pojedyncze zdjęcia od zachwyconych czytelników bloga, którym udało sie kupić książkę w przedsprzedaży. To bardzo wzruszające i cholernie miłe uczucie.
Jaki masz do tych recenzji stosunek? Jeśli natrafisz się na jakąś nieprzychylną, wzruszysz tylko ramionami? Czy jednak będziesz ze smutku objadać się lodami po nocach?
To zależy, przez kogo została napisana. Trafiłam na jedną nieprzychylną recenzję, ale została napisana przez osobę, która nie ma dzieci i nie ma pojęcia na temat ich rozwoju. Nie wiem, po co w ogóle brała się za pisanie recenzji takiej książki. Jestem przekonana, że gdy będzie miała dzieci, na pewno zmieni swoje zdanie. W tym przypadku po prostu wzruszyłam ramionami. Przez moje ręce przewinęły się tysiące książek dla dzieci. Wiem, że moja jest dobra i potrzebna.
Ciężko powiedzieć, czy pisanie książek dla dzieci jest łatwe, czy trudne. Wszystko zależy od książki i tego, do jakiej grupy wiekowej dzieci ma być kierowana. Nabazgranie pełnego szkicu zajęło mi pół godziny podczas farbowania włosów. Kilka dni później przeniosłam szkic do komputera, co zajęło mi około dwóch godzin. W takim komputerowym szkicu nakreśliłam, gdzie w książce powinny znaleźć się poszczególne zdania, co w tym czasie mają robić postacie. Nie rysowałam postaci w żaden sposób, jedynie opisywałam. Chciałam, aby ilustrator miał pełną swobodę działania. Myślę, że dzięki temu łatwiej mu się pracowało.
Wiem, że druga część też już Ci chodzi po głowie. Myślałaś, ile łącznie ich będzie? Nie chciałabym nic sugerować, ale „Saga o Ludziach Lodu” ma 47 tomów, wiesz?
W takim przypadku moi najmłodsi czytelnicy mieliby pewnie około czterdziestki. Myślę, że stanie na pięciu-sześciu. Druga część już jest u ilustratora.
Bohaterowie nazywają się tak, jak Twoi synowie. Myślałaś o konsekwencjach? Bo wiesz, z jednej strony to super, że będą mogli pokazywać to wnukom i mówić: wow, patrzcie, mieliśmy swoją książkę! Ale z drugiej, pójdą zaraz do szkoły. Nie boisz się, że mogą być przez to wytykani palcami przez inne dzieci? Traktowani inaczej, może wyśmiewani?
Przez to, że bohaterowie podobni do nich pojawili się w książce? Myślę, że nie. Poza tym to jest seria przeznaczona dla maluchów. Dla dzieci do 3. roku życia. Dzieci w wieku szkolnym raczej nie będą nią zainteresowane. Cała seria pokazywać będzie przygody dwóch małych chłopców, rozgrywające się wśród otaczających ich dźwięków. Nie sądzę, żeby z tego powodu mieliby być traktowani inaczej.
Skoro jesteśmy przy temacie – chłopcy są nieodłączną częścią bloga. Jak to widzisz dalej? Właśnie wtedy, kiedy pójdą do szkoły? Nic się w Twoim blogowaniu nie zmieni?
Nie traktuję ich jako nieodłącznej części bloga. To nigdy nie był blog o dzieciach. Co prawda powstał po to, żeby pokazywać fajne rzeczy dla dzieci i miejsca, w które warto wybrać się z dzieckiem. Cieszę się jednak, że teraz, gdy oni poszli do przedszkola, ja mam czas na to, aby zacząć rozwijać bloga bez nich, poruszać więcej tematów dotyczących rodziców. I właśnie w tę stronę chciałabym, aby blog zmierzał. Chciałabym nadal pokazywać dobre produkty, ciekawe miejsca, ale już niekoniecznie z dzieckiem w tle. Jasiek wie o blogu i zawsze rozmawiam z nim o tym, gdy coś z jego udziałem ma się pojawić na blogu. Wie, że na matce wariatce pokazujemy rzeczy po to, aby inni rodzice wiedzieli, co kupić swoim dzieciom albo gdzie z nimi pojechać. Sam również z chęcią ogląda młodych youtuberów układających klocki przed kamerą. Myślę, że dzieci mają do internetu zupełnie inne, bardziej naturalne podejście niż my.
Testowałaś książkę na chłopakach? Pokazywałaś im szkice, zanim zawędrowała do wydawnictwa? I jak reagują teraz, mając ją w rękach?
Oczywiście. Byli pierwszymi testerami. I też na podstawie ich uwag do moich pierwszych szkiców, tworzyłam zmiany przed wysłaniem całości do ilustratora. Teraz bardzo im się podoba. Jasiek dopytuje, kiedy będzie kolejna część i z dumą zaniósł jeden egzemplarz do przedszkola.
Co na to wszystko Twój mąż, Grzesiek? Kibicował? Mówiłaś mu o swoim pomyśle od samego początku?
Grzesiek to typ człowieka, któremu niewiele rzeczy przeszkadza. Pewnie gdybym mu powiedziała, że farbuję włosy na zielono, powiedziałby tylko coś w stylu „skoro uważasz, że tego chcesz, to farbuj”. Wiedział o pomyśle od początku. Na pewno mi kibicował, ale jest raczej oszczędny w wyrażaniu emocji.
A pozostali? Znajomi, rodzice, czytelnicy? Wszyscy są z Ciebie dumni? Czy masz tam jakiegoś smerfa Marudę, który i na to potrafi kręcić nosem?
Mam wśród bliskich jednego smerfa Marudę, ale nauczyłam się nie mówić mu zbyt wiele o swoich pomysłach, aby uniknąć marudzenia. Do tej pory spotkałam się z samymi pozytywnymi komentarzami ze strony najbliższych i czytelników.
A czy przed wydaniem książki spotykałaś się z takimi pomysłami od czytelników? Sugerowali Ci, że przeczytaliby coś, co napisała Matka Wariatka?
Tak, kilkukrotnie ktoś pisał mi o tym, że z chęcią przeczytałby moją ksiażkę. Mieli jednak na myśli raczej książki dla dorosłych, dla rodziców.
Wiem, że książki od zawsze kupujesz chłopakom hurtowo. Ile to mniej więcej tytułów w miesiącu? Masz tam jakieś absolutne perełki, które poleciłabyś innym? A może coś stanowiło dla Ciebie inspirację?
Dziś sama, poza talentem i dobrymi chęciami, masz naukowe podstawy do brania się za pisanie książek dla dzieci, prawda? Przypomnisz, jakie studia i kursy skończyłaś?
O filologii polskiej nie muszę Ci przypominać, bo razem bujałyśmy się po polonistycznych korytarzach. Ja jednak wybrałam specjalizację edytorsko-wydawniczą. Na czwartym i piątym roku polonistyki studiowałam też logopedię, a potem przez dwa lata – neurologopedię. Można więc powiedzieć, że mam podstawy do pisania książek, wspierających rozwój mowy dzieci.
Z perspektywy czasu myślisz, że ta nasza polonistyka miała więc sens? Czy i bez tego byłabyś tu, gdzie dzisiaj jesteś?
Teraz już chyba nie pójdziesz. Co zamiast tego? Zdradzisz, jakie masz plany na przyszłość? Bo że kolejne dzieci chcesz tylko papierowe, to już raczej wiem.
Tak, dzieci już tylko papierowe. Za stara się już czuję na niepapierowe niemowlęta. Ale tych papierowych na pewno będzie więcej.
A o co nikt Cię dotąd nie zapytał, a powinien? Może jest coś, co sama z siebie chciałabyś powiedzieć? Wiesz, takie pytanie-cud, które nigdzie jeszcze nie padło?
Zaskoczyłaś mnie teraz. Nie wiem, jakie to mogłoby być pytanie. Ale nie obraziłabym się, gdybyś powiedziała „Wiolu, a może chciałabyś sobie teraz trochę pospać? A ja za Ciebie popracuję”. ;)
Zajrzyj do książki:
Bardzo gratuluję Matce Wariatce! Pamietaj jej wpis o…nowym dziecku :) Trochę dałam się nabrać, ale teraz już widzę dziecko pięknie ogarnięte i gotowe :)
nie polubiłam tej pani. jeśli recenzja od nie-matki jest mniej ważna, iż recenzja od matki to brawo… szczególnie, że sama propaguje macierzyństwo dalekie od standardowego… 31 lat i za stara na niemowlęta…też ciekawe podejście…
Zamówiłam i czekam na kuriera!