Z niczym nie przeginać, czyli trzy zasady, którymi kieruję się w życiu

Ja wiem, że modnie jest mówić, że zasady są po to, żeby je łamać, ale prawdziwe życie wygląda jednak trochę inaczej. Czasem trzeba w coś wierzyć, według czegoś organizować swój świat, konsekwentnie się tego trzymać i – choćby nie wiem, co – nigdy się nie poddawać. I dlatego dzisiaj będzie o moich trzech prostych – choć wcale nie tych najbardziej oczywistych – zasadach. 

PO PIERWSZE: ZASADA JEDNEGO REGAŁU

Uwielbiam książki. Ba, mogłabym umeblować sobie nimi cały dom! Książki pod łóżkiem, książki pod stołem, książki na parapetach i w hamakach, zwisające sobie pod sufitem. Od kiedy pamiętam, literatura ma dla mnie ogromne znaczenie. Wychowałam się na książkach, przez całą szkołę byłam największym kujonem i na studia wybrałam polonistykę, bo wierzyłam, że będę czytać na niej dużo książek. Czytałam średnio 30-50 na semestr, więc marzenie się aż przesadnie spełniło.

Tylko wiecie, jaki jest problem z książkami? One naprawdę bardzo, bardzo dużo ważą. Nie, jeśli ma się ich 10, 20 czy choćby 50. Ale 500? Już tak. Dlatego największym problemem były kolejne przeprowadzki. Co z tego, że wszystkie ciuchy mogłam spakować do jednej walizki, skoro do przewozu książek musiałam zatrudniać już kierowcę z busem? To było zupełnie bez sensu. Zwłaszcza, że studencki budżet niezbyt często pozwalał mi wynajmować pałace. Ba, powiedziałabym więcej: znacznie częściej wynajmowałam pokoje mniejsze od tego, jakie w tych pałacach bywają piwniczki na wino. Dlatego któregoś dnia trzeba było powiedzieć sobie DOŚĆ.

Dziś trzymam się zasady jednego regału. To znaczy: książek mam tyle, żeby zmieściły się na jednym, jedynym regale, jaki mamy w domu. I – żeby nie było – naprawdę próbowałam się przesiąść na Kindle’a, ale to totalnie nie dla mnie. Książkę ma się dać wertować, zaznaczać w niej zdania. Książka ma pachnieć, być namacalna. Zalety Kindle’a kończą się dla mnie na wygodzie, a jednak wygoda stoi w moim rankingu niżej od książek. Dlatego to, co nie mieści się na regale, sprzedaję albo oddaję.

PO DRUGIE: ZASADA JEDNEJ WALIZKI

Pamiętam, jaką furorę zrobiło zdjęcie wnętrza szafy Marka Zuckerberga, kiedy wracał do pracy po urlopie tacierzyńskim i dla żartu zapytał swoich fanów o to, w co powinien się ubrać. A jedyne, co w niej wisiało, to były szare t-shirty. Dlaczego tak? Ano dlatego, żeby nie tracić czasu i energii na codzienne podejmowanie błahych w gruncie rzeczy decyzji. Podczas gdy my tracimy kilka (jeśli nie kilkanaście) minut dziennie na wybór stylówki, on otwiera szafę, w której widzi wyłącznie szare koszulki. Proste, prawda? Tak samo Steve Jobs kojarzy nam się głównie z czarnymi golfami.

Ja sama wychodzę z założenia, że nie jestem kolejnym butikiem „U Żanety” ani tym bardziej stoiskiem na Narodowym, żeby posiadać Bóg wie ile ciuchów. Zwłaszcza, że u mnie genialnie sprawdza się teoria, że im więcej mam, tym mniej zakładam. Dlaczego? Bo też nie cierpię podejmowania codziennie wszystkich tych ubraniowych decyzji. U mnie minimalizm nie sięga jednak tak daleko i nie wyobrażam sobie skomponowania szafy w oparciu o jedną, podstawową rzecz, ale o 20 czy 30 – już tak.

Od kilku lat staram się więc stosować zasadę jednej walizki, czy też – jak kto woli – zasadę 20 kg. A czemu 20? Bo tyle wynosi… limit bagażu rejestrowanego w Ryanairze. Wiele, wiele lat temu miałam już kupiony bilet w jedną stronę do Oslo i kiedy nie udało mi się przeprowadzić, po wielu godzinach pakowania, segregowania i odrzucania kolejnych stosów ubrań, obiecałam sobie, że postaram się organizować swoje życie (i swoją szafę!) tak, aby zawsze móc spakować się do jednej walizki. Przy czym hasło „spakować się” można przy moim wzroście rozumieć dwojako ;) 

PO TRZECIE: ZASADA JEDNEGO CIUCHA

Najmłodsza z zasad, które postanowiłam wprowadzić, a która tyczy się… prasowania. Na pewno dobrze znacie ten schemat: robicie pranie, pranie wysycha, rzucacie je na fotel, dywan, albo na dno szafy. Robicie kolejne pranie, pranie wysycha, rzucacie je na fotel, dywan, albo na dno szafy. I tak w kółko, a sterta sobie rośnie i rośnie, dopóki nie przyjdzie sobota. A wtedy zamiast się nią cieszyć, łapiecie za żelazko i deskę i… wio do prasowania. A pewnie kojarzycie to hasło z memów, że deski do prasowania to tak naprawdę deski surfingowe, które porzuciły marzenia i poszły do normalnej pracy? Tak samo się czuję, kiedy w dzień wolny przygniatają mnie obowiązki. Porzucam wtedy marzenia o leniwym poranku i rozkładam się z tym sprzętem przed telewizorem, oglądając po raz setny „Przyjaciół”. Czy to jest fajne? A wcale.

No i podstawowe pytanie brzmi: po co mi to? Po co mi dziesięć par wyprasowanych spodni, sześć wyprasowanych bluz, dwanaście wyprasowanych sukienek? Czy przyjdzie taki dzień, że założę naraz je wszystkie? Albo mój facet – czy naprawdę pokocha mnie bardziej na widok trzydziestu wyprasowanych koszul, przy czym dwadzieścia pięć będzie we wzorki, a pozostałych pięć to koszule gładkie? Czy jeśli dorzucę do tego wyprasowanych czterdzieści t-shirtów (nie tylko w odcieniu szarości), to czy weźmie mnie chętniej na randkę? A może moje dziecko prędzej zacznie mówić „mama” na widok sterty świeżo wyprasowanych bodziaków? NO WŁAŚNIE.

Dlatego zmieniłam swoje podejście, od kiedy dostałam prasowacz parowy marki SteaMaster. Teraz, zamiast gromadzić ubrania przez cały tydzień, wieszam je – uwaga, tu będzie coś dla czytelników o mocnych nerwach – takie wygniecione do szafy. Tak, tak. WYGNIECIONE. DO SZAFY. I wiszą tam sobie tak długo, jak długo nie mam potrzeby, żeby z nich skorzystać. W praktyce oznacza to, że ubrania prasuję bezpośrednio przed założeniem. I wiecie, co? To jest po prostu piękne. Nie męczę się, nie denerwuję, nie klnę. Nie bolą mnie plecy ani nadgarstek, nie przestępuję nerwowo z nogi na nogę, spoglądając w stronę piętrzącego się gdzieś w kącie prania. W całym mieszkaniu panuje porządek (taki, na jaki można sobie pozwolić przy niespełna rocznym dziecku), a kiedy chcę coś założyć – wyciągam to z szafy i po prostu prasuję. A co ze starym żelazkiem? Pokazałabym je Wam nawet, ale już nie pamiętam, gdzie je w ogóle posiałam.

Dlatego jeśli tak jak ja nie cierpicie prasować (albo nawet i lubicie, ale chciałybyście robić to po prostu szybciej i wygodniej), to poczytajcie o prasowaczach parowych. Bo okazuje się, że naprawdę da się prasować lekko, łatwo i przyjemnie – bez rozstawiania deski, bez opcji wypalania w ubraniach dziur (a wypalałam, więc wiem, jak to boli), do tego parą, bezpośrednio na wieszaku. My mamy aktualnie model EM-202, który świetnie radzi sobie ze wszystkimi rodzajami ubrań, a w domu naszych mam pomoże szybciutko wyprasować także tonę obrusów i firan. Nie wiem, jak Wy czujcie się w roli perfekcyjnych pań domu, ale ja wolę być jednak szczęśliwą (czytaj: wypoczętą) narzeczoną i mamą.

A ciuchy? Ciuchy są od tego, żeby dobrze w nich wyglądać, a nie je godzinami prasować ;) 



   NIESPODZIANKA DLA WAS    

A na koniec najlepsze! Ponieważ SteaMaster jest partnerem dzisiejszego wpisu, to przygotowaliśmy dla Was coś extra! Do 6 marca na hasło WYRWANEZKONTEKSTU kupicie dowolny stacjonarny prasowacz parowy ze zniżką w wysokości 15 procent. Może to dobra okazja, by zaopatrzyć się w prezent nie tylko dla siebie, ale i na Dzień Mamy? Te dobre kobiety pewnie wystarczająco dużo już się w życiu niewygodnie naprasowały ;)


 

Subscribe
Powiadom o
guest
22 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Paweł Woźniak

W tematyce „dobytku” wyznaję zasadę 30 sekund (zaczerpnięta, a jakże, z kina akcji – „Heat”) – Nigdy nie przyzwyczajaj się do rzeczy, których w razie wpadki nie możesz porzucić w ciągu 30 sekund ;)

Natalia Majoch

O, lepsze to od zwykłego żelazka? Bo już się kilka razy zastanawialiśmy i ciągle nie byliśmy przekonani.

lidye

„Nie wiem, jaki macie stosunek do obowiązków domowych, ale ja – zamiast perfekcyjną panią domu – wolę być jednak szczęśliwą (czytaj: wypoczętą) kobietą, narzeczoną i mamą.” Nie podoba mi się pierwsze zdanie z facebookowej zapowiedzi, bo z niego trochę wynika, że nie można być „perfekcyjną panią domu” i być szczęśliwą kobietą, żoną, matką. Albo jedno, albo drugie. Ja osobiście należę do tych kobiet, żon i niedługo matek, które skręcają w stronę perfekcyjnej pani domu, ale wcale nie jestem nieszczęśliwa z tego powodu. Lubię sprzątać, lubię prasować, nawet mycie okien w pewien sposób mnie odpręża. I mam przy okazji też całkiem… Czytaj więcej »