Macierzyństwo nie oszczędza nikogo. Czyli 20 myśli o byciu matką (niekoniecznie Polką)

Dziś z grubej rury! Macie dzieci? To najpewniej z którymś z tych punktów prędzej czy później się zidentyfikujecie. Nie macie dzieci? To przynajmniej dowiecie się, na co się przygotować. Przed Wami więc 20 myśli o macierzyństwie – pisanych trochę z przymrużeniem oka ;-)


20 MYŚLI O MACIERZYŃSTWIE


Człowiek nie wie, ilu ludzi nie lubi, dopóki nie musi wybrać imienia dla swojego dziecka. Więcej pisałam Wam o tym w tym wpisie. I do dzisiaj pamiętam, jak Staś rezolutnie stwierdził, że żadne tam Anie, Kasie i inne Basie nie wchodzą w grę – on chce mieć w domu Delicję!


W zasadzie każde imię, jakie wybierzesz, będzie złe. Jedne są zbyt starodawne, inne zbyt nowoczesne, jeszcze inne jakieś takie dziwaczne i nazbyt wymyślne, a jeszcze inne źle się kojarzą. Chcesz mieć święty spokój, więc sięgasz po listę najczęściej nadawanych imion w Polsce? To wtedy krzykniesz za taką Julką czy Antkiem i pół piaskownicy się zbiegnie! No tak źle, i tak niedobrze.


Brzuch kobiety w ciąży staje się nagle dobrem narodowym. Zaczyna się festiwal głaskań i macań i nikomu do głowy nie przyjdzie, że tak się po prostu nie robi. Zanim ktoś się oburzy: kiedy ostatni raz głaskałaś/głaskałeś po brzuchu sąsiada? Szefa? Albo listonosza? A przecież to ta sama część ciała!


Nie ma głupszego i bardziej niesprawiedliwego hasła, niż to, że ciąża to nie choroba. Na blogu jest o tym zresztą cały tekst i znajdziecie go pod tym linkiem. Natomiast powtórzę tu to, co powtarzam od dawna: jeśli ciąża to nie choroba, to trzeba było zabrać ode mnie objawy. Bo to, co się działo z moim organizmem przez tych 9 miesięcy (i to razy dwa), to był jakiś koszmar. I nigdy wcześniej ani nigdy później żadna choroba mnie tak nie przeczołgała.


To nieprawda, że drugiego porodu boisz się już mniej, bo wiesz, czego się spodziewać. Właśnie dlatego, że wiesz, czego się spodziewać, boisz się 100x mocniej.


Nie ma takiej liczby dzieci, która by ludzi usatysfakcjonowała. Nie chcesz mieć dzieci? Co z Tobą nie tak, jak śmiesz, dlaczego,  a na co, a po co, a nikt Ci szklanki wody na stare lata nie poda (w sumie i dobrze, bo na starość mam zamiar opijać się do nieprzytomności szampanem). Masz jedno dziecko? Uuu, jedynak, wyrośnie na egoistę, a do tego co to za życie tak w pojedynkę, przecież to smutek, żal, złość, samotność, frustracja i depresja, jak nic. Jesteś w drugiej ciąży? No oby była parka! Jest parka? To kiedy trzecie? O, nie udało się, jednak nie parka? Tym bardziej: to kiedy trzecie?!


Istnieje tylko jedna słuszna odpowiedź na pytanie: „karmisz”? Brzmi ona: „nie, głodzę”.


Nieważne, czy karmisz piersią, czy mlekiem modyfikowanym. Ważne, aby nie mówić o tym innym, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto uzna Cię za złą matkę. Te od karmienia piersią na pewno karmią za długo, za krótko, mają za chude mleko albo robią to zbyt ostentacyjnie. Te od mieszanek są leniwe i wygodne i nawet do głowy im nie przyjdzie, że trują dzieci. Lepiej już od porodówki dawać tym dzieciom suchary.


Nieważne też, jak chcesz rozszerzać dietę. Jak sięgasz po słoiczki, to znów jesteś wygodna i leniwa, bo co to za matka, co to dziecku obiadu nie ugotuje, a jak ugotuje, to zmieli na papkę, panikara jedna. A jak sięgasz po BLW, bo przecież bobas lubi wybór, to o matko bosko i wszyscy święci, przecież to dziecko się zaraz zakrztusi, zadusi, i tyle je widzieli! Jako matka, której pierwsze dziecko chciało tylko papki i której drugie dziecko chce tylko kawałki, mogę z całą odpowiedzialnością potwierdzić: ludziom nie dogodzisz. Własnym dzieciom też, ale to inna rzecz.


Urlop macierzyński to jeden wielki przekręt, a ten, kto go tak nazwał, to albo nigdy nie był matką, albo nigdy nie był na prawdziwym urlopie. Sama kocham moje dzieci najmocniej na świecie, ale nie czarujmy się – urlop macierzyński z urlopem jako takim nie ma nic, ale to nic wspólnego. Całkiem jak świnka morska: ani to świnka, ani morska.


Nieważne też, co zrobisz po macierzyńskim, bo na pewno zrobisz to źle. Żłobek? Uuu, karierowiczka, kto to widział takie maleństwo do placówki oddawać. Niania? Uuu, cały dzień z obcą kobietą, pewnie włącza mu bajki i karmi parówkami, a w ogóle to dlaczego nie żłobek, przecież dzieci potrzebują dzieci! A może zostajesz na wychowawczym? Uuu, pewnie, najlepiej, krowa jedna, tylko męża szkoda, że musi taką utrzymywać, a ta będzie siedzieć z dzieckiem w domu najpewniej do osiemnastki!


Jeśli ktoś decyduje się na dziecko, żeby uratowało mu rozpadający się związek, to musi mieć albo bardzo ograniczoną wyobraźnię, albo być zwyczajnie kretynem. Bo dziecko to dla związku owszem, że fantastyczne koło ratunkowe – tyle, że betonowe.


Chusty nie są dla każdego. Owszem, na Instagramie wygląda to może bajkowo, ale jak przypomnę sobie swoje własne próby chustonoszenia, to nie pamiętam, kto z nas płakał bardziej: czy ja, czy Staś. Żeby nie było – tak, mieliśmy instruktorkę, a nawet dwie. Podobnie zresztą jak chusty. Ale zaplatanie tych wszystkich metrów materiału wymaga spokoju i cierpliwości, a nie jest to cecha, która jakoś wybitnie by się u nas wykształciła. Dlatego wolimy nosidło. Nie za często, ale jeśli już – to nosidło.


Nie ma takiej ilości chusteczek nawilżanych, jakiej niemowlak by szybko nie zużył. Serio. Te chusteczki są genialne i aktualnie używa ich cała nasza rodzina – także niekoniecznie zgodnie z przeznaczeniem.


Nie ma też takiej ilości słów „mamo”, jakiej by przedszkolak nie wypowiedział.


Oczywiście, że istnieje idealna różnica wieku między dziećmi. I jest to taka różnica, która jest idealna dla ich rodziców. Niektórzy za szczyt szczęścia uważają dzieci rok po roku, bo wiadomo: będą się razem bawić, do pracy nie trzeba wracać, a jak już człowiek wyjdzie z tych pieluch, to raz, a dobrze. Szczerze? Dla nas byłby to koszmar. To jedyny scenariusz, którego ani przez sekundę nie braliśmy pod uwagę i nadal uważamy, że w naszym przypadku 4 lata różnicy to fantastyczna sprawa. Szanuję inne wybory i potrafię je zrozumieć, ale znów: dla każdego ta „idealna” różnica co innego oznacza.


Wózki dla dzieci jak nic obsługuje się za pomocą narządów płciowych. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ilekroć jeszcze w ciąży patrzyłam na czarne lub szare wózki, to wszyscy obstawiali chłopca, a jak na te różowe lub w kwiaty, to były krzyki, że ooo, hurra, dziewczynka? Bo przecież to nie jest tak, że mamy 2022 rok i wiemy, że wszelkie tego typu podziały są głupie i przestarzałe. Chociaż nie, czekajcie…?


Co wolno ojcu, to na pewno nie matce. I widać to zarówno w internecie, jak i poza nim. Zastanówmy się. Czy którykolwiek ojciec usłyszał kiedyś: „O, tak szybko wróciłeś do pracy? A kto został z dzieckiem”? Albo: „Nawet nie wiesz, jak Ci zazdroszczę, że żona pomaga Ci przy dzieciach”? Albo: „Zadbałbyś trochę o siebie. Zapuściłeś się, odkąd masz dzieci”? „A ta Twoja to chociaż pieluchę dziecku zmieni”? I tak dalej, i tak dalej. Podwójne standardy mają się tu wybitnie dobrze. Na nasze matczyne nieszczęście.


Dzieci bywają różne. Ale bywają też takie same. Ktoś Wam mówił, że jak pierwsze urodzi się straszne, to drugie będzie aniołkiem? Nie dajcie się nabrać. Moja znajoma na przykład zawsze chciała mieć trójkę. Po pierwszym powiedziała, że jednak max dwójkę, a jak urodziła drugie – to że teraz nie chce już nawet psa.


Uśmiech bąbelka to fenomenalna waluta, ale – niestety – kiepsko honorowana w sklepach.


PS. Ale i tak totalnie warto! Ściskam!


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Natalia

To jest tak genialne… że chyba to sobie wywieszę na ścianie <3

Health Resort & Medical SPA Panorama Morska

To bardzo ważne że mówisz o tym głośno. mnóstwo kobiet, siedzących w domu, załapanych, oceniających siebie i porównujących swoje dzieci będzie ci wdzięczne :)

Zofia

Podwójne standardy – sama prawda.