Lubicie filmy o świętach? Ja uwielbiam. W tym roku zaczęłam je oglądać już od września i powiem Wam, że naprawdę wiele jestem im w stanie wybaczyć. Oklepane motywy, zdarte jak gramofonowe płyty klisze czy bohaterowie przewidywalni jak horoskop w tanich gazetach… Nic z tych rzeczy nie robi na mnie wrażenia. Naprawdę, im bliżej świąt, tym poziom mojej wyrozumiałości rośnie – także dla kiepskich filmów. Co więcej, bardzo długo żyłam w przeświadczeniu, że takie filmy nie mogą być złe. Że skoro wprowadzają nas w ten cudowny nastrój, to każdy da się obejrzeć. I wiecie, co? Ja nadal tak uważam! Nawet po tym, jak „Świąteczny książę” okazał się jednym z najsłabszych filmów świata.
„ŚWIĄTECZNY KSIĄŻĘ” PRAWIE JAK KOPCIUSZEK
Zacznijmy od tego, że mamy tu bardzo typową główną bohaterkę – przeciętną z urody, gorzej niż przeciętną z ubioru (a także obuwia, o czym później), a do tego przeciętną też chyba w pracy, bo wciąż w roli korektorki poprawia cudze gnioty, zamiast zająć się wymarzonym dziennikarstwem. I tu już zaczyna się robić sztampowo, bo mamy takiego typowego, biednego Kopciuszka, któremu umarła mama i któremu został na świecie już tylko dobry, poczciwy tata. Jak na sztampę przystało, Kopciuszek ma też bardzo złą szefową, która słynie z dyktatorskich zapędów i której wszyscy się boją. Cóż, znamy to choćby z takich filmów jak „Diabeł ubiera się u Prady” czy z „Ibizy” (swoją drogą, chyba najsłabszego filmu, jaki widziałam dotąd na Netflixie), ale niech już im tam będzie.
Tytuł „Świąteczny książę” jest tutaj aż nazbyt dosłowny. Otóż zbliżają się święta i nikt normalny nie zgodziłby się na wyjazd służbowy – jedzie więc nasza bohaterka, ciesząc się przy tym jak głupia i wierząc w to, że teraz to już na pewno czeka ją wielka kariera.
Otóż ma ona przygotować artykuł o przyszłym następcy tronu, znanym z gazet jako hulaka i kobieciarz, do tego skrajnie nieodpowiedzialny. Lada moment minie rok bezkrólewia i Aldovia, czyli nasza wyimaginowana kraina, będzie musiała mieć nowego króla. Co jednak z kapryśnym Richardem? Czy wróci na czas? Czy przyjmie koronę, czy jednak zrzeknie się tronu? O tym wszystkim nasza naiwna Amber ma dowiedzieć się z konferencji dla prasy, na której książę się oczywiście… nie zjawi.
UWAGA, BĘDĄ SPOJLERY
Co w takim wypadku zrobiłby każdy dziennikarz? Spuścił uszy po sobie i wrócił do domu. Co robi Amber? Wchodzi do pałacu, którego przypadkiem nikt akuratnie nie strzeże i robi fotki niczym azjatycki turysta. A zaczepiona przez kamerdynera udaje, że jest nową nauczycielką księżniczki.
Nikt oczywiście jej tożsamości nie weryfikuje, co jest dla mnie ściemą nie z tej Ziemi, bo sama zrobiłam zdjęcie dowodu osobistego uroczej pani niani, która przychodzi do naszego dziecka. A tam? Jest sobie księżniczka, którą z dnia na dzień zajmuje się niewylegitymowana przez nikogo nauczycielka.
Przy okazji musicie wiedzieć, że księżniczka została hojnie wyposażona w osobiste dramaty. Po pierwsze, jest kaleką (jeździ na wózku przez rozszczep kręgosłupa), po drugie, rok temu zmarł jej ojciec, po trzecie, jest kobietą, więc nie ma prawa do tronu. Po czwarte, ma też paskudny charakter, przez co kolejne nauczycielki w ekspresowym tempie rezygnują z posady. No ale, skoro w pałacu pojawiła się nasza urocza Amber, to wiadomo, że i w tej kwestii muszą nastąpić niewybredne zmiany.
JAK POLUKROWAĆ LUDZIKA Z KASZTANA?
Tak oto przychodzi czas na metamorfozy większe niż na fanpage’u Ewy Chodakowskiej. Księżniczka Emily, dotąd wredna, zgorzkniała i kapryśna, okazuje się całkiem miłą, rezolutną i nader bystrą dziewczynką. Dlaczego zatem wcześniej była taka okropna? Bo chciała być traktowana jak zwykłe dziecko, a nikt jej tak nie traktował.
Podobnej metamorfozy nie doczekuje się niestety nasza bohaterka (tzn. nie na tym etapie) i jak była gamoniem na początku filmu, tak nadal nim jest. To znaczy: tłucze wazy z dynastii Ming, wybija szyby w oknach, bierze na sanki dziecko z rozszczepieniem kręgosłupa, a zapraszana na eleganckie przyjęcia, przychodzi w… czerwonych Conversach.
ŹLI BOHATEROWIE MUSZĄ BYĆ ŹLI
Kolejna sprawa – czarne charaktery. „Świąteczny książę” ma ich aż dwa. Pierwszy to Simon – następny w kolejce do królewskiego tronu, typ z gatunku tych, których żaden człowiek o IQ wyższym od krewetki po prostu nie byłby w stanie polubić.
Zapytacie pewnie: no dobra, co z tym tronem? Otóż Richard, pod wpływem bitwy na śnieżki oraz rozmowy przy kominku, postanawia zasiąść jednak na tronie. Oczywiście, odwiedza też grób ojca, którego wszyscy czczą tutaj tak bardzo, że jak mieliśmy już człowieka z żelaza i człowieka z marmuru, tak on najpewniej był człowiekiem z pluszu. Co więcej, Richard podkochuje się też w Amber, bo – trzymajcie się krzeseł – jest przecież taka prawdziwa. W każdym razie, do koronacji dochodzi i teraz CIACH.
PROSZĘ PANI, A ON BYŁ ADOPTOWANY!
Tu dochodzimy do punktu kulminacyjnego, którym jest bal wigilijny i przy okazji też koronacja. Potrafią, skubańce, upiec dwie pieczenie na jednym ruszcie (a ile przy okazji zaoszczędzają na strojach i makijażach). I tutaj dochodzi do metamorfozy naszej Amber, której księżniczka załatwiła ekipę upiększającą, żeby ją zmienili z brzydkiego kaczątka w łabędzie. Nie czarujmy się jednak – nie podołali. Amber na balu wygląda jak zwykle średnio, sukienkę też ma średnią, a minę jak zawsze strusią. Do tego na nogach – jak zwykle – Conversy. Do sukni balowej. Na koronację ukochanego. A ja mam ochotę pytać tylko: Boże, dlaczego?
GŁUPIO, GŁUPIEJ, KAPLICA
Na tym „Świąteczny książę” jednak się nie kończy. Oto Simon i Sophia biorą szybki ślub i czekają na jego koronację, Richard stwierdza, że on jednak bardzo chce zostać tym królem, Amber na lotnisku rozgryza wiersz, pozostawiony przez króla i trafia do bombki w kształcie żołędzia, w której kryje się dekret, zmieniający prawo i zezwalający, by na tronie zasiadł człowiek niespokrewniony z rodziną królewską. Teraz już wiecie, dlaczego zdecydowałam się na tekst ze spojlerami? To jest tak głupie, że ludzi po prostu trzeba przed tym ostrzegać. Oczywiście, dalej wszystko jest już do bólu przewidywalne: Amber przerywa koronację Simona, Richard zasiada na tronie, a ona sama…wraca do ojca. I pisze o księciu tak ckliwy tekst, że szefowa – jak na szefową plotkarskiego tytułu przystało – nie zgadza się go opublikować. I co robi wtedy Amber? Postanawia… założyć o księciu bloga.
I kiedy tak smętnie sprząta w sylwestra knajpę swojego ojca, znienacka pojawia się Richard z pierścionkiem zaręczynowym i… przed nią klęka. A ona – i to jest HIT – pyta, co teraz będzie z jej karierą. Czujecie to? Wywalili ją z redakcji, napisała JEDEN tekst na bloga i kiedy oświadcza jej się KRÓL – pyta, co z jej karierą. Boże, jak bardzo mi tego filmu szkoda.
„Świąteczny książę” to więc film zły, nielogiczny i momentami wręcz głupi, ale to nadal jest film o świętach. Proponuję więc, żebyście najpierw zobaczyli kilkadziesiąt innych filmów w temacie (każdy będzie o niebo lepszy), bo ten naprawdę może poczekać.
Dla nieprzekonanych – zwiastun:
Lubicie filmy o świętach? Zobaczcie najlepszych 20!
Padłam, tak bardzo mocno….ci się dzieje z tymi filmami i kto na te gnioty daje kasę…świetnie napisane
Podziwiam, że chce Ci się to oglądać :D
O nie, przeczytałam artykuł do połowy i lecę oglądać. Im gorszy film tym większą mam na niego ochotę ?