Nie ma nic bardziej niesprawiedliwego niż nieodwzajemniona tęsknota. To nawet gorsze niż nieodwzajemniona miłość.
Janusz Leon Wiśniewski, „Samotność w sieci”
Kiedy w słownikowej wyszukiwarce próbuję znaleźć synonimy do słowa tęsknota, wyskakują mi takie hasła jak: żal, żałość, smutek, nostalgia, melancholia. Ewentualnie: pragnienie, marzenie, dążenie, życzenie. To dobre słowa. Opisujące dokładnie to, czym jest dla mnie tęsknota. Podziwiam ludzi, którzy potrafią znaleźć w niej pozytywy. Dla których ma w sobie choć odrobinę z romantyzmu, jest jakimś wskaźnikiem czy wyróżnikiem miłości. Dla mnie na dłuższą metę to raczej udręka. To okropne, palące pragnienie zobaczenia kogoś tu i teraz. Ba, to pragnienie patrzenia na niego już zawsze – tak, by nigdy więcej nie musiał odchodzić, ani na sekundę schodzić mi z oczu. Oczywiście, w granicach rozsądku. Wyjście do kuchni, żeby wrócić z niej z winem, jest jak najbardziej ok. Wyjazd na półroczną misję w Afganistanie – już mniej.
DLACZEGO TĘSKNIMY?
Zacznijmy od tego, że pojęcie tęsknoty fatalnie nam się zdewaluowało. Tęsknimy za prawdziwą zimą, wieczorami przy kominku, za śniegiem. Za zapachem bekonu i porannej kawy, za świętym spokojem, za urlopem, za brakiem korków, za figurą sprzed ciąży. Za chwilą ciszy i górskimi wycieczkami. Nawet za wyprzedażami z Zary. Nauczyliśmy się mówić o tęsknocie w tylu kontekstach i konfiguracjach, że odebraliśmy jej przy tym cały urok, całą powagę i moc. Tęsknić za partnerem i tęsknić za bałwanem to jednak dwie różne tęsknoty. Przynajmniej z definicji, bo idę o zakład, że niejednego partnera można by obdarować także i tym mianem.
Natomiast dopiero w sytuacji, kiedy dotrze do nas, jak silne jest to uczucie, zaczynamy sobie zdawać sprawę z tego, jak błahe były nasze wcześniejsze tęsknoty. A tęsknota to nic innego, jak zupełnie naturalna, zwierzęca potrzeba – absolutnie normalna i podstawowa. To uczucie żalu i przejmującego smutku w momencie, kiedy kogoś przy nas nie ma. Kiedy wyjechał, odszedł, umarł, zaginął. Niezależnie od tego, czy jest szansa na to, żeby wrócił, czy nie – my wciąż nieprzerwanie tęsknimy. I jedyne, czego pragniemy, to żeby ta tęsknota się wreszcie skończyła. Żeby znów był przy nas ten, kogo tak bardzo kochamy.
TĘSKNOTA NA CO DZIEŃ
Oczywiście, najłatwiejsza do zagłuszenia i najmniej obciążająca psychicznie jest tęsknota za kimś, kto zaraz wróci. Kto wyjechał jedynie na weekend albo wyszedł do pracy. Kto poszedł po pizzę, ale wciąż nas kocha i my go jednocześnie kochamy. Czy taka tęsknota jest przesadą? Szczerze mówiąc, nie sądzę. O ile nie towarzyszy jej potok rzewnych łez ani darcie koszuli niczym u Rejtana, wszystko jest jeszcze w porządku. Gorzej, jeśli taka tęsknota przybiera odcień histerii. Jeśli przeradza się w rozpaczliwą potrzebę zatrzymania kogoś przy sobie, odcinania go od znajomych, przyjaciół, rodziny. Odciągania go od obowiązków prywatnych i zawodowych. Jeśli samo jej widmo wywołuje w nas paniczny lęk i zmusza do zatrzymywania tej osoby wszelkimi sposobami. Wówczas taka relacja jest toksyczna, a my sami powinniśmy wybrać się do psychiatry.
Zawsze powtarzam, że tęsknota w związku jest super. To ona najlepiej i najszybciej pokazuje nam, jaka jest siła naszej miłości. Bo nawet w tych trudniejszych chwilach kłótni czy załamania, ilekroć druga strona zniknie nam z oczu, widzimy po sobie, czy zaczęliśmy tęsknić. Obserwujemy naszą reakcję. I nawet, jeśli w przypływie złości wydaje nam się, że z chęcią byśmy się tego związku pozbyli, to wystarczy kilka godzin czy dni rozłąki i milczenia, by zrozumieć, w jak dużym byliśmy błędzie. Pod tym względem nigdy nie warto lekceważyć siły tęsknoty – bo tęsknić to tyle, co kochać, pragnąć, pożądać. Nie tylko w kontekście seksualnym, ale i emocjonalnym.
Kocham Cię, więc chcę Cię mieć przy sobie.
Natomiast problem zaczyna się wtedy, kiedy ta tęsknota przybiera postać paranoi. Kiedy czujemy się zawłaszczani przez naszego partnera lub partnerkę. Kiedy zaczynamy się dusić, być osaczani czy kontrolowani. Ludzie o osobowości bluszcza to jedni z najgorszych kandydatów na związki. Dlatego jeśli zauważysz u swojego partnera niepokojące zachowania, lepiej je zawczasu wyhamuj. Tęsknota jest niezbędna, ale tęsknić za kimś to co innego, niż próbować go do siebie przykleić. Jeśli nagle słyszysz, że nie powinnaś sama wychodzić na zakupy, spacer czy do kina, a druga osoba stara się spędzać przy Tobie absolutnie całą dobę, to jest to dobry moment, żeby zapaliła Ci się czerwona lampka w głowie.
TĘSKNOTA PO ROZSTANIU
Sprawa komplikuje się, kiedy tęsknimy za kimś, kto najpewniej nigdy już do nas nie wróci. Pomijam przy tym najtragiczniejsze przypadki, takie jak śmierć. Załóżmy jednak, że kochasz kogoś całym sercem, a to uczucie pozostaje nieodwzajemnione. Albo było odwzajemniane przez jakiś czas, stanowiliście całkiem udaną parę, aż nagle pada hasło najgorsze z możliwych, czyli: ja Cię już nie kocham. Szczerze? To jedno z tych zdań, po których można już tylko posprzątać. Zabrać swoje zabawki, wrócić do własnej piaskownicy. Bo z wieloma problemami można się we dwoje uporać: z zazdrością, kiepskim seksem, brakiem kasy, namolnymi teściami. Ale nie ma czego ratować, jeśli druga osoba zwyczajnie Cię już nie kocha.
Jak wtedy walczyć z taką tęsknotą? Cóż. Gdyby ktoś poznał odpowiedź na to pytanie, pewnie dawno opływałby w miliony. Oczywiście, jest kilka lepszych i gorszych metod. Jedni rzucają się w wir pracy, inny wierzą w nieśmiertelną metodę klin klinem, jeszcze inni upijają się nocami albo zalegają pod kocykiem z paczką czipsów i spędzają życie nad serialami. Jeszcze inni postanawiają się jakoś wyżyć, dać upust tym negatywnym emocjom, swojej frustracji i złości. Zapisują się na fitness albo pilates, biorą nadgodziny w pracy i tak szczelnie zapełniają swój grafik, żeby nie musieć zderzać się z własnymi emocjami. Natomiast to, co pomaga najczęściej, to po prostu… czas. Wierzę w siłę powiedzenia, że co z oczu, to z serca i Wam także tę wiarę polecam.
Każde, nawet najboleśniejsze rozstanie, prędzej czy później boleć przestanie. Zapewne historia zna przypadki ludzi, którzy w tym swoim nieszczęściu tak się zawzięli, że nigdy nie dopuścili już do siebie nikogo innego, ale istnieje raczej nikłe prawdopodobieństwo znalezienia się w tym elitarnym gronie. Życie pokazuje, że o ile pierwsza miłość zdarza się raz, o tyle wyjątkowo często zdarza się ta ostatnia – to znaczy wydaje nam się, że ta aktualna właśnie taką jest, a później życie weryfikuje te plany. Ale wiecie, co? To też jest całkiem normalne. Ludzie schodzą się i rozchodzą i choćby te rozstania bolały najmocniej na świecie, to warto jednak chwilę przecierpieć niż oszukiwać się, marnując sobie przy tym całe życie.
ZWIĄZEK NA ODLEGŁOŚĆ
Tutaj rzecz ma się jeszcze inaczej – jeżeli oboje dobrowolnie zdecydowaliście się na związek na odległość, to najpewniej mieliście świadomość tego, jakie aspekty życia są w niego wpisane. Związek na odległość to bowiem nie tylko tęsknota, która będzie Wam towarzyszyła w mniejszym lub większym stopniu absolutnie każdego dnia i z którą będziecie musieli nauczyć się żyć. To także ogromna próba dla Waszego związku, także w kontekście zaufania. To zazdrość, niepewność, poczucie bezsensu. To lawirowanie od euforii (w czasie tych rzadkich spotkań) do rozpaczy (w skrajnie przedłużających się chwilach rozłąki). To próba nie tylko dla związku, ale i próba dla każdego z Was z osobna, próba charakterów.
Czy ja sama potrafiłabym tak funkcjonować? Nie i nie będę Was oszukiwać, że jest inaczej. Jestem człowiekiem, który potrzebuje ciepła. Dosłownie. Potrzebuję tulenia, głaskania, wspólnych wieczorów, nocy, poranków. Potrzebuję czuć obecność drugiej osoby w sposób najbardziej dosłowny z możliwych. Dlatego nic nigdy nie skłoni mnie, żeby tego spróbować. Żadna praca, za żadne miliony. Zresztą, kiedy zakochałam się w moim Pawle, rzuciłam wszystko i przyjechałam do Warszawy. Bez pracy, bez oszczędności, bez przyjaciół. Ba, poza jego znajomymi ja tu nawet nikogo nie znałam! A wcześniej w tym mieście byłam… dokładnie raz. A i to w cyrku. Bo w jakimś internetowym konkursie wygrałam bilety. Więc wyobraźcie sobie, jak duża to była odwaga i jednak determinacja. I mimo wszystko ryzyko. Ale czy było warto? Wątpliwości nie miałam nigdy.
Natomiast pamiętajcie, że to, że ja się do czegoś nie nadaję, to nie znaczy, że Wy nie możecie. To tak samo, jak z gotowaniem. Idę o zakład, że większość z Was potrafi wyczarować w kuchni całkiem porządny obiad. Albo chociaż mało porządną, ale wciąż zjadliwą jajecznicę. Ja nawet tego nie umiem. Albo jakimś cudownym sposobem umiem, ale nigdy nie próbowałam. Tak samo z miłością. Naprawdę, ogromnie doceniam fakt, że pytacie mnie często o radę albo o to, co zrobiłabym w Waszej sytuacji. Ale pamiętajcie proszę, że każdy z nas jest inny i jest tylko i wyłącznie w swojej własnej sytuacji. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle – natomiast tak po prostu jest. Jeśli więc stajecie przed dylematem, czy związek na odległość jest dla Was, czy może po dwóch dniach zeżre Was paskudna tęsknota, to nie zostaje nic innego, jak… spróbować?
Wpis jest częścią cyklu, którego kolejne odsłony ukazują się na blogu zawsze w piątek. W „Alfabecie udanego związku” wspólnie porozmawiamy o miłości, zaufaniu, partnerstwie i seksie. Zastanowimy się nad elementami, składającymi się na fajną, satysfakcjonującą relację i – literka po literce – spróbujemy odpowiedzieć na słynne pytanie „jak żyć”. Pytanie tym trudniejsze, że rozbudowane do wersji: „jak żyć we dwoje”?
Do tej pory ukazało się osiemnaście tekstów z cyklu:
Tęsknota może być nieco romantyczna pod warunkiem, że trwa chwilę. Moja opinia jest jednak bliższa Twojej, Asiu. Związek na odległość to okropność. Jestem w tym totalnie beznadziejna, a kiedy mówię o tym na głos, czuję jakieś dziwne poczucie winy. Że jak to? Przecież „jak kocha, to poczeka”. Ok, jasne. Ale gdybym miała wybór, lub gdybym nie widziała na horyzoncie światełka, czyli szansy na bycie razem w jednym punkcie na mapie – nigdy bym w to nie weszła kolejny raz. Być koło siebie blisko i mieć jednocześnie swoje własne życie – to tak. Być daleko od siebie i odczuwać całą gamę… Czytaj więcej »
Dokładnie. A powiedzenie „jak kocha, to poczeka” powinno było już dawno wyjść z użytku – życie pokazuje, że niejeden już nie poczekał… ;)
Żyłam w związku na odległość przez pół roku. Mojego Faceta nie widziałam przez te 6 miesięcy wcale. Ciągle trzymałam się myśli, że to tylko etap przejściowy i niedługo do Niego dołączę. Dalismy rade, chociaz i tak podziwiam pary, ktore zyją w ten sposób długie lata. Ja nawet teraz nie znoszę spac sama, kiedy On ma nocne zmiany. Już sie swoje natesknilam i wolalabym miec Go obok. ;)
Po ponad roku wspólnego mieszkania, nie wyobrażam sobie, żeby zrezygnować ze wspólnego zasypiania, przytulania na dobranoc i dzień dobry, czy patrzenia gdy po prostu śpi ? Najważniejsze, że w kwestii związków na odległość mamy to samo zdanie – „nie ma takiej opcji” ?