Fot. Joshua Earle, unsplash.com
W zeszłym tygodniu napisałam tekst o tym, że to nieprawda, że kobieta odchodzi zwykle do innego. I wtedy napisać zdecydował się on.
Poznałem jakiś czas temu dziewczynę. Spotkaliśmy się raz, drugi. Wyglądało, że znajomość idzie w dobrym kierunku a obydwie osoby mają się ku sobie (pozwól zachować wyłączność pewnych wspomnień, ale rzeczywiście tak wyglądało nie tylko w mojej urojonej wyobraźni). Niestety potem nastąpiły Święta i rozstanie na dłuższy czas.
Po miesiącu jak wróciła, znajomość się zakończyła a przynajmniej nie było już szans na coś więcej niż zwykłe koleżeństwo.
Okazało się, że spotykając się ze mną była po trudnym rozstaniu. Facet dość szpetnie się z nią obszedł (zakładam, że mówiła prawdę) i ją zostawił nie tłumacząc się za wiele.
Potem, nie wiem ile czasu minęło, spotkała mnie. Oczywiście to nie moja wina itd itp., ale ona w czasie tego wyjazdu do domu przemyślała i uznała, że lepiej tą naszą znajomość przerwać, że tak będzie lepiej dla nas obydwojga, bo lepiej teraz niż później.
Chichot losu polega na tym, iż nie mogę o Niej zapomnieć od dobrych kilku miesięcy, więc aż się boję co by było, gdyby dała temu co się zaczynało szansę i by się nie udało…. .
Dzielę się moim wspomnieniem, gdyż opinia o tym jakoby po zaniedbane kobiety „sięga się wiele łatwiej” mnie nie przekonała.
Po co piszę to wszystko? Mam prośbę. Czy mogłabyś napisać tekst względnie wskazać takowy jeśli takiego nie zauważyłem na Twoim blogu na temat : „wyglądało, że relacja dobrze się rozwija, a ona rozmyśliła się”. Jestem ciekawy Twojej opinii.
Napiszmy zatem.
Otóż od zawsze uważam, że najgorsze, co można dać kobiecie, to czas. Słyszeliście pewnie stare, dobre porzekadło, że co z oczu, to z serca. Przykro mi – jakkolwiek okrutnie by ono nie brzmiało, jest równie prawdziwe, jak 4 października w dzisiejszych kalendarzach. Tak, ludzie odchodzą. Jeśli tylko dać im na to czas.
Zdaję sobie sprawę z tego, jak irracjonalnie to brzmi – jeśli relacja rozwija się dobrze, trudno uwierzyć, że chwila rozłąki może na wszystkim zaważyć. Ale później patrzę na siebie, na ludzi w moim otoczeniu i z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć – tak, może.
To nieważne, że początek mieliście dobry. Na szczęśliwym finale zaważa zawsze środek. Człowiek, zostawiony sam sobie, myśli. Analizuje, rozpamiętuje, podlicza. Ma czas wyłączyć emocje, a włączyć zdrowy rozsądek. Czy – jak kto woli – chłodną kalkulację.
Ktoś kiedyś zranił tamtą dziewczynę? Może pod wpływem tych wszystkich dobrych chwil, jakie spędziliście razem, naprawdę uwierzyła, że to się może udać. Może wtedy górę brały emocje. Ciekawość, fascynacja, potrzeba bliskości, czułości czy bezpieczeństwa. Może skupienie się na tych codziennych, najprostszych choćby rzeczach, takich jak wspólne spotkania, rozmowy, tęsknienie – zadziałało w sposób kojący. Może górę wziął wówczas mechanizm wyparcia, a to, co zaczęło jawić się jako dobre, stłumiło stare lęki.
Problem w tym, że z lękami jest jak z nocnym koszmarem. Dziecko zapłacze, rodzic przyjdzie, utuli, ukocha. Strach znika. Ale wystarczy, żeby rodzic ponownie się od dziecka oddalił. Strach wraca i łapie jeszcze mocniej.
To, co czujemy przy drugim człowieku – zwłaszcza, jeśli znajomość tak dobrze się zaczyna – jest zwykle silne, prawdziwe, szczere. I złudne. Bo pozwala wierzyć, że potwór spod łóżka nie wróci. Pozwala sądzić, że teraz już będzie lepiej. Cieplej, inaczej. Nie wiem, jaką przeszłość ma za sobą tamta dziewczyna i nie wiem, jak daleko posunęła się ta ostatnia relacja. Ale wierzę jej, kiedy mówi, że wolała to skończyć wcześniej, niż później. Nie wierzę w wychodzone związki, w stłumione lęki. Najpierw trzeba się czuć dobrze samemu ze sobą, żeby móc czuć się dobrze przy drugim.
Kobiety zaniedbane, wywołane tu do tablicy, znaczyły coś zupełnie innego. Rozumiałam przez nie te wszystkie kochające, ale zaniedbane przez swoich partnerów osoby. Nie te skrzywdzone i poturbowane. Tylko te, które długo prosiły się o tę miłość, a ona nigdy nie przyszła. Albo przyszła nie w takiej formie, jakiej by oczekiwały. Kobieta z maila – przynajmniej po opisie – z pewnością taką nie była.
Moja opinia? Przepraszam, jeśli okrutna – ale każdy ma prawo odejść. Ma prawo rozmyślić się, zwłaszcza, jeśli sam został zraniony i nie chce dalej ranić. Paradoksalnie, ten sam czas, który tę relację rozsadził, jest teraz jedyną odtrutką.
Albo inna kobieta.
Rozumiem, że faceci robią tak samo? Czy po prostu Ci, którzy ucinają wszystko bez słowa wyjaśnienia są po prostu psycholami?
To są psychopaci, narcyzi.
e tam, to nie wcale takie niemożliwe (tak, wiem, odpowiadam po 2 latach xd). wystarczy być na studiach, na jakimś luźniejszym semestrze, to się uda do domu pojechać już w połowie grudnia. potem sylwester, 3króli, może długi weekend do tego i dzień bez zajęć, to się wróci jeszcze później. i miesiąc zleci zanim się człowiek obejrzy (co najmniej ze trzy tygodnie da się uzbierać, bo sądzę że dla autora to i tak była bardziej metafora dłuższego czasu, a nie tylko weekendu)
Ja w sumie kiedyś o tym pisałam u siebie „kłamię i uciekam”. Że generalnie jest tak, że mamy kobietę z przeszłością i mężczyznę po przejściach i łatwiej jest uciec, wystawić pazury jak kot niż dać się pogłaskać, udobruchać i znów zostać samemu. Ja sama patrząc teraz na siebie z perspektywy tego ponad roku bez związku mam poczucie, że się boję. Że bałabym się. Że nie wiem w sumie czy chcę próbować, bo się boję. I boję się, że nie wyjdzie, że odejdzie, że to się dzieje w mojej głowie, nie jego. Moim zdaniem potrzeba dużo czasu, cierpliwości. Jeśli kobieta jest… Czytaj więcej »
Też wierzę i wspieram! :* A pośpiech nigdy nie jest wskazany. Ja po ostatnim dużym związku przez 3 lata byłam sama. Nie ze strachu. Po prostu, nie pojawiał się ten ktoś. Chociaż pojawiało się widmo porażki – że jak to, odchodziłam, żeby było lepiej, a tu ciągle jestem sama. Ale to głupie myślenie, najgłupsze. Nic na siłę.
Och no wiem, wiem. 3 lata to długo, nie bałaś się, w pewnym momencie, że już nie potrafisz?
Ja czasami się boję, że nie potrafiłabym już tak zaufać i powierzyć się w czyjeś ręce, wiesz, swojego serca :)
3 lata to nic, w porównaniu do całego życia ;-) Poza związkami dwoma, czy trzema z czasów wczesnej młodości, które trwały po kilka tygodni i kończyły się na chodzeniu za rękę, jako już dojrzała osoba miałam jeden poważny, patologiczny związek. Byłam po nim tak wykończona psychicznie, że powiedziałam „nigdy więcej poważnych relacji, teraz czas na mnie i tylko na mnie”. Każde kolejne układy z mężczyzną kończyły się na luźnych spotkaniach, aby zaspokoić fizyczne i psychiczne braki, które doskwierały od czasu do czasu. W pewnym momencie, jeden mężczyzna zaczął trwać przy mnie dłużej, ale wciąż w takiej zdystansowanej relacji. W głowie… Czytaj więcej »
O jeeej :) Cudownie z rana czytać taką wiadomość.
Też sobie życzę takieg rycerza, i Asiu, Tobie też :*
P.
Też sobie życzę :D Piękna historia! Gratulacje :))
Też mam takie wrażenie o sobie samej.
’Z całych sił wierzę, że taki strach można przemóc.’ Ale wcześniej musimy się przekonać, że ktoś, komu właśnie dajemy szansę, nie zmarnuje jej. Nie zrani. Nie okłamie. Nie oszuka. Jak tamten czy tamta. Inaczej wchodzimy w ten strach jeszcze bardziej.